poniedziałek, 31 grudnia 2018

...bo cel najważniejszy straciłam z oczu...

31 grudnia jest pod wieloma względami dniem wyjątkowym i nie chodzi tu o datę i że to Sylwester, bo ja Sylwestra od wielu lat spędzam w piżamie i mam prawdę mówiąc gdzieś te wszystkie imprezy, alkohole i słodkie postanowienia.

W tym roku 31 grudnia jest wyjątkowy, bo postanowiłam usiąść do dokumentów mojej firmy i je uporządkować, sprawdzić, co jest, a czego mi brakuje.

www.pixabay.com

Na szczęście wszystko jest tyle, że niepodrukowane :P 

I siedząc nad tymi wszystkimi dokumentami naszła mnie myśl, jak bardzo zaniedbałam swój biznes "W dialogu z..." na koszt biznesów, które są mi tak obojętne, jak śnieg sprzed 40 lat. 

I głupio mi się zrobiło okrutnie, bo w sumie właśnie po to poszłam na kurs rachunkowości, żeby ogarniać swoje rzeczy, a nie czyjeś.

Super, że przez jakiś etap w życiu mam okazję bycia księgową ALE nie taki był mój cel, bo cel najważniejszy straciłam z oczu...

Przepraszam Cię za to... wiem, że to, co dziś zrobiłam, było jedną z najbardziej czułych rzeczy, jakie zrobiłam dla Ciebie od wieeeeeelu miesięcy.

I można by stwierdzić, że mi odbiło, bo gadam do swojego biznesu... masz rację!

Ja po prostu uważam, że jest On osobnym, cudownym bytem, o którym zapomniałam i którego zaniedbałam...

I tu nasuwa się kolejne pytanie... 


Co jeszcze i kogo jeszcze zaniedbałam w tym roku, 
bo ktoś lub coś przysłonił mi sobą oczy?

O Mamo... 

Czasu nie cofnę, ale jakby to było wyciągnąć z tego wnioski 
i od jutra posyłać czułość i wsparcie tam, 
gdzie zawsze chciałam je posyłać?

Przepraszam... wybacz mi proszę... dziękuję... kocham cię... i chyba to będą najlepsze słowa wprost z hawajskiej mądrości wzięte <3

Przepraszam Ciebie... przepraszam Siebie...
Wybaczam Tobie... wybaczam Sobie...
Dziękuję Tobie... dziękuję Sobie...
Kocham Ciebie... kocham Siebie...

Ech... jak to (nad)zwyczajny biznes może Ci dać świadomość tego, co w życiu ważne <3

W dialogu z... DZIĘKUJĘ!

Jesteś czymś więcej, niż mi się wydawało <3 

www.pixabay.com

czwartek, 27 grudnia 2018

"... nie ściągaj do swojego poziomu innych tylko dlatego, że Ty tam jesteś."

Przyszedł taki moment mojej pracy z młodzieżą, w którym po pierwsze przestałam się przejmować tym, czym przejmowałam się latami, a po drugie przestałam się certolić z tymi, którzy siedzą przede mną. 

O dzisiejszej młodzieży można by pisać poematy, wiersze, dramaty.

Wciąż mnie pozytywnie zaskakują, zachwycają, ale coraz częściej zasmucają.

I to, co chyba najbardziej mnie uderza w pracy z młodymi ludźmi teraz w porównaniu do ich rówieśników sprzed 10 lat, to fakt, że oni kompletnie nie potrafią i/lub nie chcą słuchać.

I o ile ja jakoś jestem w stanie wywalczyć różnymi sposobami, żeby słuchali mnie, o tyle kompletnie mają gdzieś swoich kolegów... 


www.pixabay.com

Raz nawet usłyszałam z ust młodego człowieka w okolicach 15 r. ż., że on nie będzie słuchał tego, co koledzy mają do powiedzenia i woli ten czas spędzić produktywniej... rozmawiając z kolegą obok...

Serio!

Tak mi powiedział... kopara i wszystkie członki mi opadły.

Z kolei inna klasa podzieliła się mniej więcej na pół... z czego połowa była zainteresowana zajęciami, druga skutecznie tej pierwszej utrudniała udział.

Kiedy widzę takie rzeczy, wyciągam działa... działa słów i mocy wszelakiej, bo zostawić im to tak po prostu bez pokazania, tego, co robią, uważam za skrajny brak profesjonalizmu.

Zajęcia przerwałam, bo to była połowa ostatniej lekcji, poprosiłam ich o ustawienie krzeseł, ławek i zajęcie miejsc tak, jak na lekcji.

Byli w lekkim szoku, no bo mało który dorosły ot tak nagle przerywa swoją pracę... przecież jego obowiązkiem jest kontynuować.

Chwilę pomilczałam, co by zbudować napięcie i zaczęłam monolog.

Padło w nim wiele słów - dział, zdań o mocy herosów, ale jedno z nich poszło nawet w moje własne pięty, a brzmiało mniej więcej tak:

"To, że jesteście niezainteresowani słuchaniem, nauką, rozwojem to bardzo proszę nie przeszkadzajcie w słuchaniu, nauce i rozwoju innym."

Szczerze lubię ten moment, kiedy w sali jest grobowa cisza i nawet mucha bałaby się zabrzęczeć, więc powtórzę jeszcze raz, ale tym razem dla tych dorosłych: 

"To, że jesteście niezainteresowani słuchaniem, nauką, rozwojem to bardzo proszę nie przeszkadzajcie w słuchaniu, nauce i rozwoju innym. Chcesz siedzieć i nic nie robić? Ok, ale nie ściągaj do swojego poziomu innych tylko dlatego, że Ty tam jesteś."

Poszło w pięty i mi... 

A tak poza tym mamy fajną młodzież i już dawno przestałam mieć do nich pretensje o ich zachowanie... to nie ich wina. 

To MY dorośli dajemy ciała, a oni są tylko i wyłącznie naszym odbiciem.

Zostawiam to ku refleksji dla wszystkich tych, którzy mają dzieci... bo ja się z Waszymi dziećmi widuję przeważnie RAZ w życiu, a świata sama nie zbawię.  

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Nazywam się Pani "za dużo".

Obiecałam sobie kiedyś, że nigdy, przenigdy nie chcę żałować, że czegoś nie zrobiłam, nie napisałam, nie powiedziałam.

Ryzykuję jedynie to, że się zbłaźnię lub w czyjejś ocenie będę zachowywała się jak skończona idiotka.

Cóż... bo to raz ktoś tak o mnie pomyślał i pewnie pomyśli jeszcze setki razy.

Ja i tak wiem swoje i nie zawaham się znowu napisać o kilka słów "za dużo", powiedzieć "za dużo" i zrobić "za dużo".

A dlaczego?

A dlatego, że lubię stawiać sprawy jasno zwłaszcza, jeśli chodzi o bliskie mi relacje i wolę o coś powalczyć, choć walka raczej jest na przegranej pozycji.

Podzielić się swoimi odczuciami, choć jest duże prawdopodobieństwo, że przyjmie je jedynie klawiatura mojego laptopa.

Nie, nie biczuję się za to "za dużo"... a przynajmniej staram się biczować jak najmniej. 
www.pixabay.com

A wiesz dlaczego?

A dlatego, że ja tym "za dużo" po prostu jestem na co dzień.

Za dużo energii, radości, emocji, zmian, eksplozji, smaków, podniet i wszystkiego, co jest związane z moim życiem.

Tak, nazywam się Pani "za dużo" i dobrze mi z tym.

Co ryzykuję?

Jedynie kolejną 16.867 ocenę, którą jak nie za to, to otrzymam za coś innego.

Twoja ocena nie mówi nic o mnie. 

Jest tylko TWOJA!

Chcesz mnie ocenić za coś?

Proszę bardzo, śmiało, nadstawiam policzki, otwieram szeroko klatę... wal z całych sił, przyjmę wszystko!

Nazywam się Pani "za dużo"... i pierwszy raz w życiu dobrze mi z tym!

www.pixabay.com

czwartek, 20 grudnia 2018

"Proszę Pani, bo ja wolę pracować sam(a)"

Zdarza mi się na warsztatach z dzieciakami prosić ich o dowolny podział na grupy na zasadzie: dobierzcie się w dwójki / trójki z kim chcecie i jak chcecie.

Ci, którzy pracują z dzieciakami i młodzieżą wiedzą, jak ryzykowne jest to zagranie, bo niestety, a może stety, zawsze znajdzie się jakaś jedna lub dwie osoby, które zostają same.

A bo reszta już się podobierała, a bo nikt z tą osobą nie chce pracować... nie dociekam, prawdę mówiąc, o co w danym przypadku chodzi, bo kiedy dostaję jakąś klasę na 2-3 lekcje, choćbym chciała zdziałać cuda dla nich, co najwyżej mogę ograniczyć się do cudeniek, ale tej świadomości nabrałam po wieeeeelu latach biczowania samej siebie za to, że nie dokonuję cudów ;)

Zawsze im podkreślam, że to jest ok, że chcą pracować sami i że absolutnie mogą nie szukać sobie pary.

I moje zdziwienie jest ogromne, kiedy wielu z nich jakimś nie wiadomo jakim zrządzeniem warsztatowego losu siada koło mnie jeszcze zanim reszta skończy i mówi szeptem: 

"Proszę Pani, bo ja wolę pracować sam(a)" 

A ja mam wtedy jedną i taką samą odpowiedź dla każdego i nie waham się jej mówić głośno: 

"Ja też! Nigdy nie lubiłam pracy w grupach, 
zawsze wolałam sama. Nie ma w tym nic złego, 
że jest się indywidualistą."

Kiedy jako dorosła osoba przeglądam oferty pracy, gdzie w 75% pojawia się wymóg "umiejętności pracy w grupie" to sobie myślę... "o mamo, znowu?".

Tak, jestem indywidualistką i chyba pierwszy raz w życiu jestem z tego dumna!

Praca w grupie jest dla mnie ok pod warunkiem, że mogę w niej być liderem, bo w tej roli czuję się najlepiej i dlatego uwielbiam stać przed ludźmi i do nich mówić, uwielbiam uczyć i uwielbiam robić egzaminy ustne.... niby praca z grupą, ale jakby troszku inna ;)

Nie, nie wstydzę się tego, że nie lubię pracy zespołowej, w której muszę sama uczestniczyć. 

Lubię patrzeć, jak inni pracują w grupach, ale sama wolę stać z boku.

wwwpixabay.com

Dlatego też nie spotkacie mnie na imprezie integracyjnej czy na innym spotkaniu po pracy, bo zwyczajnie będzie Was tam za dużo.

I mówię to JA uważająca się kiedyś za silnego ekstrawertyka, który z biegiem lat odkrywa swój introwertyzm i uwielbienie do obserwowania.

Fakt, jak ja czasem coś szczerze palnę (temat na innego posta;), wtedy milczenie naprawdę okazuje się złotem!

Ale wracając do brzegu... 

"Cudownie Dzieciaku, że masz odwagę wziąć kartkę, 
usiąść sam z boku i zacząć tworzyć coś 
w jednoosobowym zespole - to wymaga odwagi! 
Ciocia Natalia coś o tym wie!"

www.pixabay.com

sobota, 15 grudnia 2018

Moja prawa dłoni... Ty to masz moc!

Z treningu TAI CHI słów kilka... 

... powtarzamy naszą formę trylion pięćdziesiąty któryś raz, a ja wciąż nie mogę ogarnąć równowagi podczas przejścia z pozycji A do pozycji B...

Męczę się, pocę, coraz bardziej spinam nogi i wszystko, co z nimi sąsiaduje, aż w pewnym momencie pojawia mi się w głowie myśl: 
"ej, Kochana, ale Ty tu prawą rękę źle prowadzisz".

Faktycznie, prawa ręka podczas mojego skupiania się, pocenia i drżenia mięśni nóg, robiła, co chciała... a to miał być CIOS, a nie jakieś tam pitu, pitu rąsią w powietrzu, więc kolejne powtórzenie postanowiłam poświęcić mojej prawej dłoni...

Matko jedyna, jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, iż przekierowanie uwagi na dłoń spowodowało, że nagle NOGI zaczęły pracować tak, jak miały to robić bez żadnego wysiłku.

Nie to, żeby ten mój CIOS był jakiś mega, ale było w nim coś wyjątkowego, bo to on poprowadził całą resztę Ciała w ruchu, który wreszcie zaczynał przypominać ruchy Nauczyciela, a nie początkującego Żuczka.

I tutaj pojawia się kilka pytań...

Jak często kierujemy uwagę na rzeczy, 
z którymi walczymy, boksujemy się, pocimy, 
zamiast odpuścić i zająć się jedną, małą rzeczą, 
która ma moc zmiany, jakiej się nigdy nie spodziewaliśmy?

Jakby to było przy każdym trudzie i znoju zadać sobie pytanie:
"Co innego mogę tutaj zrobić, co zmieni ten trud z totalną lekkością?"

"Na co innego mogę przekierować swoją uwagę, 
co wykreuje mi zmianę, a przegoni trud, znój, pot, łzy 
i trzęsiawki w nogach?" ;)

Jedna dłoń, jeden ciosa, a zmiana jak stąd na Wyspy Cooka!

Moja prawa dłoni... Ty to masz moc!

TAI CHI... jak dobrze, że znowu jesteś w moim życiu :* 

www.pixabay.pl

piątek, 22 czerwca 2018

Jestem wywyższającym się Dupkiem...

Przyszedł taki moment, w którym dotarło do mnie, że ludzie nie dadzą mi nic więcej poza swoimi oczekiwaniami, projekcjami, konkluzjami, ograniczeniami i bolączkami życia.

Większość ludzi nie wychodzi ponad wyżej wymienione, więc nie wiem, czego ja się u licha spodziewam rozmawiając z ludźmi dookoła.

Dotarło to do mnie wczoraj i łzy popłynęły mi same... po prostu samiusieńkie, bo to są takie momenty w życiu, kiedy zaczynasz świadomie prosić, żeby w ciągu 5 lat zamieszkać na tej małej wyspie, która chodzi Ci po głowie od zawsze.

Być obok tego, co wyżej wymienione. 

I to nie jest kwestia ucieczki, ale raczej zmęczenia tym, że im bardziej zależy mi na byciu ponad wyżej wymienionymi, tym bardziej inni chcą mnie w to wtłoczyć na nowo, bo przecież świat ograniczeń, oczekiwań i projekcji, to ich świat codzienny i nie widzą powodu, żeby to odpuszczać.

www.pixabay.com

O Naiwności moja... Skarbie Ty mój... przejrzyj wreszcie na oczy!

Nie odpuszczą, bo to kochają, a Ty co najwyżej i Twoje decyzje będą dla innych najdelikatniej rzecz ujmując "dziwne". 

Ja tam wolę być dziwna, niż pełna frustracji z powodu niespełnionych oczekiwań, projekcji, konkluzji i ograniczeń, które wybieram... LUB raczej, które według wielu wybierać powinnam.

Smutne to wszystko, ale nikt nie obiecywał, że świadomość zawsze będzie wesoła i pogodna.

Można by pomyśleć, że się wywyższam... masz rację! Wywyższam się!

Jestem wywyższającym się Dupkiem, który wciąż łapie się na wybieraniu swoich (czy na pewno moich???!!!) ograniczeń, projekcji, konkluzji i innych schematów, które może i kiedyś mi pracowały, ale dziś z radością mówię im "Bye, bye."

"Bye, bye, bo nie jesteście moje! 
Możecie iść dokądkolwiek tylko chcecie... najlepiej wróćcie do Autora.
Udanej podróży."

piątek, 15 czerwca 2018

... a jak będę w japonkach... życzcie mi powodzenia!

Kiedy dożyłam w końcu wieku 32 lat, dotarło do mnie, że idąc na rozmowę tzw. kwalifikacyjną, jest to rozmowa kwalifikująca dla obu stron.

Dziś to ja wchodzę na spotkanie pewnym krokiem i słucham uważnie, co i kto chce mi zaproponować i to ja decyduję, czy współpraca z daną osobą i praca w danym miejscu mi odpowiadają. 

Przestałam się ubierać w eleganckie stroje, nosić zakryte buciki, bo tak wypada. 

Dzisiaj popylam na rozmowę w japonkach, bo przy temperaturze powyżej 25 stopni nie wyobrażam sobie nałożyć inne buty... poza tym jeśli ktoś moje kompetencje ocenia na podstawie moich japonek, no to raczej się nie dogadamy. 

Japonki też nałożyłam z prostego względu, bo pewnego pięknego dnia zrodziła mi się w głowie pokusa bycia elegancką księgową w balerinach... a że baleriny nowe, to mnie obtarły tak, że z tej elegancji jedynie pamiętam cierpienie ;) 

Ale wracając do tematu... nie chodzę dziś na rozmowy z pozycji ofiary potrzebującej pracy. 

Chodzę dziś na rozmowę z pozycji dorosłej osoby, która spotyka się z drugą dorosłą osobą i albo nam po minucie zatrybi albo nie.

Uważam, że praca z ludźmi, z którymi nam nie trybi, to strata czasu.

Praca ma mi dawać radość, przyjemność, fun i brak poczucia czasu.

Kiedy zamykam mój program do księgowania, za każdym razem nie mogę się nadziwić, że przesiedziałam przed nim 8h.

www.pixabay.com

Dlaczego?

Bo to lubię, bo sprawia mi to radość, bo wreszcie mój perfekcjonizm ma pole do popisu i czepiania się każdej źle wystawionej faktury, i w końcu najważniejsze bo pracuję w pokoju z osobą, z którą na tzw. rozmowie kwalifikacyjnej dogadałam się w 10 minut... a potem rozmawiałyśmy o Irlandii i innych takich rekrutacyjnych sprawach ;)

Można?

Można!

Można prosić o ludzi, o miejsca, o rozmowy kwalifikacyjne, podczas których nikt nie patrzy w moje CV, nie zadaje durnych pytań w stylu "dlaczego to Panią powinniśmy zatrudnić?" czy też "jak widzi siebie Pani za 10 lat?"... koleś, ja nie wiem czasem jak ja widzę siebie na następne 10s, a Ty mnie o jakieś lata pytasz... kto Was tego rekruterzy nauczył???

Przecież to po kilku minutach widać, czy chcecie z daną osobą pracować, czy nie.

Ja przynajmniej wiem, czy chcę z Wami pracować czy nie... i wiem to już po  naszej rozmowie przez telefon ;) 

A potem tylko sprawdzam, czy moja świadomość działa jak należy i prawdę mówiąc nigdy się nie mylę!

Także jak zobaczycie mnie odstawioną jak do teatru, pewnie będę szła do pracy księgować fakturki... a jak będę w japonkach... życzcie mi powodzenia! 

www.pixabay.com

niedziela, 10 czerwca 2018

"A Ty gdzie chcesz stanąć? Gdzie Ci będzie dobrze?"

Ja to bym się mogła przeprowadzać raz do roku!

Serio!

Ten moment, kiedy wchodzę do nowego miejsca, rozkładam swoje rzeczy, każdą z nich pytam: "A Ty gdzie chcesz stanąć? Gdzie Ci będzie dobrze?", jest nie do opisania <3

Uwielbiam rozświetlać miejsce sobą, swoimi rzeczami i nowymi kwiatami!

Tak, mogłabym to robić raz do roku, bo jak pisałam wcześniej, nie mam potrzeby posiadania jednego, stałego miejsca.

Miejsce, to tylko... miejsce!

Nie przywiązuję się do nich za bardzo, nie wspominam ich latami, bo sentyment to jedna z ostatnich rzeczy, o które można by mnie posądzić.

Uwielbiam przeprowadzki również za to, że każde z miejsc, które odwiedziłam, tak bardzo różniło się energią, że nadziwić się nie mogę do dziś, jak wyraziste to były różnice.

W ogóle miejsca i rzeczy martwe mają dla mnie więcej życia, niż nie jeden człowiek.

Mam wrażenie, że dialog z nimi jest soczysty, pełen ekspresji i energii!

Nie, one do mnie nie mówią... w sensie głosów nie słyszę ;) 

Ja po prostu energetycznie wiem, czego te miejsca potrzebują i jakie są.

Każde z nich było i jest dla mnie wkładem.

Pierwsze mieszkanie dało mi dużo radości, wolności i zabawy.

Drugie... pokazało mi, kim naprawdę jestem i do czego mam dostęp. Uświadomiło też wagę i wartość mojego pieniądza.

Mieszkanie, w którym teraz jestem... hmmm...

Jakim wkładem dla mojej wspaniałości, lekkości 
i radości życia możesz być?

Co dzięki Tobie mieszkanko będzie możliwe, 
a co nie było możliwe na poprzednich dwóch miejscach?

Dziękuję za poprzednie mieszkanie, choć można by stwierdzić, iż dało mi ono popalić... i tak i nie!

Widzę go teraz z balkonu i mam w sobie takie pokłady wdzięczności, jakich nie miałam dawno, bo wiem, że dzięki Niemu, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych i nie ma dla mnie rzeczy nie do przejścia.

Dziękuję Ci :*

Już więcej dla Ciebie nie mogę zrobić poza posłaniem Ci swojej życzliwości i wdzięczności!

Trzymaj się dzielnie <3 

www.pixabay.com

niedziela, 3 czerwca 2018

... jak w domu...

Przyszedł taki moment w moim życiu, że gdzie bym nie pojechała, czuję się tam dobrze... jak w domu... i tylko te pytania od innych: "Ooo, to może byś tam zamieszkała?" wybijają mnie z mojego bycia i wkurzają na maksa... bo to, że gdzieś jest mi dobrze, nie oznacza, że chciałabym tam mieszkać.

"Dom mój, gdzie stopy moje", to cytat z któregoś z poprzednich wpisów, który wciąż powtarzam jak mantrę.

Dobrą mantrę, bo czyż nie jest cudne to, że gdziekolwiek mnie stopy nie poniosą, tam czuję się jak u siebie?

Moim zdaniem to rewelacyjne uczucie, które pozwala mi wtopić się w każdą możliwą przestrzeń, w każde miasto, w każdy kraj i najdalszy zakątek ziemi.  

Czy chciałabym tam mieszkać?

Czy ja wiem... ja chyba należę do tych ludzi, którzy niby mogliby mieć jedno, stałe miejsce, do którego wracają... ale właściwie po co?!

http://iamtheonewhocan.blogspot.com/

"Dom mój, gdzie stopy moje" prowadzi mnie od lat i im mocniej wklejam się w wiele miejsc, tym mocniej dochodzę do wniosku, że to nie o miejsca chodzi... ja po prostu w każdą podróż zabieram swojego najlepszego przyjaciela, powiernika, męża/żonę i kochankę... czyli SIEBIE, a że moje własne towarzystwo cenię bardzo mocno, to gdzie bym nie pojechała, jestem tam w najlepszym otoczeniu, jakie mogłabym sobie wymarzyć.

Dlatego: "Dom mój tam, gdzie stopy moje"... i mój najlepszy kompan ze mną czyli JA!

Czy chcę mieć jedno miejsce, do którego będę wracała?

Mogę... ale nie muszę!

Bo ja takich miejsc mogłabym mieć ze sto!

Jedno by mnie chyba ograniczało ;) 
 
...złoty piasek, złote stopy, złote życie... Gozo 2017... 

środa, 30 maja 2018

Zadzierając ze mną, zadzierasz z całym Światem!

Kiedyś niezwykle mnie denerwowało, kiedy w sytuacji trafienia na kogoś nieuczciwego, inni mówili: "Ojej, ale trafiłaś!".

Dziś śmieję się z tego rubasznie, takim śmiechem najstarszej Wiedźmy Świata, bo uważam, iż powyższe zdanie, to absolutny błąd merytoryczny, stylistyczny i życiowo niepoprawny, bo ten, kto mnie naprawdę zna, ten wie, iż zdanie to powinno brzmieć:

"Ojej, współczuję im, że to na Ciebie trafili!"

I takie zdanie ma w sobie pełną swobodę poprawności, gdyż wiadomo nie od dawna (choć dla mnie to wciąż nowa wiedza o sobie!), że ja nigdy nie odpuszczam, nigdy nie rezygnuję i nigdy nie poddaję się, jeśli chodzi o moje pieniądze.... i ciszę po 22!

Odkąd doświadczyłam po raz pierwszy, że są ludzie i są... hmmm i tu przydałoby się użyć bardzo niecenzuralnego słowa na CH... i Ci na CH... przyszli na ten świat jedynie po to, żeby Cię... (cenzuralnie czy niecenzuralnie mam się wyrazić?!).

Jest tylko jeden problem... kto zadziera ze mną, zadziera z milionem, a może i miliardem tego, co pragnie mnie wspierać i być przy mnie, kiedy tego potrzebuję.

No cóż... kiedy ktoś kradnie moje pieniądze, mam ochotę go po prostu zabić!

A że póki co takie zabijanie energetyczne bez dowodów muszę poćwiczyć, muszą mi wystarczyć inne techniki walki o swoje.

Czy ja jestem mściwa?

Nieeee, no skądże... ja po prostu wyjątkowo nie trawię nieuczciwości w białych rękawiczkach, manipulacji i wszelakiego oszukiwania innych.

Jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek oszuka mnie i moich bliskich, obiecuję "mordować go" przez najbliższe 10 wcieleń!!!! 

Obiecuję mu również, że każde spotkanie ze mną, będzie budziło w nim dreszcze... 

Mówię całkiem serio!!!!

A wiecie czemu korzystam z takiej energii, a nie innej?

Bo o ile jest multum miejsc i multum ludzi, z którymi można dogadać się szybko, łatwo i przyjemnie, o tyle są też takie miejsca i tacy ludzie, z którymi bycie miłym i uprzejmym jedynie zaowocuje kolejnym oszustwem.

Cóż... źle trafili!

Dlatego napiszę jeszcze raz... z resztą ja już będąc w Irlandii pisałam podobne rzeczy...

Jeśli ktoś kiedykolwiek skrzywdzi mnie i moich najbliższych i moje i ich pieniądze, będzie bardzo żałował każdego spotkania ze mną!

Zadzierając ze mną, zadzierasz z całym Światem!

Z pozdrowieniami

Przemiła dla przemiłych

I sukowata dla reszty

N. 

www.pixabay.com

sobota, 19 maja 2018

Nigdy nie przekonuj nieprzekonanych!

Nigdy nie przekonuj nieprzekonanych, to hasło, które wyszło z moich usta podczas jednej z KLAS BARS, które prowadziłam, a że zawsze przynajmniej jeden fragmencik jakiejś klasy jest chyba bardziej dla mnie, niż dla uczestników, to te słowa dźwięczą mi do teraz!

Och, jakże sobie jestem za nie wdzięczna!

Nie przekonuj nieprzekonanych, bo stracisz swój czas, energię i jedyne, co Ci pozostanie, to frustracja, bo nie przekonałeś nieprzekonanego.

Są ludzie, którzy będą sceptyczni wobec wszystkiego.

Jeszcze inni, boją się wszystkiego, co nowe.

Kolejna grupa obrała sobie za główny cel życia udowadnianie innym, że nie mają racji, czymkolwiek by ta racja nie była.

Na kogokolwiek byś z nich nie trafił, zadaj sobie pytanie:

"Z kim ja mam tutaj do czynienia? 
Czy ta osoba w ogóle chce cokolwiek usłyszeć, 
otrzymać, doświadczyć?"

Uwierz mi, będziesz od razu wiedział, czy warto na taką osobę tracić czas czy nie.

Nie przekonuję już nieprzekonanych!

"Masz rację, masaż Lomi Lomi Nui to praktyka okultystyczna, a na trzecim zjeździe kontaktujemy się z Szatanem!

Masz rację BARSY są szkodliwe, Access Consciousness to sekta, a wszyscy masażyści są zboczeni."

Aaaa, to ostatnie akurat jest prawdą ;) 

Słyszysz nieprzekonany?

Cokolwiek chcesz mi powiedzieć... masz rację stary!

Miłego dnia!

www.pixabay.com

środa, 16 maja 2018

... jestem zbiorem paradoksów!

Przychodzi taki moment w życiu Człowieka Chaotycznego, że odkrywa on w sobie nieograniczone pokłady miłości do liczb.

Ludzie dziwią się, jak taka osoba jak ja, może lubić rachunkowość!

Kurcze, bardzo dziękuję Wam za te kolejne schematy mnie, które macie w swoich głowach, bo nadziwić się nie mogę, jak łatwo wszyscy w nie wpadacie.

To jest naprawdę interesujący (i zabawny przy okazji!) punkt widzenia, że macie taki punkt widzenia na mój temat, że ze swoim życiem wprost nie mam szans odnaleźć się w liczbach i siedzeniu przy komputerze po 7-8 h dziennie.

Wow!

Ile schematów tworzymy o innych ludziach, 
które zamiast dawać im lekkość i wolność, 
są kolejną klatką, do której kogoś wrzucamy?

A teraz spytajmy inaczej:

Ile schematów innych ludzi o nas samych kupiliśmy 
i uwierzyliśmy w nie, 
które zamiast dawać nam lekkość i wolność, 
są kolejną klatką, do której sami siebie wrzucamy?

www.pixabay.com

Rachunkowość daje mi lekkość, radość i przyjemność pracy z takimi sumami, jakich jeszcze na oczy nie widziałam. 

Dzięki niej mam więcej luzu w sobie, swobody i łatwości w wybieraniu tego, co mi pracuje i tego, co naprawdę chcę w swoim życiu tworzyć na co dzień.

Paradoks?

O losie... znacie mnie trochę... jestem zbiorem paradoksów!

Dziś już wiem, że mogę być wszystkim, kim tylko zapragnę i wykonywać dowolny zawód, o jakim pomyślę!

Na te 10s jestem księgową... na następne masażystką... to jest tylko wybór, a że ja od zawsze pragnęłam życia pełnego niespodzianek, szybkich zmian i pracy w 5 rolach na raz, to takie właśnie życie kreuję.

I wiecie co?

Pierwszy raz od 32 lat mogę śmiało powiedzieć, że taki stan i taki grafik, jaki teraz mam, są tym, co mnie cieszy i raduje, i jedyne, co mogę napisać, to to, że... 

Jak może być jeszcze lepiej? 
I co jeszcze mogę dodać do mojego życia, 
żeby mieć jeszcze większą radość z tego, co robię?

Nowy zawód?

Być może tak, być może nie, być może nie teraz...

Bo teraz zbieram się do pracy, by siedzieć 7h przed komputerem i wklepywać w nie róóóóóóóóżne cyferki.

Czy mam z tego fun?

Zdziwilibyście się jak wielki jest to fun :D

Gdzie są jeszcze te obszary i te zawody, 
które dadzą Mi radość, lekkość i przyjemność, 
a po których nigdy się tego nie spodziewałam, 
że mogą być dla mnie tak wielkim wkładem?

Dziękuję jeszcze raz za wszystkie schematy Mnie, które macie w swoich głowach. Dzięki temu wiem, że co bym nie zrobiła, i tak komuś do czegoś nie będę pasowała.

Dzisiaj mnie to bawi.

Chcesz mnie z powrotem wrzucić w swoją klatkę o mnie?

Żebyś się nie zdziwił, jak sam w nią kiedyś wpadniesz ;) 

czwartek, 10 maja 2018

Bo już niczego, nikomu nie muszę udowadniać!

Przychodzi taki moment w Dialogu z Ciałem, że zaczynam się bardzo poważnie zastanawiać nad tym, czy lata, które spędziłam na uprawianiu sportów wszelakich po 5, 6 razy w tygodniu, na pewno były tym, czego moje Ciało pragnęło najbardziej.

Oczywiście można by założyć, że to, o czym chcę napisać, jest swoistą racjonalizacją tego, że nie chce mi się ruszyć dupska, by znowu wrócić do takiego reżimu, ale prawdę mówiąc... 

... tak, nie chce mi się ruszyć dupska, by znowu wkręcić się w spiralę wiecznego braku endorfinowego kopa, bo na tym głównie bazowała moja aktywność. 

Wcześniej czy później było jej za mało... a potem wciąż za mało... a potem wciąż za mało... a potem wracały stare kontuzje, stare urazy i nie wiedzieć czemu, wciąż to lewe kolano, czy któraś tam pachwina (nie pamiętam już która) przypominały o sobie dotkliwie. 

Nie wiedzieć czemu?

No jak katujesz ciało treningami po kilka razy w tygodniu, to nie dziw się, że stara kontuzja wcześniej czy później zawita do Twoich drzwi! 

A pretensje do Ciała, przekieruj sobie na pretensje do samego siebie, bo od dawna wiadomo, że "sport to zdrowie", ale raczej ten baaaaardzo amatorski, bardziej dla zabawy, aniżeli kondycji. 

Bardziej dla śmiechu, aniżeli dla ciągłego ścigania się z samym sobą.

Szczerze mówiąc dużo bardziej wolałabym mieć ogródek i skopać go raz na jakiś czas, posadzić coś, wypielić, nawóz porozrzucać i takie tam ogrodowe rzeczy porobić. 


www.pixabay.com

A wiecie czemu?

Bo już mi się nie chce ścigać z samą sobą (a tym bardziej z innymi!).

Bo już niczego, nikomu nie muszę udowadniać.

Bo moje Ciało czuje się właściwie całkiem nieźle, kiedy zaaplikuje mu 5 minut  porannych ćwiczeń (tyle i aż tyle!)

Bo oranie Nim już nie do końca jest moją bajką.

Orałam Nim przez prawie 30 lat życia, teraz mu odpuszczę.

Dlaczego?

Bo mam je jedno, jedyne, najukochańsze i szczerze oboje wątpimy w moc ćwiczeń i harówki... dla samych ćwiczeń i harówki... 

Jedni nazwą to lenistwem... inni poczują ulgę po tym, co przeczytali, dlatego proszę Cię o jedno... pytaj swoje Ciało, pytaj je non stop, czy to, co mu aplikujesz jest tym, czego Ono potrzebuje.

Dlaczego?

Bo masz je jedno, jedyne, najukochańsze...<3 

Uściski
N.