wtorek, 8 listopada 2016

...i wracasz do cywilizacji jak zombi.

To mój trzeci dzień w Warszawie, a ja już mam ochotę wiać!

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz... jak ja u licha spędziłam tutaj 29 lat życia i nie oszalałam??!!

Wystarczyło mi siedem miesięcy na irlandzkim zadupiu, siedem miesięcy w odległości 5 km od najbliższej wsi (18 km od miasteczka), siedem miesięcy bez samochodu, co ograniczało możliwości przemieszczania się...

Wystarczyło mi siedem miesięcy... i zaledwie jedna doba w mieście, żeby wiedzieć, że ten pęd nie jest dla mnie.

Choć większość tych dni spędziłam w domu, to nabieram swoistego lęku przed jego opuszczeniem.

Serio!

Jak sobie pomyślę, że mam iść do centrum miasta, to mam centrofobię!

Siedem miesięcy idealnie czystego powietrza, nieba pełnego gwiazd, zieleni, drzew i irlandzkich wróżek, i wracasz do cywilizacji jak zombi.

I to uczucie nieodnajdywania się, które miałam po Australii, jest niczym w porównaniu z tym, co czuję obecnie i nadziwić się nie mogę, jak łatwo człowiek może przyzwyczaić się do pędu, do dziczy, do biegania i do miejskiego smrodu!

Siedem miesięcy i wracasz tak odmieniony, że wiesz, że tutaj jest tylko Twoje ciało, a serce i dusza są tysiące kilometrów stąd.

I gdziekolwiek bym nie wyjechała, to własnie tam zostanie kolejny kawałek mojego serca, a to poczucie warszawskiej pustki zwiększy się do tego stopnia, że słowo DOM już nigdy nie będzie dotyczyło tego, co nad Wisłą...

Sześć tygodni w Australii, siedem miesięcy w Irlandii... i centrofobia gotowa!

Warszawo, bądź dzielna!

Dasz sobie radę beze mnie, bo ja bez Ciebie radzę sobie świetnie. 

I pomyśleć, że ja tu mieszkanie chciałam kupować?!

Opatrzności, Bogowie i Boginie... dziękuję, że mnie wtedy zwolniono z  pracy i moja zdolność kredytowa w ciągu sekundy spadła do zera.

Dziękuję, to najlepsza rzecz, jaką mogłam wtedy otrzymać :*

Warszawo, żegnaj na zawsze!

Kiedyś Twoja, dziś zupełnie obca

N. 

Tak, wierzę w moc ucieczki!

Irlandia była ucieczką, której bardzo potrzebowałam.

Był styczeń, na moją głowę zwaliło się kilka spraw i jednego, czego byłam pewna, to tego, że muszę wyjechać z Warszawy teraz, natychmiast, w ciągu jednego dnia. 

Po prostu uciec jak najdalej się da.

Przedstawiciele mojej byłej branży krzyknęliby jednogłośnie, że ucieczka jest zła, nie rozwiązuje problemów... bla bla bla...

Ci, którzy znają mnie dobrze wiedzą, że zaraz napiszę coś kompletnie innego, bo z mojego doświadczenia wynika, iż wszystkie moje "ucieczki" były jednymi z najcenniejszych doświadczeń w życiu.

Fakt, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że to, przed czym uciekamy i tak nas dogoni... ale skoro może nas dopaść miesiąc później, to niechaj tak się stanie. 

Moje ucieczki są już na tyle wpisane w moje życie, że stały się rodzajem rytuału, którego potrzebuję i który pozwala mi nabrać dystansu do tego, co mam w sercu.

I nigdy w życiu nie powiedziałabym, że uciekanie jest złe.

Uciekanie na chwilę (chwila może trwać dzień, miesiąc, lata) jest potrzebne. 

Jak artyści to robią, to nikt nic nie mówi, ale jak zrobi to przeciętny Kowalski, to dostaje w łeb!

Aborygeni są fatalnymi pracownikami, bo mają w swojej naturze taki mechanizm, który mówi im, że dziś tego dnia,  w tym momencie mają wyjść i iść... iść, iść, iść tak długo, aż dojdą do domu...

Pamiętam ten moment, kiedy przeczytałam te słowa... pamiętam, jak zawibrowały mi w głowie... "Przecież ja też tak mam!" pomyślałam.

Też czasem muszę coś rzucić i po prostu wyjść albo wybiec albo jedno i drugie.

Czy mi to pomaga?

Nie robiłabym tego, gdyby nie pomagało!

Nie pojechałabym do Irlandii, gdyby nie mocne przekonanie, że wyjechać muszę, bo jak tego nie zrobię, to oszaleję.

Nie pojechałam do Irlandii po doświadczenie.

Nie pojechałam do Irlandii po pieniądze.

Nie pojechałam do Irlandii po piękne referencje, choć za wszystkie te rzeczy jestem bardzo wdzięczna.

One były przy okazji.

Pojechałam do Irlandii, bo musiałam uciec.

To, co miało mnie dogonić, dogoniło, ale dziś wiem, że gdybym była w Polsce, nie poradziłabym sobie z tym.

O irlandzkiej ziemi jestem w  stanie pisać długie listy, wiersze i pieśni, bo szczerze wierzę w moc i ciepło tego miejsca.

Otuliła, wygłaskała i skonfrontowała mnie z milionem rzeczy w tak subtelny i tak łagodny sposób, że stały się one czymś normalnym i moim, choć trudnym i pełnym łez.

Tak, wierzę w moc ucieczki!

Wierzę w moc pakowania się, rzucania wszystkiego i jechania przed siebie.

Cel?

Bez celu.

Byleby wybiec, byleby się ruszyć, byleby iść przed siebie, a reszta przyjdzie sama.

Dziękuję Wam moje ucieczki za bycie ważną i niezwykłą częścią mojego życia. 

Nigdy, przenigdy nie dajcie sobie wmówić, że jesteście złe!

Jesteście niezwykle potrzebne i mądre, bo czasem, żeby ruszyć do przodu, trzeba zrobić dwa kroki do tyłu.

Przynajmniej w moim życiu taka strategia działa.

Irlandio... dziękuję za wszystko! 

Za bycie moją osobistą ucieczką, za bycie spotkaniem, za bycie mną.

Dziękuję Kochana :* 

Pełna tęsknoty i wdzięczności

Twoja na zawsze

N.

P.S. Australio, Twoja również... :* 



niedziela, 6 listopada 2016

"Mam was dosyć Irlandczycy!"

W momencie, w którym pomasowałam Jego, przez moje szare komórki przebiegała myśl: "Mam was dosyć Irlandczycy!"

On był Niemcem!

Otwartym na wszystko, co zaproponowałam... a na Lomi do mnie przyszedł, bo mu się nazwa spodobała i był ciekawy, co to takiego!

Irlandczyk tak nigdy nie zrobi, bo się boi, bo jest pruderyjny, bo jak mu podniesiesz nogę czy rękę, to jest w takim szoku, że wali tekst "Europejscy masażyści tak nie robią"... ha ha ha, ale Polska chyba nadal leży w Europie ;-)

"Mam was dosyć Irlandczycy!"

Weszłam kilka dni temu do kuchni, a tam jedna z moich azjatyckich koleżanek miała kryzys. Przytuliłam dziecię, a ona wtulila się we mnie bardzo mocno i wtedy znowu poczułam, że ja takiego kontaktu z ludźmi potrzebuję, że ja mam gdzieś to pieprzone, nic nie znaczące "how are you?", że ja chcę odwzajemnionego dotyku, uścisku i wszystkiego, co w mojej części Europy i kilka tysięcy kilometrów dalej, jest ku*** normalne!!!

A wracając do mojego niemieckiego klienta... dziękuję Ci, że przyszedłeś, że uśmiech nie schodził Ci z twarzy, że pół masażu prześmialiśmy, że ufałeś mi i że uswiadomiłeś, że moja irlandzka podróż dobiegła końca.

God bless you H.!

Nich Tobie i Twojej żonie (Azjatce!) darzy się i to po stokroć.

Ściskam Cię mocno
N.

P.S. Moja sympatią do Niemców (i Azjatów!) dzięki niemu przerodziła się w miłość. Szczerą miłość! Dziękuję!