poniedziałek, 29 września 2014

I tylko ten cholerny czas jakby stanął w miejscu...

Do wyjazdu pozostało dni trzynaście... 

Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się tak czuła, jak czuję się obecnie, ale nie jestem się w stanie na niczym skoncentrować dłużej niż 15 minut... 

To straszne zwłaszcza w perspektywie pracy, którą mam jeszcze wykonać do wyjazdu

4 dni szkoleniowe z czego dwa z nich w 90% prowadzę ja, pozostałe dwa studenci... 

Niech żyje "Metodyka nauczania", podczas to której 3 dni zjazdowe z 4 przygotowują uczestnicy - z perspektywy wykładowcy, to zacny i kochany przedmiot... 

A ile można się od nich nauczyć... 

Takie szkoły Montessori - matko, co to za cud natury, jestem nimi oczarowana... 

Ale nieważne, nie o tym miałam pisać...

Koncentracja moja siadła do poziomu podłogi. 

Mój organizm dwa tygodnie przed wyjazdem oswaja się ze zmianą czasu, bo coraz częściej sypiam w ciągu dnia, a w nocy nie mogę zasnąć.

Ciałem jestem tutaj, sercem, duszą i myślami Tam

I tylko bieganie jakby pomiędzy dwoma światami...

Czuję mięśnie, czasem ból, ale biegnę dalej czując Jej zapach

I tylko ze strachem zerkam na wszelkie akweny wodne, czy żaden gad z nich nie wyskakuje...

Tak, jak to powiedziała M., "Ciebie tu nie ma"...

Tak, nie ma mnie tutaj od ponad tygodnia...

Przepraszam tych, z którymi spotykam się na kawie...

Naprawdę bardzo się staram skupić i słuchać... i nie mówić ciągle o tym samym...

I tylko ten cholerny czas jakby stanął w miejscu... 


  

wtorek, 23 września 2014

"...z otchłani kurzu wyłania się tekst!"

Bo to, co najlepsze rodzi się z chaosu...

Odkryłam to całkiem niedawno tworząc kolejną prezentację i kolejny artykuł.

Każde tworzenie dzieła ostatnimi czasy przebiega u mnie w ten sam sposób. Dzieła, bo dla mnie wszystko, co związane ze słowami, nabiera literackiego smaku... choćbym pisała artykuł branżowy, to będę go redagowała tak długo, aż każde "się" znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce w tekście.

Początek jest zawsze ten sam. Na kartkę trafia zbiór przypadkowych zdań, myśli wyrwanych z kontekstu i ta przypadkowość towarzyszy tekstowi przez pierwsze kilka dni... kiedy do niego zaglądam, widzę nieuporządkowaną otchłań, która za każdym razem mówi mi: "nie, to nie ma sensu; bajzel w tym jest". W związku z tym, że jest to schemat, a schematy mają to do siebie, że słyszę ten sam tekst za każdym razem, więc olewam go i dalej zarzucam kartkę przypadkowością tekstu.

I tak tworzy się 7, 8, 12 stron czy też 30, 40 slajdów, w których jedyne, co rzuca się na pierwszy rzut oka, to wszechogarniający go bałagan.

Następnie w ruch idzie drukarka. Przedmiot nieoceniony. Mój najlepszy przyjaciel. Wybitnej klasy specjalista od chaosu.

Druk - druk - druk... według zasady eko! Po dwie strony na arkuszu i ZAWSZE na brudnych kartkach, bo ekologia moi mili to podstawa!!!

I nagle jakbym doznawała oświecenia, bo z chaosu przypadkowych zdań wyłania się jedna, poukładana całość. I jak ten stwórca bawię się strzałkami, skreśleniami, odmianami wszelakimi... i po 20 minutach upiększania, z otchłani kurzu wyłania się tekst! 

Jedna całość! 

Moc i siła twórcza!

I pomyśleć, że kiedyś strategia była odwrotna. Stwórz plan, do planu dopasuj zdania. Zero przypadkowości. 

Ale strategia ta pasowała do N. sprzed 3, 4 lat, którą chaos wszelaki przerażał, a brak planu wpędzał w otchłań rozpaczliwego strachu.

Strach pozostał nadal, ale już nie rozpaczliwy.

Chaos nadal towarzyszy, ale już nie paraliżuje... tylko otwiera oczy, uszy, ciało i umysł i czerpie z tego, co przynosi życie.

piątek, 19 września 2014

Tak jest pani Doktor! Wedle Pani zaleceń!

-”Czy udzielisz mi pozwolenia, bym mogła stoczyć z Tobą walkę?’’.
-Lęk odpowiedział: „Dziękuję za szacunek, 
który nakazuje ci prosić mnie o pozwolenie”.
-Następnie kobieta spytała: ”Jak mogę cię pokonać?’’.
-Lęk odparł: ” Moją siłą jest to, że mówię szybko 
i wciąż zbliżam się do twej twarzy. Wtedy tracisz siły 
i robisz wszystko, co ci każę. Jeśli jednak nie uczynisz tego, 
co ci każę, nie będę miał nad tobą władzy. Możesz mnie słuchać 
i szanować. Możesz nawet pozwolić mi się przekonać. 
Ale dopóki nie robisz tego, co mówię, jestem bezsilny”.
W ten sposób wojowniczka dowiedziała się, jak pokonać lęk.

[Pema Cziedryn ]

"Pani się nie boi. Pani się temu podda!" 
usłyszałam dziś od mojej lekarki.

"Pani jeszcze nie wie, co Panią tam woła, 
ale Pani pojedzie i się Pani dowie." 

A od lutego w mojej głowie wciąż są jej słowa:

"Jeśli coś tracimy w życiu, to zawsze jest to dla nas dobre."

"Los Panią miota, ale to znaczy, że los się Panią opiekuje." 

"Proszę wrócić do domu, usiąść na swoje d... i zastanowić się, co chce Pani robić w życiu."

I właściwie trudno mi jest w jakikolwiek sposób skomentować te słowa, bo każde moje słowo będzie zbyt małe, by oddać wdzięczność i szacunek dla kobiety, którą spotkałam na swojej drodze.

Całe życie szukałam Mistrza, a Mistrz mieszkał tak bliziutko. Raptem dwie ulice obok :)

"Pani się nie boi. Pani się temu podda!"

Tak jest pani Doktor! Wedle Pani zaleceń!

wtorek, 16 września 2014

...a to, co rajem jest dla jednych, piekłem stało się dla innych...

"Na własnej skórze dowiodłem teorii, 
że każda wyprawa ma trzy równorzędne emocjonalnie etapy: 
przygotowanie, sama podróż i wspomnienia." 

I jest to najświętsza, niezaprzeczalna prawda! Obecnie jestem w fazie numer jeden i prawdę mówiąc, jeśli następna faza ma mi dostarczyć tyle samo emocji, co poprzednia... lub więcej... to w mojej głowie pojawia się filozoficzne pytanie... czy ktoś kiedyś umieścił szaleństwo na jakiejś skali? Jestem bardzo ciekawa, gdzie jest jego kres!  

"Za każdym razem, kiedy planowałem wyjazd do Australii, 
czułem olbrzymią siłę, która mnie tam ciągnęła. 
Z niej rodziła się determinacja. Nigdy nie miałem pieniędzy na podróż, 
ale w jakiś magiczny sposób tuż przed każdym wyjazdem 
zawsze udawało mi się zebrać potrzebną kwotę."

Po zarezerwowaniu biletów do Australii zostało mi na tzw. koncie podróżniczym 1'000 złotych. Pomyślałam wtedy: "jeśli mam tam pojechać, to pojadę, znajdę pieniądze i ludzi; jeśli nie, zawsze mogę oddać bilety i stracić 500 czy 600zł. Zaryzykuję!"

Zaryzykowałam, bo...

"Głęboko wierzę [a ja uwierzyłam w to niedawno], że każdy z nas przypisany jest do jakiejś krainy. 
Ta organiczna esencja tożsamości jest zwykle niewidoczna, przykryta podobieństwem do rodziców i dziadków, do tradycji i miejsca, 
w którym się rodzimy."

"Australię kocham już ponad 20 lat." 

I to się czuje Panie Marku. Czytam blogi mieszkańców Australii, w rękach miałam książkę Pawlikowskiej i żadnego z tych tekstów nie czytałam o 1 czy 2 w nocy i przy żadnym z nich nie miałam tak bardzo mieszanych uczuć i myśli: "doczytać do końca książki czy zostawić sobie ostatnie 10 stron na później?".

Delektowałam się każdym słowem, dźwiękiem i smakiem kraju, w którym chodzenie na wybory jest obowiązkowe, a kara za niepójście na nie wynosi 500 dolarów (w przeliczeniu na nasze pomnóż razy 3!).... 

Bo to kraj, w którym "No worries [nie ma sprawy]" i "mate" [kumpel, koleś!] występują chyba w co trzecim zdaniu, jego mieszkańcy nigdy "nie zrzędzą", a przy drogach spotkasz honesty boxes [pudełka uczciwości] - kupujesz 5kg bananów, wrzucasz kasę do pudełka i jedziesz dalej; zaznaczam, że pudełka nikt nie pilnuje(!),...

... a co najciekawsze kangury boją się własnego tupania... udowodnione przez naukowców (pewnie Amerykańskich)....

Ale na szczęście książka "Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia." jest o tysiącach przejechanych tras, a każda strona pachnie Australijskim buszem, bo... 

"W buszu trzeba być sobą, trzeba być rozsądnym, 
nie należy się spieszyć i trzeba się poddać naturze. 
Australijczycy mówią: <<go as you flow>>, czyli płyń z falą." 

Niektórzy wiedzą, że pod koniec kwietnia miałam ostrą fazę na Bruca Lee, który w jednym z wywiadów powiedział "be water my friend". Nie wiedziałam, dlaczego obejrzenie tego nagrania uruchomiło we mnie głos, który powtarzał: "masz zarezerwować te bilety!!!"... no bo u licha co ma Bruce Lee do Australii... jak widać ma i to sporo! Go as you flow... moi drodzy!

Ale żeby nie było za różowo i kolorowo. Australia ma również swoją ciemną stronę... 

"W drodze nad ocean natrafiliśmy na lokalny pub. 
Zdziwiły mnie dwa wejścia, wybrałem to z prawej (...) 
przestronna sala w stylu londyńskiego pubu i żadnego człowieka. 
Tylko zza ściany dobywał się gwar, nawet krzyki. 
Wyszedłem i postanowiłem sprawdzić drugie wejście. 
Ta sala była dużo mniejsza, ciemniejsza, 
unosił się w niej zapach potu i rozlanego piwa. 
W przeciwieństwie do poprzedniej była wypełniona po brzegi Aborygenami. Zamurowało mnie." 

"Wejście tylko z legitymacjami i nie dla tubylców. 
Do skorzystania z telefonu uprawniał mnie <<lepszy>> kolor skóry... to była Australia, której nie znałem, o której nigdy nie słyszałem."

"<<Skradzione pokolenie>> to największy wstyd białej Australii. 
Zgodnie z obowiązującym prawem odbierano 
dzieci aborygeńskim rodzinom i przymusowo je asymilowano 
w internatach, sierocińcach, a także u białych rodzin. 
Działo się to za zgodą i bez zgody aborygeńskich rodziców, 
od początku XX wieku do połowy lat siedemdziesiątych." 

... oczywiście miejsca opisane przez Pana Marka nie są tymi, które znajdziecie w typowym przewodniku po Antypodach... tam o nich cisza...

Czytałam te fragmenty po północy i nie wiedziałam, co mam z nimi zrobić... 

pierwsza myśl: "zapomnij, idź dalej!"... 

druga: "..." 

... i z tą refleksją jadę do Australii, o której tak bardzo marzę od dziecka. 
Nie mam zamiaru wszczynać rewolucji, o co posądza mnie moja mama (mamo, no worries!).

Pierwszy raz w życiu jadę ze świadomością, że nic w życiu nie jest czarno-białe... a to, co rajem jest dla jednych, piekłem stało się dla innych...

... i z każdym dniem nie mogę doczekać się momentu, kiedy przylecę do Sydney, stanę na lotnisku i rozryczę się ze szczęścia w poczuciu, że rzeczy niemożliwe w moim życiu po prostu nie istnieją.

poniedziałek, 1 września 2014

Siewcy strachu są wśród nas...

Siewcy strachu są wśród nas. 

Pełni obaw, lęków, panik.

Po czym ich poznasz?  

Opowiedz im, co chcesz zrobić, zmienić w swoim życiu, jakie studia zacząć w wieku 30, 40, 50 lat, jaki zawód rzucić, gdzie wyjechać, z kim się rozwieźć, co zostawić, co kupić, rzucić i wywalić... 
i czekaj na odpowiedź.... 
czekaj... 
czekaj... 
do biegu, gotowi start!

"Po co ci to?"
"Ja bym tak nie mógł!"
"To nieodpowiedzialne."
"To chore."
"Chyba Ci się w głowie poprzewracało."
"Nie rób tego!"
"Bo ludzie w twoim wieku powinni..." 
...
...
...

Znacie to? 

No ba, ja też ;-) Na szczęście słyszę to coraz rzadziej, bo coraz mniej czasu poświęcam Siewcom, a coraz więcej tym, którzy działają, zmieniają, ryzykują i szaleją. 

Ale Siewcy Strachu należałoby współczuć! Bo ma w sobie tyle strachu, że chociaż część chce zrzucić na nas. Skoro on po coś nie pójdzie, to ty też absolutnie masz tam nie iść. Nie ma w tym logiki za grosz, ale nie o logikę tu chodzi.

Strach zagląda Siewcy w oczy i co gorsza, Siewca twierdzi, że to promienie słońca go oślepiają i utrudniają mu drogę... cóż... zawsze są okulary przeciwsłoneczne... ale Siewca jakby o tym nie pamiętał.

I wychodząc z tej zacnej, słonecznej metafory, której znaczenia nawet ja nie znam, mówię głośno, jasno i wyraźnie. Współczuj Siewcy swemu, ale wolny czas spędź z kimś innym.