wtorek, 3 września 2013

"Geografia szczęścia"

Kolejną recenzję czas zacząć...

Gdyby recenzje pisać za pomocą kilku wyrazów, bez zbędnych zdań, zwrotów, ochów i achów, recenzja tej książki mogłaby brzmieć tak, jak brzmi jej polski tytuł: 
"Geografia szczęścia!"

Nic dodać, nic ująć. Są takie książki, po których trudno mi powstrzymać potok słów, którymi chciałabym opisać to, co dała mi dana pozycja. W tym przypadku mam inaczej. Totalnie inaczej, bo zupełnie jak nie ja, mam ochotę tylko napisać:

"Z całego serca polecam!"

Nie szukałam w niej szczęścia, bo swoje już znalazłam. Nie szukałam w niej odpowiedzi na pytanie, czym ono jest, bo intuicyjnie już wiem. Właściwie niczego w niej nie szukałam, niczego od niej nie oczekiwałam i może dlatego ta podróż do krajów szczęśliwych i nieszczęśliwych, bogatych i biednych, odległych od Polski i tych na wyciągnięcie ręki, była podróżą pełną poczucia humoru, wnikliwej obserwacji i smakowania różnych oznak szczęścia. 

Co mnie zaskoczyło najbardziej? Że Islandia, kraj zimny, daleki i ciemny (w sensie ilości dni, kiedy słońca tam po prostu nie ma), jest wg badań Światowej Bazy Danych na temat Szczęścia (tak, tak, też się zdziwiłam, że coś takiego istnieje), zajmuje tam jedno z najwyższych miejsc! I tu legła w gruzach cała moja teoria mówiąca o tym, że im dalej na północ, tym kraj bardziej depresyjny i smutniejszy. Trzeba tam kiedyś pojechać! Koniecznie! 

I tu przychodzi mi do głowy myśl, która mówi: ile jeszcze teorii zaczerpniętych z 5 lat jakże nieomylnych studiów psychologicznych, ma się nijak do rzeczywistości? Ile z nich wymaga porządnej weryfikacji? 

Obawiam się, że sporo.

I tym z pozoru smutnym akcentem czuję, jak mój umysł wreszcie otwiera się na to, co prawdziwe, a niekoniecznie utkane ze statystycznej sieci procentów. Na to, co ludzkie, a niekoniecznie wrzucone w stosy tabelek i wykresów. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz