wtorek, 17 września 2013

"Jest taki rodzaj gonitwy, który nie ma sensu..."

Zmęczenie

Nostalgia

Pośpiech

Jest taki rodzaj motywacji do pracy, który wypala

Jest taki rodzaj gonitwy, który nie ma sensu

Czas na nowe CV

Czas na nowe poszukiwania

Czas na kolejne zmiany

sobota, 7 września 2013

"To niesamowicie ciekawe poznawać siebie na nowo."

Przychodzi taki moment w życiu magistra, że zaczyna on wątpić w to, co robi, w co wierzył przez wszystkie lata studiów, podyplomówek, kursów, szkoleń, warsztatów, treningów i innych cudacznych i drogich rozwijaczy osobowości. 

Kilka dni temu siedzę w jednym z miejsc, w którym dzielnie pracuję, a raczej czekam na ewentualne telefony i witam przychodzących klientów. Klienci nie przychodzą do mnie, ale do moich współpracowników zajmujących się poradami prawnymi czy też wsparciem psychologicznym. Witam, uśmiecham się, proszę, żeby usiedli a czasem poczekali na swoją kolej i nagle TRACH! Pojawia się myśl. Niespecjalnie mądra, niespecjalnie mająca wpływ na przyznawane nagrody Nobla, ale myśl moja, osobista i prawdziwa: "jakie to cudowne tak witać ludzi i opiekować się nimi przed wizytą u specjalisty". 

Piątek

Dziś specjalnie przyszłam do pracy, żeby posiedzieć z koleżanką nad dokumentami. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu sprawiło mi to przyjemność. Komputer, Word, lanie wo... znaczy się tworzenie programu wychowawczego. Tak, to naprawdę było fajne. Mówię serio :) 

Od kilku miesięcy krąży w mojej głowie seria pytań. 

Dlaczego u licha wtłacza się nam do głów, że są zawody lepsze i gorsze? 

Dlaczego jak ktoś ma niskie IQ, to "wiadomo, że tylko będzie mieszał w garach jako pomoc kucharza"? [słowa pani psycholog na temat jednego z uczniów]

Dlaczego podkreśla się znaczenie lat studiów, tytułów, skończonych podyplomówek, a nic nikt nie mówi o pasji? 

Coraz częściej nie mam na to zgody. 

Coraz częściej szlak mnie trafia, jak ktoś dzieli ludzi i wykonywane zawody na te mniej i bardziej zasługujące na oklaski. 

Bo co? Bo pan ogrodnik, gospodarz domu to głupi, niedouczony cieć? A może on woli 700 razy bardziej strzyc krzewy i dbać o czystość wokół bloku, od przyjmowania sztucznej, wyuczonej, podyplomówkowej maski? 

Gotuje się we mnie i to mocno, a jednocześnie z przerażającym na swój sposób zaciekawieniem odkrywam, że sprawiają mi przyjemność rzeczy, o które nigdy bym siebie nie podejrzewała. Czynności i zawody niewymagające 3 stron CV pełnego kursów, szkoleń i podyplomówek.

To naprawdę niesamowite poczuć pasję i radość w (z pozoru) zwykłych, dla wielu nieważnych i bezwartościowych czynnościach.

To naprawdę niesamowite obserwować, jak wiedza, którą mam o sobie samej, nie zawsze jest "moją" wiedzą.

To niesamowicie ciekawe poznawać siebie na nowo.

wtorek, 3 września 2013

"Geografia szczęścia"

Kolejną recenzję czas zacząć...

Gdyby recenzje pisać za pomocą kilku wyrazów, bez zbędnych zdań, zwrotów, ochów i achów, recenzja tej książki mogłaby brzmieć tak, jak brzmi jej polski tytuł: 
"Geografia szczęścia!"

Nic dodać, nic ująć. Są takie książki, po których trudno mi powstrzymać potok słów, którymi chciałabym opisać to, co dała mi dana pozycja. W tym przypadku mam inaczej. Totalnie inaczej, bo zupełnie jak nie ja, mam ochotę tylko napisać:

"Z całego serca polecam!"

Nie szukałam w niej szczęścia, bo swoje już znalazłam. Nie szukałam w niej odpowiedzi na pytanie, czym ono jest, bo intuicyjnie już wiem. Właściwie niczego w niej nie szukałam, niczego od niej nie oczekiwałam i może dlatego ta podróż do krajów szczęśliwych i nieszczęśliwych, bogatych i biednych, odległych od Polski i tych na wyciągnięcie ręki, była podróżą pełną poczucia humoru, wnikliwej obserwacji i smakowania różnych oznak szczęścia. 

Co mnie zaskoczyło najbardziej? Że Islandia, kraj zimny, daleki i ciemny (w sensie ilości dni, kiedy słońca tam po prostu nie ma), jest wg badań Światowej Bazy Danych na temat Szczęścia (tak, tak, też się zdziwiłam, że coś takiego istnieje), zajmuje tam jedno z najwyższych miejsc! I tu legła w gruzach cała moja teoria mówiąca o tym, że im dalej na północ, tym kraj bardziej depresyjny i smutniejszy. Trzeba tam kiedyś pojechać! Koniecznie! 

I tu przychodzi mi do głowy myśl, która mówi: ile jeszcze teorii zaczerpniętych z 5 lat jakże nieomylnych studiów psychologicznych, ma się nijak do rzeczywistości? Ile z nich wymaga porządnej weryfikacji? 

Obawiam się, że sporo.

I tym z pozoru smutnym akcentem czuję, jak mój umysł wreszcie otwiera się na to, co prawdziwe, a niekoniecznie utkane ze statystycznej sieci procentów. Na to, co ludzkie, a niekoniecznie wrzucone w stosy tabelek i wykresów. 


poniedziałek, 2 września 2013

"Jest piątek 30 sierpnia. Słońce świeci, ptaszki ćwierkają bla bla bla..."

Pierwszy dzień w nowej pracy.

Już mam co najmniej 5 argumentów, dla których praca w szkole, to nie dla mnie.

Moja hierarchia wartości ostatnio przestawia się co 2 tygodnie i tym razem głównym argumentem przyjęcia tej, a nie innej pracy jest zwiększająca się szansa na dostanie kredytu na mieszkanie. 

Tak, dorosłość zapukała w moje nastoletnie progi.

Szalonym by było szukać potwierdzenia tej decyzji na warszawskich ulicach, ale że spotkanie jakie miałam po wyjściu ze szkoły było absolutnie wyjątkowe, a więc potraktowałam je jako znak. Dobry znak. 

Uwaga! Będę teraz usiłowała opisać ów spotkanie w formie opowiadania; 
za ewentualne straty moralne nie odpowiadam; 
czytelnik czyta na własną odpowiedzialność.

Jest piątek 30 sierpnia. Słońce świeci, ptaszki ćwierkają bla bla bla. Wychodzę ze szkoły z poznaną na radzie pedagogicznej nauczycielką religii. Też będzie nowa w tej szkole. Miła, niebelferska pogawędka. Żegnamy się z nadzieją na przetrwanie najbliższego roku szkolnego. W związku z trudami ostatnich dni i niesamowitą gonitwą (zwłaszcza różnych ważnych decyzji) postanawiam wpaść do pobliskiej piekarni w celu nabycia czegoś grzesznego. Mój wybór pada na ciepłą ciabatkę z serem i pieczarkami i słodziusieńką bułkę z budyniem i kruszonką (ach, jak przyjemnie jest grzeszyć!). Przede mną w kolejce stoi starsza pani. Słyszę wymianę zdań:
- Dobrze pani wygląda - stwierdza sprzedawczyni.
- A co pani mówi - odpowiada zawstydzona staruszka - powstańcem jestem - dodaje z dumą.
- Ale wie pani, można mieć ileś tam lat i dobrze wyglądać na swoje lata.
- Wie pani, ja dziś tylko pomalowałam usta, nic więcej nie zrobiłam - z uśmiechem i zawstydzoną radością w głosie odpowiada... i nagle odwraca twarz w moją stronę.
- A do tego ma pani niesamowity uśmiech! - wyrywa mi się. 
To były setne sekundy, kiedy wiedziałam już, że pod urokliwymi zmarszczkami kryje się coś więcej... kryła się tam piękna dusza. Są takie osoby, u których to widać od razu. Nota bene pierwszy raz w życiu wzruszyłam się mówiąc komuś komplement... i tak od słowa do słowa, od zdania do zdania.
- Ja panią już widziałam kiedyś, w tej piekarni.
- Możliwe, pracuję w pobliskim gimnazjum - odpowiadam, chociaż jestem na 100% pewna, że spotkać to się mogłyśmy, ale co najwyżej w poprzednim wcieleniu (co jest absolutnie niewykluczone), bo w tej konkretnej piekarni byłam pierwszy raz w życiu.
- Tak? A kim pani jest z zawodu? 
- Psychologiem.
- Naprawdę?! A ja jestem pedagogiem.
- Trafił swój na swego - odpowiadam jakbym rozmawiała z rówieśnicą.

Wymieniłyśmy jeszcze kilka zdań i pożegnałyśmy się uściskiem dłoni. 

Właściwie... trudno słowami oddać poczucie wyjątkowości chwili, którą spędziłam z tą panią. Najbardziej widziałam to po dłoniach. Niczego bardziej nie pragnęły, jak uściskać jej dłoń. Ramiona też miały swoje pragnienia, przytulenia się najmocniej jak się da. To było niesamowite. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego do nikogo. A może czułam, ale mówiłam sama sobie, że tak nie wypada. 

Ach, siły większe ode mnie sprawcie proszę, żeby to nie było nasze ostatnie spotkanie (mam nieodparte wrażenie, że nie było ono też pierwszym). 

Piękno duszy po prostu widać. Opisać to słowami, to jak podać komuś niedosoloną potrawę.

Dlatego powstrzymam się. Przemilczę. Poczuję jeszcze raz.