sobota, 22 lutego 2014

"...bo nie wystarczy kiwać głową nad każdą mądrością pojawiającą się na FB..."

"[...] Przychodząc na świat Dziewczynka trafia w bardzo trudną sytuację. Konieczność zmagania się z upokarzającym i ograniczającym przekazem 'skoro już się urodziłaś, to przynajmniej nie żądaj niczego więcej' sprawia, że naturalną strategią przeżycia staje się dla niej intuicyjne wychwytywanie tego, czego się od niej oczekuje i spełnianie tych oczekiwań. Rezygnacja z własnych potrzeb oraz gotowość do reagowania na potrzeby otoczenia tworzą w niej predyspozycję masochistyczną, co sprawia, że jest ona w stanie bez protestu znosić cierpienie, a ponieważ nieświadomie uważa, że zasługuje na karę, obwinia siebie również za to, że to cierpienie ją spotyka." 

Wojciech Eichelberger "Kobieta bez winy i wstydu"



Dosadność Wojtka E. bezcenna.

I właściwie ciężko jest skomentować równie mądrze i dosadnie fragment jednej z jego książek, bo to co wtłacza się Dziewczynkom zaczynając od mleka matki, to zwyczajnie przeraża, a moje ciało drętwieje na myśl o tym, że gdybym nie poszła na pewne studia (tak, jednak widzę jakiś plus bycia mgr psycho), gdybym nie zdecydowała się na obserwację siebie i pracę nad tym, kim jestem i szukanie tego, jaka jestem, to czytałabym ten tekst i pod koniec jedynie wzruszyłabym ramionami, stwierdzając iż Ów Wojciech pierdzieli i tyle. 

Dlatego Moje Drogie Panie:

- jeśli macie ochotę przeżyć swoje życie tak, jak WY tego chcecie, zróbcie to

- jeśli macie ochotę pieprznąć wszystkim, to dobry objaw

- jeśli macie ochotę mieć tudzież nie mieć dzieci - spoko, absolutnie każda decyzja jest ok

- jeśli macie ochotę stawiać granice, żyć w z zgodzie ze sobą, ale bez tych wszystkich asertywnych, wyklepanych na szkoleniu formułek, podręcznikowych mądrości ze wszystkimi swoimi decyzjami (czy dobrymi czy złymi, czas to zweryfikuje, a nie inni!), róbcie to, róbcie, jeszcze raz róbcie. 

I tak można by wymieniać rady, porady i pisać zużywając kolejne znaki, litery, czy słowa... i pod koniec można by rzec "I co z tego", skoro Ci, którzy wiedzą, o co mi chodzi, już dawno starają się to robić, a Ci którzy nie wiedzą, hodują w sobie swój cudowny strach i żyją z nim, i żyć będą do ostatnich swoich dni... bo nie wystarczy kiwać głową nad każdą mądrością pojawiającą się na FB, nie wystarczy potakiwać, kiedy ktoś mówi "ludzie, wake up!!!". To wymaga działania. Działania mimo strachu... a nie mówienia o działaniu. To dwie różne rzeczy.

wtorek, 18 lutego 2014

"...w jednej z warszawskich kawiarni z widokiem na ciszę..."

- Dzień dobry Panie Piotrze, piękną pogodę dziś mamy?

- Dzień dobry Pani Natalio, wiosna idzie - odpowiedział z uśmiechem Nasz stały Klient, a ja jak zwykle bez zbędnych słów przygotowałam mu jego ulubioną kawę z nie za dużą, ale jednocześnie nie za małą ilością mleka i rogaliki z ulubionym dżemem mojej roboty. 

Tak, to były momenty, kiedy praca w tym miejscu miała wymiar wręcz duchowy, a rozmowy z Klientami nie wymagały słów czy zbędnych gestów. I tak toczyło się życie każdego poranka w jednej z warszawskich kawiarni z widokiem na ciszę... 

... a że opisuję w tej chwili fragment swoich najskrytszych marzeń, więc wybaczcie Czytelnicy, ale naprawdę nie mam pojęcia, gdzie konkretnie to marzenie zostanie zrealizowane... ale wiem, jak tam będzie... od wejścia będzie unosił się zapach kawy, ale taki delikatny, subtelny, zapach takiej kawy, której nawet niekawosze chcieliby spróbować... a na półkach będzie kilka puszek z wyśmienitą, świeżą herbatą... różną, różnistą - dla każdego coś się znajdzie... a obok puszeczek... tak, moim Mili... staną moje ciasta; może jedno, może dwa, ile wena pozwoli upiec z rana... i gdzieś jeszcze w tym obrazku koniecznie muszą stanąć moje dżemy (znaczy się mamy i moje! czasem też i taty, bo drylowanie wiśni to jego domena)... a na ścianach, na podłodze, stolikach... gdzieś musi być miejsce dla sztuki; być może kogoś dojrzałego, a może młodego, zwariowanego malarza... i koniecznie tablica z warsztatami z tańca, teatralnymi, dramowymi, pisarskimi, malarskimi i innymi rozwijającymi wszystko, co artystyczne.... 

Czujecie to miejsce? Ja je doskonale czuję, chociaż nie mam pojęcia, jakie meble bym tam wstawiła, jakimi kolorami ściany pomalowała, ile zdjęć, obrazów na ścianach powiesiła...



Już byłam o krok od zmarnowania kolejnych minut swojego życia przesiadując bezczynnie na FB i nagle na chacie pojawiła się Magda: "Cześć, co słychać?"... 

... i tak od słowa do słowa, od refleksji do refleksji, od marzenia do marzenia, właściwie nie wiem, jak i kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o TYM miejscu, którego jeszcze nie ma. To znaczy nie ma go w realnej rzeczywistości, ale jest w naszych sercach. To takie Nasze miejsce, ciepłe, przytulne... wypełnione kawą i czymś jeszcze, co nie zostało dookreślone, ale na ten moment nie mające większego znaczenia... (bo w końcu schodząc na ziemie, czymś się ta Nasza kawiarnia musi wyróżniać!) 

Taaaak, od dziś wierzę w wizualizację... 

Tak, jutro też wyobrażę sobie TO miejsce...

A pojutrze?

Pojutrze pomyślę o niedużym ośrodku w Bieszczadach... tudzież innych górach niskich... a tam będzie, tam będzie tak... wyjątkowo, tak przytulnie, tak bajecznie... ale o tym napiszę kilka marzeń później...

Tam też będę piec ciasta dla moich gości! 

P.S. Zapomniałam o najważniejszym!!! Muszą być książki. Te prawdziwe, papierowe...

sobota, 15 lutego 2014

"A jak się nie podniosę? To sobie poleżę!!!"

Z cyklu powrót do tańca, odcinek 3.


Jak dobrze wrócić na parkiet i usłyszeć kilka życiowych mądrości, subtelności i wskazówek.

Wątków było wiele, ale jeden utkwił mocno w mojej głowie. A że absolutnie wierzę w to, że życie zsyła mi non stop cenne wskazówki, lekcje (niestety nie zawsze potrafię z nich korzystać), więc i tym razem otworzyłam szeroko wszystko, co otworzyć tylko mogłam i słuchałam... 

... a to co w głowie siedzi, brzmiało mnie więcej tak...

Kiedy jest mi źle, kiedy mam kryzys, depresję, zwolnili mnie z pracy, a ludzie, którzy kiedyś byli bliscy, stali się największymi wrogami, mam dwa wyjścia:

skupić się na tym, co mnie ogranicza, na tym, co boli, co uciska... 
lub na tym, co mi pozostało i co w ogóle w tej sytuacji mogę zrobić... 

brzmi to niby jak kolejna życiowa oczywistość... 

ok, być może, ale dziś te słowa walnęły mnie w mój pusty i odrętwiały łeb tak mocno, że miałam ochotę wyjść na ulicę, tańczyć, śpiewać i zrzucić z barków wszystko, co na nich siedzi nie po to, żeby się tego pozbyć i udawać, że jestem happy w iście amerykańskim stylu. Nie, ale po to, żeby pomimo ograniczeń jakie mi życie stawiało, stawia i za pewne postawi nie raz, odnaleźć w tym siebie i chociaż minimum spokoju.

Po zajęciach szybko zanotowałam: 
"można skupić się na tym, co w danym momencie mogę zrobić", 
a ograniczenie, które stoi przede mną, przyjąć jako coś, co po prostu jest i tyle... 

Mogę to przyjąć... przyjąć... przyjąć... przyjąć... po prostu przyjąć i z tym być... 

A jak mi ktoś będzie śmiał powiedzieć, że mam się teraz martwić, bać i sikać po nogach, no bo "co to teraz będzie", to go walnę w jego pusty łeb! 

I tym optymistycznym akcentem kończę kolejnego posta z cyklu rzeźba głowy, kątem oka (chociaż ponoć takowy nie istnieje) zerkam na książki do angielskiego oraz dwa podręczniki z jogicznymi asanami, bo z tyłu czachy ciągle huczy pomysł zostania jogowym nauczycielem (ale wypadałoby ruszyć tyłek i coś w tym kierunku zrobić!)

Jutro warsztatów dzień drugi... 

dziś jadąc na zajęcia czułam się jak podniecony przedszkolak jadący na swoje pierwsze zajęcia z karate, o których marzył od żłobka... 

tak, powrót do tańca uważam za rozpoczęty! 


środa, 12 lutego 2014

"Żyjesz w kreatywnym chaosie"

Byłam dziś na rozmowie kwalifikacyjnej. 

Miejsce, rodzaj pracy nieistotne. 

Pierwszy raz w życiu pod koniec rozmowy dostałam informację zwrotną na temat moich mocnych stron - szok numer jeden!

Utkwiły mi w głowie cztery słowa: "żyjesz w kreatywnym chaosie"... oczywiście nie mogłam czegoś tak dźwięcznego i pięknego nie zapisać tuż po wyjściu z budynku. Raz, że dotyczyło to mnie, umysłu ścisłego, lubiącego schematy, tabelki. Dwa, że ujęto to tak zgrabnie i dosadnie, że siedzi mi to w głowie kolejną godzinę z rzędu - i tu nastąpił szok numer dwa, który trwa do teraz...

Co mówi superego? [dla niewtajemniczonych to taka część nas, która monolog wewnętrzny zaczyna najczęściej od słów: "powinnam, muszę, trzeba, wypada", taki wewnętrzny rodzic]  

Najwyższy czas mieć stałe zatrudnienie...
Powinnam osadzić się w jednej firmie...
Muszę się na coś zdecydować... 

Ja: A co z kreatywnym chaosem?

Superego: Olej go. Tak się nie da żyć.

I słysząc to, jakby serce rozpadało mi się na kilkadziesiąt, nierównych części... 

Odwieczna walka między "powinnam..., bo wszyscy...", a "marzy mi się, chciałabym, pragnę...".

Nie mam pojęcia, która strona wygra. Wiem tylko jedno, że w ciągu ostatnich 3 dni dwukrotnie usłyszałam (raz dosłownie, raz między wierszami): "właściwie, dlaczego tutaj jesteś? jaki masz w tym cel, bo ja go nie widzę?".

Pół roku temu zaczęłam pisać, tworzyć. Od zawsze zmieniałam, pisałam scenariusze, pracowałam w oparciu o swoje schematy i zasady, i zawsze wydawało mi się, że doskonale wiem, kim jestem, jaka jestem i do czego dążę. 

Ale gdybym to wiedziała, ten nieszczęsny kreatywny chaos nie utkwiłby mi w głowie tak mocno... mam nieodparte wrażenie, że wreszcie ktoś konkretnie nazwał po imieniu to, w czym żyję i (co gorsza!) w czym się odnajduję. 

I znowu do jasnej cholery, tradycyjnie już raz na pół roku stoję przed swoim zacnym odbiciem w lustrze, patrzę sobie nieśmiało w oczy i szepczę: "to co Kochana? w którą ścieżkę tym razem?"

"A jakie mamy do wyboru?" 

"W prawo, w lewo, na wprost, na północny-zachód, północny-wschód, południowy...." 

A mi nie pozostaje nic innego, jak zrzucić plecak z barków, napić się gorącej herbaty, zjeść Bieszczadzkiego Suchara, kanapkę i dojść do najbliższego schroniska. 

A co dalej? 

Zadecyduję jutro.  


niedziela, 9 lutego 2014

"Człowiek Człowiekowi jak wiatr w żagle, jak woda na pustyni, jak ogień w zimnej izbie..."

Nie ma to jak w dniu ciężkim i łzawym, wziąć do ręki kolejną powieść ukochanego pisarza, otworzyć na pierwszej stronie i przeczytać: 

"Od lipca do stycznia drugiego roku studiów 
Tsukuru Tazaki myślał wyłącznie o śmierci." 

Wiesz co Murakami, Ty to masz Stary wyczucie! Ja tu słów pocieszenia potrzebuję, otuchy, a Ty przez kilka pierwszych stron piszesz o gościu, który zastanawia się nad tym, dlaczego jeszcze nie odebrał sobie życia. Dzięki!

W związku z tym, że należysz do wąskiego grona pisarzy, którzy według mnie już dawno powinni dostać Nobla, wybaczam Ci to,... ale pozwolisz, że do lektury książki wrócę jutro :-)

I tym krótkim wstępem chciałam zakomunikować światu, iż ludzie bez ludzi nie mają szansy istnieć, żyć i cieszyć się drobnostkami! 

Ot, takiego odkrycia dokonałam spotkawszy się dziś z Człowiekiem. Napiszę o nim po prostu (i aż!) Człowiek, gdyż należy do tego grona ludzi, których spotykam czasem na swojej drodze, a która dzięki nim zyskuje światło i przestrzeń. I naprawdę nie wiem, jak mogłam być tak durna i żyć w przekonaniu, że bez ludzi i pomimo ludzi to ja sobie dam radę ze wszystkim i w ogóle, po cóż mi ów ludzie w życiu... 

Dlatego informuję, oświadczam i głoszę, iż Człowiek Człowiekowi jak wiatr w żagle, jak woda na pustyni, jak ogień w zimnej izbie... i zakończę na tym te marne porównania, bo wstyd mi za to, że nie potrafię oddać słowami tego, jak ważni dla mnie są ludzie, których spotykam na swojej drodze. I szlak mnie trafia, że wymyślenie odpowiedniej metafory na ten moment graniczy z cudem.  

Dlatego porównań więcej nie będzie. 

Będą podziękowania i wdzięczność za tych, którzy są, za tych którzy byli i za tych, którzy będą.

Dziękuję!



czwartek, 6 lutego 2014

Zbiór zaleceń życiowych L. K. ... bo w szkole Cię tego nie nauczą, na studiach też nie.

Co jakiś czas w sieci pojawiają się tajemnicze wzory, recepty, zbiory rad, porad i zasad, dzięki którym staniemy się szczęśliwi. 

Jedyne, co trzeba zrobić, to wprowadzić je w życie, zażyć, jak zażywa się lekarstwo i efekt gwarantowany. 

I wszystko byłoby ładnie, ślicznie i pięknie, gdyby nie to, że zasady te widzimy po raz pierwszy mając lat 20, 30, 40 itd. Bo oczywiście w szkole to zapomnij, żeby ktokolwiek miał na to czas, bo sprawdziany, bo materiał czeka, bo lekcje, srekcje i inne pierdolety mające zagwarantować młodemu człowiekowi wikt i opierunek i szczęście w pakiecie z maturą i dyplomem mgr.

A w domu? W związku z tym, że dom chodził do tej samej szkoły, co ty, więc cóż. Tam też tego nie usłyszysz...

Poniżej jeden z przykładowych zbiorów znalezionych na FB.


Zbiór zaleceń życiowych Leszka Kołakowskiego:

- Po pierwsze przyjaciele! - o tak! Doświadczyłam zarówno czasu bez przyjaciół (na własne życzenie), jak i z nimi i tego drugiego nie zamienię na ten pierwszy przenigdy. Z nikim tak bardzo nie smakuje dobra kawa z mlekiem i to ciasto z lukrem. Z nikim tak bosko nie rozmawia się o życiu, filozofii, kupowaniu mieszkania i pisaniu książek. Z nikim tak cudnie nie przechodzi się przez życiowe kryzysy. Pokłóciłeś się z szefem - dzwonisz! Straciłeś robotę - poprzez łzy sklejasz sms-a. Masz dosyć innych ludzi - nic tak nie zbliża jak wspólni wrogowie ;)

- Chcieć niezbyt wiele - mieszkanie 28 m w zupełności mi wystarczy, a 3 swetry  na zimę to aż nadto 

- Wyzwolić się z kultu młodości - hmm... ustosunkuję się do tego za jakieś 30 lat

- Cieszyć się pięknem - ludzi, przyrody, jogicznych asan i swoim pięknem wewnętrznym... byle nie za głęboko, bo to już narcyzmem trąci ;)

- Nie dbać o sławę - czyli wybieranie projektów tanecznych pod kątem tego, czy kończą się występem przed publiką czy nie, jest złą drogą - ups!

- Wyzbyć się pożądliwości - ani żony bliźniego swego, ani innej rzeczy, która jego jest! Nic dodać, nic ująć!

- Nie mieć pretensji do świata - trudne, ale do zrobienia

- Mierzyć siebie swoją miarą - hmm...

- Zrozumieć swój własny świat - jeśli Ty siebie nie zrozumiesz, wątpliwa sprawa, żeby zrobił to ktoś inny... 

- Nie pouczać - siebie i innych - wewnętrzny rodzicu, zamknij się!

- Iść na kompromis ze sobą i światem - oj tak, ja i kompromisy... trudne zadanie

- Godzić się na miernotę życia - spoko, nie muszę mieszkać w domu z basenem, jeździć Kabrioletem i codziennie dostawać od życia fajerwerki... dobra, gorąca zupa na obiad w zupełności mi wystarczy i kilka dni w górach. Pytanie czy to kwestia miernoty, czy naszych wygórowanych oczekiwań...

- Nie szukać szczęścia - nie szukam, bo znalazłam je w sobie... i w górach, książkach, ludziach, spotkaniach przy kawie i na frytkach, i w asanach i w moich szczurach iiii.... 

- Nie wierzyć w sprawiedliwość świata - jak to mawiała moja chemica stawiając połowie klasy pały "nie ma sprawiedliwości na tym świecie"

- Z zasady ufać ludziom - z zasady robię to od lat

- Nie skarżyć się na życie - "ja się nie skarżę na swój los, potulna jestem jak baranek" - góra wie, co robi! 

- Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu - si!

Sona Raduńska "Solo"




poniedziałek, 3 lutego 2014

"Psychoterapia nie jest jedyną formą robienia sobie dobrze!!!"

Dziś, pierwszy raz w moim krótkim, artystycznym życiu spytano mnie, kim jest ów Cham z mojego wiersza.

Po długim zastanowieniu, o który wiersz w ogóle chodzi, bo to, że je tworzę, moja świadomość rejestruje, ale już dokładnie o czym one są i po co je piszę, z tym bywa różnie.

"Ja w swoich wierszach rozmawiam sama ze sobą, także to raczej nikt konkretny" - odpowiedziałam.

Tak, wiem! Znajome mgr-y po studiach podobnych do moich zaczną się o mnie martwić... o ile nie zaczęli tego robić kilka postów wcześniej ;-) 

Na marginesie, jest mi niezmiernie miło, że ktoś to w ogóle czyta i zadaje sobie pytanie, co Autorka miała na myśli... ach, Narcyzie kochany, toż to miodek na Twoje serduszko!

W rozmowie również poruszyliśmy bardzo ciekawy wątek terapeutycznego działania poezji. I bynajmniej nie chodziło nam o to, że czytanie poezji działa jak dr Freud na swoje pacjentki, ale raczej że pisanie samo w sobie ma skutki arcy zbawienne.

Próbowaliście kiedyś przelać na papier to, co czujecie, co was dręczy, co boli, co cieszy?

Robię to od ponad pół roku (w formie wierszy od niedawna) i coraz częściej dochodzę do wniosku, że psychoterapia nie jest jedyną formą robienia sobie dobrze!!! 

Wiem, teraz to już w ogóle starzy znajomi z branży upewnią się co do tego, że totalnie zwariowałam. Być może, ale takiej wdzięczności mojego portfela, to ja jeszcze nigdy nie doświadczyłam, a pisanie, tworzenie, malowanie, rzeźbienie, tańczenie, śpiewanie... mają tę jedną (ale nie jedyną!), wyjątkowo zauważalną przewagę nad spotkaniem z psychologiem tudzież psychoterapeutą tudzież psychiatrą, że są za darmo!

Taka forma terapii na ten moment mojego życia pasuje mi najbardziej. Darmowa, na wyciągnięcie ręki i taka moja, osobista, dostosowana do moich potrzeb i możliwości.

Podobnie mam z drugim darmowym terapeutą - górami. No może nie do końca darmowym, bo polski bus jednak pobiera opłaty, a w schroniskach za darmo to się nie śpi, ale nie zmienia to faktu, że nikt mnie nigdy tak mocno nie konfrontował z moimi wadami, słabościami, jak robią to góry. Psychoanalitycy, psychodynamicznych sfer ludzkiej egzystencji mogliby się od nich uczyć.

Także Moi Drodzy, zwłaszcza Ci nie związani z szeroko pojętą branżą psycho, jeśli po tym poście stwierdzicie, że pisanie, tańczenie, jogowanie i inne formy sztukowania pomagają Wam tak samo dobrze, jak pomóc by Wam mógł drogi bądź co bądź psychoterapeuta, po prostu idźcie za tym i twórzcie. 

Na szczęście nikt jeszcze nigdy nie odważył się napisać, że psychoterapia to jedyna i słuszna droga poznawania siebie i absolutnie każdy człowiek powinien ją przejść... chociaż takie głosy zdarzało mi się słyszeć w psychologicznych kuluarach... takim głosem sama kiedyś przemawiałam... a dziś to podważam, odpływam, tworzę i jest mi z tym bardzo dobrze! I tego życzę każdemu, kto szuka swoich ścieżek rozwoju i nie tylko.     

P.S. Link do Chama! 


sobota, 1 lutego 2014

"Nie znam roli, którą gram wiem tylko, że jest moja - niewymienna." W.S.

Zawsze chciałam zostać "kimś". Tego nauczono mnie w szkole, o tym słyszałam w domu, na podwórku i w osiedlowym warzywniaku. 
"On jest teraz kimś!" mówili. 
"Ona osiągnęła sukces" krzyczeli. 

A w tym wszystkim ja, zagubiona, szukająca, tworząca, czasem bez pracy, innym razem przytłoczona jej ilością, pełna energii lub wyczekiwania.

Jak w tym zgiełku, w pogoni do kimsia, czy sukcesa wielkiego nie zgubić siebie?

Jak w tym szale dyplomów, szkół i schodów znaleźć odpowiedzi na pytania o sens i bezsens istnienia? 

Dziś naprawdę rozumiem sens słów: "Pier..., jadę w Bieszczady paść owce!". Ile razy miałam ochotę to zrobić, rzucić wszystko, a dyplomy wykorzystać na podpałkę w chłodne, zimowe wieczory.

Tak, to nie ma sensu. Gonitwa nie jest moją drogą. Może czyjąś, może narodową, może poprawną politycznie, systemową, po Bożemu, jedyną słuszną, ale na pewno nie moją. 

Ja już jestem KIMŚ. Pełnoprawnym obywatelem świata, ze swoimi pasjami wiecznie odkrywanymi na nowo, ze swoimi zaletami wiecznie rzeźbionymi, z narcyzmem wielce lubianym i uśmiechem... kiedy piszę te słowa w zielonej teczce odzywają się wszystkie moje dyplomy, zaświadczenia i referencje, i z szyderczym uśmiechem szepczą: "mało nas, chcemy więcej".

Nie, dziękuję, 
ale ja już Was nie chcę.   


Wisława Szymborska, "Życie na poczekaniu"

Życie na poczekaniu
przedstawienie bez próby
ciało bez przymiarki
głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram 
wiem tylko, że jest moja - niewymienna.

O czym jest ta sztuka zgadywać muszę wprost na scenie.
Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia narzucone mi 
tempo akcji znoszę z trudem
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy
Mój sposób życia zatrąca zaściankiem
Moje instynkty to amatorszczyzna
Trema tłumacząc mnie tym bardziej upokarza
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne

Nie do cofnięcia słowa i odruchy
nie doliczone gwiazdy
charakter jak płaszcz w biegu dopinam-
oto żałosne skutki tej nagłości.

Gdyby choć jedną środę przećwiczyć za wczasu
albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć
a tu już piątek nadchodzi z nieznanym mi scenariuszem
Czy to w porządku? -
pytam (z chrypką w głosie bo nawet nie dano mi odchrząknąć 
za kulisami)

Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę jak są solidne
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów
Aparatura obrotowa działa od dłuższej już chwili
Pozapalane zostały nawet najdalsze mgławice
Oh, nie mam wątpliwości, że to premiera
i cokolwiek uczynię zamieni się na zawsze w to
co uczyniłam.