środa, 26 czerwca 2013

O Duszkach Duszy słów kilka... z przymrużeniem oka!

Czy zdarzyło Ci się zrobić coś i potem tego żałować? Albo zastanawiać się, dlaczego u licha tak powiedziałem/am, zrobiłem/am? A zdarzyło Ci się nie poznawać samego siebie?

Oj tak! Ja miałam i miewam tak często :-) 

Za to odpowiedzialne są moje Wewnętrzne Duszki. Kiedyś nazywałam je Chochlikami, ale Chochlik kojarzył mi się z czymś złośliwym, niedobrym i źle mi życzącym, dlatego Moje Chochliki nazywam dziś Duszkami :-) O niebo przyjaźniej, prawda?

A teraz do rzeczy i z powagą, jakiej temat wymaga,... a że celowo chcę, żeby było w nim coś zabawnego, no to powagi w tym poście nie będzie zbyt wiele :-)

Ja mam w sobie wiele Duszków (jakkolwiek diagnostycznie to nie brzmi!). Ostatnio miło mi było poznać:


  • Duszka Wszystko-bojącego-się - boi się wszystkiego, co nowe, nieznane; z góry zakłada, że za nowym czai się niebezpieczeństwo i ryzyko, co aż tak irracjonalne nie jest, jakby spojrzeć na to z boku.
  • Duszka Nauczycielkę z Suchej Beskidzkiej - nieśmiała, oddana innym i tylko innym, empatyczna, uśmiechnięta (zawsze i wszędzie!) i skromna aż do bólu [tak, wiem! moi najbliżsi znajomi stwierdzą, że takiego duszka to ja na pewno w sobie nie mam ;)
  • Duszka Wojskowego - ostry, surowy krytyk, pierwszy, żeby dowalić, ostatni, żeby współczuć. Myślenie zero-jedynkowe. Albo wóz albo przewóz [jak ja lubię tego skurczybyka! serio, jest taki śmieszny ;-)
  • Duszka Aktorkę ĄĘ - ma absolutne przekonanie bycia lepszym, silniejszym, mocniejszym, mądrzejszym, zacniejszym, ładniejszym, godniejszym itd.
To zapewne tylko 1/10 moich wewnętrznych Istot!

Niedawno intensywnie zastanawiałam się nad tą Grupą Wzajemnej Adoracji pod kątem "co u licha z nimi zrobić?" i doszłam do wniosku, że absolutnie można się z nimi dogadać. Tak, dogadać się! Dobrze przeczytałeś/aś :-) 

Co ja z nimi zrobiłam i robię, przedstawię w czterech banalnych, a jednocześnie skomplikowanych punktach:

1) ŚWIADOMOŚĆ

Bez tego nie da rady! Świadomość Duszków to podstawa. Nie da się bez niej ruszyć do przodu, ALE załatwienie tego punktu to połowa sukcesu. Naprawdę! Pod słowem świadomość rozumiem wiedzę o tym, że mam w sobie różne chochliki, duszki, jak to sobie nazwiesz, Twoja sprawa. Wiem, że one są, nie udaję i nie zaprzeczam.

2) AKCEPTACJA

Etap niełatwy! Akceptacja duszków! 

Spróbuj je potraktować jak kumpli. Skoro już są, pojawiły się (podkręcane często przez rodziców, nauczycieli... ale o tym innym razem), to je po prostu zaakceptuj. Im bardziej z nimi walczysz, tym silniejsze one się stają. Tak przynajmniej było w moim przypadku.

3) POTRZEBY

Zapytaj każdego z Duszków o jedną prostą rzecz:

"Czego potrzebujesz?" 

Moja Aktorka potrzebuje się czuć doceniona i wyjątkowa, Nauczycielka potrzebna i ważna. Za każdym z nich stoją potrzeby. MOJE/TWOJE potrzeby. Nie ma chyba nic ważniejszego na świecie.

4) REALIZACJA

Skoro polubiłeś już swojego Duszka, wiesz już, czego potrzebuje, więc do dzieła! 

Zastanów się, co możesz zrobić, żeby zadbać o siebie i zaspokoić swoje potrzeby (z czymkolwiek to się w tym kraju nie kojarzy ;) ale przestrzegam przed jednym! 
To TY masz sam sobie to "coś" dać, a nie żyć w przekonaniu "jak spotkam świetnego faceta, to on sprawi, że poczuję się piękna i akceptowana"... nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie! A co jak facet odejdzie, zginie w wypadku albo odkocha się? Jesteś wtedy w czarnej d*** i cała zabawa z niezaspokojonymi potrzebami i dbaniem o siebie zaczyna się od nowa. To nie KTOŚ, ani COŚ ma Ci TO dać, ale TY sam/a. 

Który z etapów najtrudniejszy? Nie wiem! Wszystkie trudne na swój sposób zwłaszcza, gdy się je robi po raz pierwszy. Ja przez nie przechodzę od jakiegoś czasu - działają :-) 

Jak przestaną działać, to dam Ci znać ;-) 

P.S. Do wszystkich zatroskanych o moje zdrowie psychiczne :D 

W domu wszystko w porządku, w głowie też! 
Rewolucji ciąg dalszy!

                                       

piątek, 21 czerwca 2013

Teraz czas na działanie!


Dziś pora na recenzję!

Beatę Pawlikowską cenię, uwielbiam, a jej słynne żółte karteczki czytam po 100 razy, żeby ich treść mocno wdrukować w swoją głowę. Dlatego z góry ostrzegam, iż na bank będę nieobiektywna! 

Książkę "W dżungli podświadomości" dostałam na Dzień Dziecka. Cieszyłam się z niej jak na Dorosłe Dziecko przystało ;-) A że książki są jednym z najlepszych prezentów, jakimi można mnie obdarować, radość była podwójna.

Książkę pochłonęłam w kilka dni czytając ją w drodze do pracy i na jogę. Nie da się jej opisać jednym słowem, gdyż to, o czym pisze autorka... hmmm...

Nie rzeźbi! 
Nie łagodzi! 
Nie uspokaja! 
Nie wskazuje kierunku, ale wali po mordzie! 

Mówię serio, bo jak zastanawiam się nad głównym przesłaniem książki i słyszę: 

Weź do jasnej cholery odpowiedzialność za siebie i zacznij żyć, bądź szczęśliwa, żyj w zgodzie ze sobą, spełniaj marzenia... 

to pierwszą myślą, jaką mam w głowie, nie jest "hurrra! już się zabieram do roboty!". O nieee! 

Mi w trakcie czytania towarzyszyła złość pomieszana z nadzieją. 
Złość, bo zdałam już sobie sprawę z tego, że odpowiedzialność za siebie i za swoje szczęście to nie bułka z masłem, a nadzieja... bo wreszcie ktoś jasno i prosto pisze o tym, co ukryte w każdym z nas. 

Mimo wykonywanego zawodu i pracy z ludźmi, nie spotkałam się jeszcze z tak prostym i "prawdziwym" wyjaśnieniem tego, jak pracuje podświadomość. Szczególną uwagę w książce zwraca fakt, iż refleksje na jej temat (na temat podświadomości) są oparte na własnych i trudnych doświadczeniach Autorki. Podkreśla Ona, że samą wiedzą cudów w swoim życiu nie dokonamy, bo jakby wiedza wystarczała, to większość ludzi potrafiłaby z niej skorzystać. Psychologię studiowało, studiuje i studiować będzie multum osób. Psychologia jest przedmiotem wykładowym na wielu kierunkach, czasem jako uzupełnienie wiedzy, czasem jako zapychacz. Mimo to większość z nas jest zwyczajnie nieszczęśliwa... co gorsze, spora część zadeklarowanych jako szczęśliwych, nie wie, że prawda jest inna. A czyja to wina? Podświadomości. Naszych Wewnętrznych Chochlików - jak to ja mam w zwyczaju je nazywać.

Książka wciąga, wkurza i mobilizuje jednocześnie, daje nadzieję, uskrzydla i po prostu rzeźbi. Rzeźbi ostrymi, zdecydowanymi ruchami. Bez zbędnego pitu-pitu, bez cenzury i głaskania po głowie.

Jeśli masz odwagę zmierzyć się sam(a) ze sobą, przeczytaj ją. Jeśli brakuje Ci odwagi, koniecznie ją przeczytaj i działaj! Bo to, co uświadomiły mi żółte karteczki, książki Pani Beaty i wiele innych książek, to fakt, iż nie da się spełniać marzeń, żyć i być szczęśliwym bez działania! Po prostu nie da się! Umiejętności biadolenia i narzekania mam opanowane do perfekcji! Serio! 

Teraz czas na działanie!

I takiego działania życzę każdemu, kto sięgnie po tą książkę i wiele innych mądrych książek :-) 

Słodkie rzeźbienie głowy :-)

Czy pieczenie ciast rzeźbi głowę?

Tak! Jak najbardziej! Moje pieczenie zawsze rzeźbi i nie jest to kwestia dorabiania ideologii do wydawałoby się mało znaczącej czynności. 

Argumenty za rzeźbieniem:
- poszerza horyzonty i rozwija - staram się sięgać po nowe przepisy, do starych wracam rzadko; dzięki temu zaspokajam potrzebę poznawania, eksperymentowania i ryzykowania :) 
- uczy cierpliwości - nic tak jej nie uczy, jak obieranie 1 kg truskawek z szypułek i krojenie ich na cztery części... o ucieraniu żółtek z cukrem nie wspomnę
- czasem chroni przed wyrzucaniem jedzenia do śmieci, bo przejrzałe owoce idealnie nadają się na wypieki
- zastępuje niekonstruktywne sposoby zapychania czasu takie jak FB, demotywatory.pl, sprawdzanie skrzynki mailowej po 30 razy dziennie i inne jakże wzniosłe i uduchowione czynności
- pozwala odciągnąć myśli od użalania się, umartwiania się, biadolenia, pitolenia i innego -enia
- daje czas do namysłu - jestem na 100% pewna, że gdyby nie pieczenie ciast, pisanie pracy magisterskiej zajęłoby mi 3 lata 
- sprawia przyjemność cukiernikowi jak i osobom obdarowanym ciastem
- upiec komuś ciasto, to jakby dać mu prezent (tak twierdzi moja przyjaciółka)

Argumenty przeciwko rzeźbieniu:
- bo to tylko pieczenie, a nie filozoficzna dyskusja... 
Powyższy argument brzmi tak idiotycznie, że aż żal go pisać!

Dla mnie to przykład na to, że z każdej najprostszej czynności można uczynić pracę dla głowy! Jestem tego absolutnie pewna! Nawet jadąc autobusem mam do wyboru: czytanie książki vs bezmyślne wgapianie się w szybę, zachwycanie się tym, co widzę za szybą vs denerwowanie się na głośną grupę przedszkolaków, które jadą tym samym autobusem, co ja. Spytanie samej siebie "jak się dzisiaj masz?" vs narzekanie, że nie ma klimy i jest za gorąco. Możliwości jest wiele, ale to ja decyduję, co z tej puli wybiorę. Czy to będzie coś dla mnie dobrego, czy nie.   

Ćwiczenie 2

Jadąc autobusem, tramwajem, pociągiem, metrem, trolejbusem, samochodem czy hulajnogą zaobserwuj swój oddech. Nic nie zmieniaj, nie wydłużaj go, nie skracaj, po prostu zaobserwuj, że oddychasz. Kilka minut dziennie wystarczy.

A oto moje dzisiejsze "rzeźby":


środa, 19 czerwca 2013

Ludzie komentują ludzi.

Ludzie komentują ludzi.

Codziennie, kilka razy dziennie.
- On jest taki...
- W tym jej źle...
- To do niego nie pasuje...

Ci wrażliwsi bardzo się tym przejmą. Ci mniej? Spłynie to po nich jak po kaczce.

Mam wątpliwości, czy to aby na pewno tylko kwestia wrażliwości. A co z poczuciem własnej wartości?

Jak zareaguje na krytykę osoba z niskim poczuciem własnej wartości?
Jak zareaguję na krytykę osoba z wysokim poczuciem własnej wartości?
Nie trzeba być magistrem, żeby wiedzieć, że reakcje będą różne.

Poczucie Własnej Wartości

Zastanawia mnie jeszcze druga strona medalu - osoba krytykująca.
A może, żeby ją trochę "złagodzić", nazwijmy ją po prostu osobą mającą inną opinię, bo w końcu nie zawsze pod krytyką kryją się złe intencje (chociaż ponoć dobrymi intencjami... z resztą, nieważne ;)

Na ile ja, kiedy dzielę się swoją opinią na temat innej osoby, patrzę na nią swoimi oczami?
      Pytanie głupio brzmiące! Prawda? Bo u licha, czyimi oczami mam na nią  
      patrzeć? Mam jedną parę oczu. Swoją.

Na ile to, co widzę w innych, jest odbiciem tego, co dostrzegam (mniej lub bardziej świadomie) w sobie?

Na ile w innych drażni mnie to, czego nie lubię u siebie? (w psychologii nazywają to projekcją)

Jak rozpoznać, że to co mówię do innych i o innych, jest tylko i wyłącznie moim własnym odbiciem?

Jak rozpoznać, że to co inni do mnie mówią, jest tylko i wyłącznie ich własnym odbiciem?

Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Tak tylko głośno myślę (a raczej piszę)... siedząc na łóżku i marząc o spokojnym śnie. 

F.X. Messerschmidt - ziewająca głowa

czwartek, 13 czerwca 2013

Ona jest taka, śmaka, nijaka, owaka...

To był dzień, jak co dzień. Wiosenne słońce zaglądało do kuchni, w której matka pieczołowicie i z zaangażowaniem godnym pozazdroszczenia szykowała obiad. Mała Kalina wbiegła do domu, rzuciła plecak i już gotowa, by wybiec na dwór, usłyszała głos matki:
- Jak było w szkole?
- Ok! Dostałam 4+ z matmy. - krzyknęła zrzucając z siebie szkolny mundurek.
- A jak innym poszło? Co dostała Zosia?
- Różnie. Zośka dostała 5. Idę na dwór! - odpowiedziała Kalina wybiegając         z domu.
"Mogłaś się bardziej postarać" pomyślała matka. 

Dzień następny podobny do poprzedniego. I znowu słońce zagląda do kuchni,   i znowu matka szykuje obiad, a Kalina znowu wbiega do domu, rzuca plecak, zdejmuje mundurek, przebiera się w normalne ciuchy i krzyczy:

- Cześć mamo! Dostałam dziś 3, ale to i tak super, bo to była najwyższa ocena w klasie. Prawie wszyscy otrzymali 1.
- Naprawdę? 
- Tak, idę na dwór! Cześć!
.............

"Ale figura! Zazdroszczę jej!"

"O rany, jakie nogi! Jak można się tak ubrać."

"Nigdy nie będę taka jak ona!"

"Ona jest ładniejsza / piękniejsza / zgrabniejsza / wyższa / niższa / chudsza / grubsza / silniejsza / słabsza / elastyczniejsza / sztywniejsza / taka / śmaka / nijaka / owaka... 

A ja? 

A ja jestem ładniejsza / piękniejsza / zgrabniejsza / wyższa / niższa / chudsza / grubsza / silniejsza / słabsza / elastyczniejsza / sztywniejsza / taka / śmaka / nijaka / owaka..."

Po co? Na co? Dlaczego porównujemy się do innych? 

Dowalić sobie, gdy w rankingu ludzi wypadamy gorzej.
Dowartościować się, gdy w rankingu wypadamy lepiej.

Ani jedno ani drugie na brawa nie zasługuje. Ani jedno ani drugie głowy nie rzeźbi... raczej niszczy, męczy, dręczy i dowala, chociaż z pozoru być             w rankingu wyżej, to czuć się lepiej.... być może. Nie wiem. Na mnie już przestaje to działać.

Ćwiczenie 1

Jadąc autobusem, tramwajem, pociągiem, metrem, trolejbusem czy hulajnogą raz dziennie skomplementuj w głowie przynajmniej jedną spotkaną przypadkowo osobę. Najlepiej tą, przy której aż się chce powiedzieć "ale się ubrała!". Komplement może dotyczyć: ubioru, koloru, fryzury, nosa, czoła, skarpetek, torebki, pierścionka, talii, łydek, uszu, sweterka, zawieszki czy laptopa. 
Zwróć uwagę na szczerość pochwały... komplement wymuszony - komplement niezaliczony. 
Powodzenia :-) 

niedziela, 9 czerwca 2013

Co rzeźbi moją głowę?

Co rzeźbi moją głowę?
Na ten temat miał być drugi post... ale niemieckie głowy były ciekawsze ;-)

JOGA - od ponad 2 lat niezmiennie, wytrwale i cierpliwie. Sama joga, ludzie jogi, nauczyciele i nie tylko. W żadnym miejscu jeszcze nie poznałam tylu ciekawych i różnorodnych osób.

KSIĄŻKI - od zawsze! Znaczy się z tym "od zawsze" to lekka przesada ;-) Od momentu, kiedy zaczęłam mieć wpływ na to, co czytam. Książki o ludziach, życiu, filozofii życia, religiach świata, podróżach. Historie prawdziwe i fikcja literacka.

LUDZIE - ci, których znam od lat, jak i ci, których znałam parę chwil. Pod warunkiem, że ich słucham, nie oceniam sposobu myślenia, który nie zawsze jest taki jak mój (co łatwe nie jest), ale też nie przyjmuję wszystkiego, co mówią. Wątpię, nie dowierzam, w głowie zadaję pytania.

GÓRY - odkąd się w nich zakochałam, rzeźbią, sprowadzają do pionu, uczą pokory, podejmowania decyzji, bycia na tu i teraz, słuchania (o, proszę!)           i zachwycania się codziennością... przeklinania też uczą ;-)

MUZYKA + TANIEC - komentarz zbędny. Rzeźbią i już! Koniec kropka!

GOTOWANIE, PIECZENIE - z przewagą tego drugiego. Gotowanie chciałabym wreszcie opanować, ale czasem FB nie pozwala ;) Do pieczenia mam niewątpliwie odziedziczony w genach dryg. Piec uwielbiam. Jeść, to co upiekłam, również. A widok innych, którym wypiek smakuje, uskrzydla bardziej niż najlepszy dzień spędzony w pracy.





piątek, 7 czerwca 2013

Rzeźba słuchu.

Od ponad pół roku walczę z kaszlem. Kaszel mokry, kaszel suchy. Z leków nic nie pomaga.

Wyznaję zasadę, że większość chorób, dolegliwości jest powiązana z tym, jak się odżywiamy, czy radzimy sobie (lub nie) ze stresem, emocjami i problemami. 
Nie raz doświadczyłam wyjątkowo dotkliwego bólu pleców (w moim jakże ukochanym odcinku lędźwiowym) w okresie nasilonego napięcia i stresu. Nie raz bolała głowa, pojawiały się kłopoty trawienne i alergie.

Zadałam sobie pytanie:
- Co ten kaszel chce mi powiedzieć?
- Nie wiem. Może masz mniej mówić, a więcej słuchać - padła odpowiedź.

Na co dzień pracuję głosem. Mówię. Dużo mówię. Czasem więcej niż bym chciała, ale taki urok mojej pracy.

Czy w pracy potrafię słuchać?

Tak. To rola opanowana do perfekcji. Nawet jak nie słucham, sprawiam wrażenie zasłuchanej i uważnej. Perfekcja w pełni. W końcu za to mi płacą.

Czy potrafię słuchać poza pracą?

Tu odpowiedź nie przyszła z taką łatwością.

Pewnego dnia zauważyłam, że przerywam. To nie było przyjemne odkrycie. Nie dość, że przerywam, to jeszcze bardziej skupiam się na tym, co sama chcę powiedzieć, aniżeli na tym, co ktoś do mnie mówi.

Auć!

Zaczęłam słuchać. Najpierw po trochu krótkich, niezobowiązujących wypowiedzi, gryząc samą siebie w język i biorąc jeden spokojny wdech. 
Łatwo nie było, ale starałam się. W końcu kiedyś i gdzieś mnie tego nauczono. 

Im częściej kogoś słuchałam, tym bycie z kimś smakowało bardziej. 
Im częściej kogoś słuchałam, tym więcej widziałam między nami podobieństw.
Im częściej kogoś słuchałam, tym byłam spokojniejsza.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Niemieckie rzeźbienie głowy.

Franz Xaver Messerschmidt (1736-1783) - niemiecki rzeźbiarz; 
znany z kolekcji charakterystycznych głów przedstawiających ludzkie grymasy


To ciekawe, że kolejny post, który w założeniu miał być próbą wyjaśnienia hasła "rzeźba głowy", zaczynam... od rzeźb głów niemieckiego rzeźbiarza, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. 

Skąd się wzięło zdjęcie?

Wpisałam w google hasło "rzeźba głowy" i wyskoczyły... głowy, a właściwie same rzeźby głów. Wiele głów, multum głów. Same głowy. Te, jako jedne z nielicznych, wyrażały jakiekolwiek emocje. Nie znam się na sztuce. Sztukę jedynie smakuję i albo coś do mnie przemawia albo nie. Te głowy przemówiły od pierwszego spojrzenia (o ile można to tak ująć). 

Bo czym dla mnie jest rzeźbienie głowy?

Słowa, które kojarzą mi się z tym hasłem, to: praca, cisza, rozwój i emocje.

Praca niekoniecznie fizyczna, chociaż i taka zdarza się być bardziej owocna od nie jednej intelektualnej dyskusji. 

Cisza... bo w ciszy jest coś niesamowicie zagadkowego, mądrego i prawdziwego.

Rozwój, bo rzeźbienie, tworzenie nowej jakości było, jest i będzie rozwojowe chociaż efekty rzeźby bywają różne. 

Emocje, bo emocje to mózg. Mózg to głowa. 

Rzeźba głowy!







sobota, 1 czerwca 2013

Z potrzeby pisania.

Zakładam bloga!

Decyzja kiełkowała, kiełkowała i jest!


Pomysł zrodził się niedawno w trakcie przemiłej międzypokoleniowej rozmowy o życiu, pracy, marzeniach, planach, rozwoju i jodze.


- Czy joga rzeźbi ciało? - padło pytanie.

- Nie, niespecjalnie. - odpowiedź.
- A co rzeźbi?
- .... głowę!

"O rzeźbieniu głowy słów kilka" to blog o tym, co w głowie (a czasem i na głowie). O decyzjach, refleksjach, marzeniach, podróżach. O tym, co ulotne i o tym, co trwałe. O radościach dnia codziennego i o smutkach. O jodze, o górach, o mnie.


Blog bez konkretnego planu i scenariusza. Dobór tematów? Podpowie życie.


Blog pisany z potrzeby pisania.


P.S. Szczególne podziękowania dla Pani M. za międzypokoleniowy dialog :-)