wtorek, 16 września 2014

...a to, co rajem jest dla jednych, piekłem stało się dla innych...

"Na własnej skórze dowiodłem teorii, 
że każda wyprawa ma trzy równorzędne emocjonalnie etapy: 
przygotowanie, sama podróż i wspomnienia." 

I jest to najświętsza, niezaprzeczalna prawda! Obecnie jestem w fazie numer jeden i prawdę mówiąc, jeśli następna faza ma mi dostarczyć tyle samo emocji, co poprzednia... lub więcej... to w mojej głowie pojawia się filozoficzne pytanie... czy ktoś kiedyś umieścił szaleństwo na jakiejś skali? Jestem bardzo ciekawa, gdzie jest jego kres!  

"Za każdym razem, kiedy planowałem wyjazd do Australii, 
czułem olbrzymią siłę, która mnie tam ciągnęła. 
Z niej rodziła się determinacja. Nigdy nie miałem pieniędzy na podróż, 
ale w jakiś magiczny sposób tuż przed każdym wyjazdem 
zawsze udawało mi się zebrać potrzebną kwotę."

Po zarezerwowaniu biletów do Australii zostało mi na tzw. koncie podróżniczym 1'000 złotych. Pomyślałam wtedy: "jeśli mam tam pojechać, to pojadę, znajdę pieniądze i ludzi; jeśli nie, zawsze mogę oddać bilety i stracić 500 czy 600zł. Zaryzykuję!"

Zaryzykowałam, bo...

"Głęboko wierzę [a ja uwierzyłam w to niedawno], że każdy z nas przypisany jest do jakiejś krainy. 
Ta organiczna esencja tożsamości jest zwykle niewidoczna, przykryta podobieństwem do rodziców i dziadków, do tradycji i miejsca, 
w którym się rodzimy."

"Australię kocham już ponad 20 lat." 

I to się czuje Panie Marku. Czytam blogi mieszkańców Australii, w rękach miałam książkę Pawlikowskiej i żadnego z tych tekstów nie czytałam o 1 czy 2 w nocy i przy żadnym z nich nie miałam tak bardzo mieszanych uczuć i myśli: "doczytać do końca książki czy zostawić sobie ostatnie 10 stron na później?".

Delektowałam się każdym słowem, dźwiękiem i smakiem kraju, w którym chodzenie na wybory jest obowiązkowe, a kara za niepójście na nie wynosi 500 dolarów (w przeliczeniu na nasze pomnóż razy 3!).... 

Bo to kraj, w którym "No worries [nie ma sprawy]" i "mate" [kumpel, koleś!] występują chyba w co trzecim zdaniu, jego mieszkańcy nigdy "nie zrzędzą", a przy drogach spotkasz honesty boxes [pudełka uczciwości] - kupujesz 5kg bananów, wrzucasz kasę do pudełka i jedziesz dalej; zaznaczam, że pudełka nikt nie pilnuje(!),...

... a co najciekawsze kangury boją się własnego tupania... udowodnione przez naukowców (pewnie Amerykańskich)....

Ale na szczęście książka "Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia." jest o tysiącach przejechanych tras, a każda strona pachnie Australijskim buszem, bo... 

"W buszu trzeba być sobą, trzeba być rozsądnym, 
nie należy się spieszyć i trzeba się poddać naturze. 
Australijczycy mówią: <<go as you flow>>, czyli płyń z falą." 

Niektórzy wiedzą, że pod koniec kwietnia miałam ostrą fazę na Bruca Lee, który w jednym z wywiadów powiedział "be water my friend". Nie wiedziałam, dlaczego obejrzenie tego nagrania uruchomiło we mnie głos, który powtarzał: "masz zarezerwować te bilety!!!"... no bo u licha co ma Bruce Lee do Australii... jak widać ma i to sporo! Go as you flow... moi drodzy!

Ale żeby nie było za różowo i kolorowo. Australia ma również swoją ciemną stronę... 

"W drodze nad ocean natrafiliśmy na lokalny pub. 
Zdziwiły mnie dwa wejścia, wybrałem to z prawej (...) 
przestronna sala w stylu londyńskiego pubu i żadnego człowieka. 
Tylko zza ściany dobywał się gwar, nawet krzyki. 
Wyszedłem i postanowiłem sprawdzić drugie wejście. 
Ta sala była dużo mniejsza, ciemniejsza, 
unosił się w niej zapach potu i rozlanego piwa. 
W przeciwieństwie do poprzedniej była wypełniona po brzegi Aborygenami. Zamurowało mnie." 

"Wejście tylko z legitymacjami i nie dla tubylców. 
Do skorzystania z telefonu uprawniał mnie <<lepszy>> kolor skóry... to była Australia, której nie znałem, o której nigdy nie słyszałem."

"<<Skradzione pokolenie>> to największy wstyd białej Australii. 
Zgodnie z obowiązującym prawem odbierano 
dzieci aborygeńskim rodzinom i przymusowo je asymilowano 
w internatach, sierocińcach, a także u białych rodzin. 
Działo się to za zgodą i bez zgody aborygeńskich rodziców, 
od początku XX wieku do połowy lat siedemdziesiątych." 

... oczywiście miejsca opisane przez Pana Marka nie są tymi, które znajdziecie w typowym przewodniku po Antypodach... tam o nich cisza...

Czytałam te fragmenty po północy i nie wiedziałam, co mam z nimi zrobić... 

pierwsza myśl: "zapomnij, idź dalej!"... 

druga: "..." 

... i z tą refleksją jadę do Australii, o której tak bardzo marzę od dziecka. 
Nie mam zamiaru wszczynać rewolucji, o co posądza mnie moja mama (mamo, no worries!).

Pierwszy raz w życiu jadę ze świadomością, że nic w życiu nie jest czarno-białe... a to, co rajem jest dla jednych, piekłem stało się dla innych...

... i z każdym dniem nie mogę doczekać się momentu, kiedy przylecę do Sydney, stanę na lotnisku i rozryczę się ze szczęścia w poczuciu, że rzeczy niemożliwe w moim życiu po prostu nie istnieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz