niedziela, 31 lipca 2016

A dziś usiadłam sobie jak królowa...

W końcu to zrobiłam!

Sama, bez niczyjej pomocy!

Zadzwoniłam do banku, żeby aktywować swoje konto online.

"Co to za wyczyn?" można by powiedzieć.

A dla mnie to wyczyn niesłychany!

Bo raz, że nie lubię rozmawiać z nikim przez telefon... i to po angielsku!

Dwa, że jak tam zadzwoniłam dwa miesiące temu, to mało co rozumiałam.

A dziś usiadłam sobie jak królowa i stwierdziłam, że ja o dziwo rozumiem 98% tego, co Pani do mnie mówi.

I w końcu jak na królową przystało mam dostęp do swojego konta i w końcu cholera jasna wiem, ile zarobiłam przez ostatnie dwa i pół miesiąca!

Jestem hardcorem... jak to by powiedziała młodzież!

I jestem z siebie bardzo dumna!

Bardzo, bardzo, bardzo!

I pomyśleć, że tyle stresu i czekania na "ten" moment, a rozmowa trwała może z 7 minut ;-)

Kimkolwiek Pani była, serdecznie Panią pozdrawiam!

Dobra robota!

sobota, 30 lipca 2016

.... żeby chociaż mój Mąż był normalny....

Przychodzi taki moment w moim szalonym życiu, że kolejne szalone decyzje nie robią już na mnie wrażenia.

Podejmuję je tak, jakbym planowała najbliższe śniadanie - zero emocji, zero wrażeń. 

Przeraża mnie to i zachwyca jednocześnie, jakbym do swoich pomysłów przyzwyczaiła się na tyle, że plan lotu w kosmos jest dla mnie jak lot do Gdańska.

Bo nie ma w moim życiu rzeczy niemożliwych i nie jest to wcale jakieś tam wzięte z poradników zdanie, tylko przekonanie, w które naprawdę wierzę, a które dotarło do mnie około trzydziestki.

Lepiej późno niż wcale można by rzec, choć wiek trzydziestu lat wcale nie uważam za późny jak na takie mądrości.

Niektórzy o tym nie wiedzą do osiemdziesiątki!

I jedyne, co mi pozostaje, to wysilić swoją głowę i zastanowić się, jak w szybki sposób przekazać to swoim dzieciom. 

Po co mają trafić czas! 

Niech dostaną to w pakiecie ode mnie, bo szczerze wierzę, że jak one uwierzą, że rzeczy niemożliwe nie istnieją, to ich życie będzie takie, jakie ma być.

Piękne, mądre i pełne zrealizowanych marzeń i planów.

I tego jako przyszła Mama im życzę!

Ale wpierw sama muszę to wszystko porządnie utrwalić w swoim sercu, co by nie było, że Matka mówi jedno, a sama jakaś taka... nieszczęśliwa i niespełniona.

O nie! 

Moje dzieci nie tylko to usłyszą, ale przede wszystkim przywykną do tego, że ich Mateczka miewa trochę inne pomysły na życie, niż pozostałe Mamy...

No.... i wtedy ja zacznę naukę przyzwyczajenia się do pomysłów moich dzieci... i pewnego dnia "pożałuję", że je tego nauczyłam, a one pewnego dnia powiedzą: 

"Dzięki Tobie wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych"...

A ja im wtedy powiem: 

"Tak Synu/Córko, Leć w ten (cholerny!) kosmos skoro to jest to, czego najbardziej w życiu pragniesz."

I tylko proszę Was Bogowie, żeby chociaż mój Mąż był normalny, spokojny i jakiś taki zrównoważony, bo ktoś tą szaloną rodzinę będzie musiał sprowadzać na ziemię... i to dosłownie.

P.S. Nie, nie jestem w ciąży. Nie, nie mam męża (z resztą... co Cię to obchodzi!), ale szczerze wierzę, że Dzieci i Rodzina to nie tylko żywi ludzie, ale to przede wszystkim energia i jeśli ja już dziś mogę mówić coś miłego do moich Dzieci... i Męża, to ja to będę robiła, bo fajnie jest potem im powiedzieć: 

"Wiesz, Mama o Tobie myślała duuuużo wcześniej, niż Ty się urodziłeś/aś"... LUB...

"Czemu u licha tak długo nam zajęło, żeby w końcu się odnaleźć?"

P.S. P.S. Poczytajcie Anastazję, a zrozumiecie, o czym mówię...

Anastazjo, ukłony :-*

piątek, 29 lipca 2016

"A czego się spodziewałeś?"

Przychodzi taki dzień, kiedy klient Ci mówi, że masaż, który wykonałeś był "bardzo profesjonalny"... a Ty zaczynasz proces myślowy....

"A czego się spodziewałeś?" 

Chciałoby się zadać pytanie, ale nagle przypomina Ci się, jak pewna piękna i mądra klientka prosiła Cię błagalnie wręcz, żeby nie masować zbyt mocno piszczeli i żeby Cię upewnić, jeszcze ci tą piszczel pokazała mówiąc, że podczas wszystkich masaży czuła w tym miejscu jeden wielki ból....

I tu właściwie należałoby zamilknąć... ale że ja w milczeniu jestem kiepska, to jedyne, co mogę napisać, to cytując klasyka: 

"Idioci, idioci, wszędzie idioci!"

I tu nie chodzi o to, że ja się wywyższam, ale nawet ja, magister psychologii wiem, iż pisczel to jedno z ostatnich miejsc, gdzie należałoby docisnąć klienta z całej siły...no chyba, że się go wyjątkowo nie lubi.

A ja naprawdę, ani wielkich szkół masażu nie skończyłam, ani nie studiowałam fizjoterapii, ale jak widać wiedzy wstydzić się nie muszę, choć bierze się ona zarówno ze szkoleń masażowych jak i z jogi, ale kto komu na miłość boską broni się uczyć nowych rzeczy?! 

....

Koniec procesu myślowego!

....


Także i takie informacje zwrotne można otrzymać, a ja się wciąż nadziwić nie mogę, że choćbym nie wiem, na jaką branżę nie trafiła w swoim życiu, wszędzie znajdą się Oni - idioci! 

środa, 27 lipca 2016

Dużo uśmiechu, luzu i miłości Wam życzę!

Czy ja wspominałam, że zajęcia jogi, które tu prowadzę trzy razy w tygodniu, to najmilszy akcent mojej pracy?

Oczywiście, że nie, bo moja milość do jogi jest oszczędna w słowach, chociaż przy uczniach słowa: "I Love Yoga!" padają często i sama się nie mogę nadziwić, że aż tak często.

Jakich miewam uczniów?

Cudownych!

Ostatnio pojawił się On!

Niestety żonaty i chyba starszy od mojego taty, ale wprowadził na zajęcia taki luz i śmiech, że zamiast hatha jogi, zrobiła się joga śmiechu.

Co mu nie wychodziła pozycja albo potrzebował do niej  duuuuużej ilości pomocy, śmiał się na cały głos, a my razem z nim.

Nawet mu na głos wyznałam "I Love you!", bo autentycznie pokochałam to, jaki był i jak się zachowywał.

I pomyślałam sobie wtedy, jak bardzo mi brakuje w jodze luzu... dystansu i zwykłej zabawy!

Czasem mówię do moich uczniów: "Chodźcie zrobimy jakaś pozycję tak dla zabawy, chociaż na dwie sekundy!" i robimy,i pół sali parska śmiechem, bo ustać na jednej nodze z powyginanym tułowiem  czasem graniczy z cudem (nawet dla mnie!), ale nas to w ogóle nie interesuje, bo chcemy się tym bawić i cieszyć jak dzieci. 

Tyle i aż tyle!

Nie śmiem nikomu wykładać filozofii jogi. 

Niech każdy wybiera swoją ścieżkę! 

Moja sięga dalej niż Indie,  bo aż na same Hawaje i ta filozofia (bo absolutnie nie jest to religia!) pasuje mi najbardziej.

Także Aloha moi mili! 

Dużo uśmiechu, luzu i miłości Wam życzę!

Tyle i aż tyle. 

wtorek, 26 lipca 2016

Jak jest chlanie, to muszą być Polacy!

Nie ma to jak zrobić dla dzieci imprezę integracyjną, dać im alkohol, a potem przywieźć dzieci do hotelu... na koszt pracodawcy!

Moi szanowni "koledzy" z pracy postanowili przenieść imprezę integracyjną z pubu, do kuchni domu, w którym ja nocuje (mamy tu kilka domów dla pracowników)... pospałam może ze trzy godziny, bo darli mordy od mniej więcej drugiej do piątej. Oczywiście "kurwa" padało dosyć często! 

Jak jest chlanie, to muszą być Polacy!

Przynajmniej wiem już na 100% , które nacje nie interesują mnie w ewentualnym za mąż pójściu... spora się ta lista zrobiła po tej integracji... trzeba będzie znowu poza Europę wyjechać!

Miałam nawet schodzić do tych pijaków, ale pomyślałam sobie, że ja jedna, ich dziesięć może dwadzieścia osób i wszyscy narąbani... nigdy, ku**", nigdy nie zrozumiem takiej formy integrowania się!

Mam nadzieję, że chociaż klienci będą dziś mili, bo jak nie, to ja mam dziś maszynę z gorącymi kamieniami włączoną pół dnia... a tam mam kilka dużych kamieni... zawsze się zastanawiałem, ile siły trzeba by włożyć, żeby roztrzaskać komuś czaszkę!

Także klienci... lepiej bądźcie mili i dawajcie napiwki!

Bez pozdrowień 
Wku**** i niewyspana N.

poniedziałek, 25 lipca 2016

... odwiedzacie mnie inni i wychodzicie ode mnie... inni...

Wracając do tematu moich Przodków...

Skąd ja wiem, że ktoś mnie odwiedza w gabinecie poza tym, że mogę czuć czyjąś energię i moje przypuszczenia potwierdza jedynie intuicja?

Odpowiedź jest niezwykle prosta!

Większość klientów, która przychodzi do mnie na masaż zaczyna swoją podróż od masażu pleców i nóg, więc przez jakieś pół godziny (jeśli to jest masaż 50-minutowy) lub dłużej nie widzę ich twarzy. 

Następnie proszę ich o odwrócenie się i położenie na plecach, by wymasować ręce i nogi, i wrócić na sam koniec do barków, szyi, twarzy i głowy.

I ostatni punkt mojego masażu jest kluczowy.

Masując im barki, szyję, twarz i głowę stoję za nimi, a właściwie prawie, że nad nimi i wtedy dostrzegam, że ich twarze wyglądają kompletnie inaczej... a rysy zaczynają przywoływać wspomnienia, i właśnie wtedy widzę w nich moich przodków, ale nie tylko ich.

Można by oczywiście powiedzieć, że widzę to, co chcę widzieć...

Być może, prawdę mówiąc nie interesuje mnie to za specjalnie, bo spotkanie z kimś w  gabinecie jest zawsze wyjątkowe i uroczyste, i nawet jak nie rozpoznaję nikogo w ich twarzach, to te twarze za każdym razem są inne.

I dlatego przepraszam Was moi piękni klienci za to, że nie rozpoznaję Was w recepcji albo poza hotelem (chyba, że mieliście bardzo charakterystyczne włosy albo kolor skóry).

Ja Was nie rozpoznaję tylko dlatego, że odwiedzacie mnie inni i wychodzicie ode mnie... inni, i za każdym razem Wasze twarze są odmienione, a oczy pełne blasku lub łez.

Poza tym dzięki Wam i moje oczy odzyskują blask, a czasem zaleją się łzami, a wtedy to ja naprawdę widzę niewiele!

Dlatego przepraszam, jeśli zamiast ucieszyć się na Wasz widok, najpierw wpatruję się w Was uważnie i zastanawiam się, czy znam was z jogi, mojego gabinetu czy może ze spaceru dookoła hotelu.

Jesteście wspaniali, piękni i naprawdę boscy, i to dla mnie zaszczyt gościć Was w moim małym gabinecie numer cztery.

Tak małym, że moje uda co jakiś czas obijają się o coś i na miejsce starych siniaków powstają nowe.

Ale dzięki temu, że mój gabinet jest mały, jest w nim ciepło, przytulnie i po mojemu, bo nikt w nim nie chce pracować i dzięki temu jest w nim tylko moja energia i świeczki, i kominek zapachowy i mój kompas.

I choć ten gabinet nigdy nie będzie "mój", to jestem w nim cała"Ja".

I jest w nim to, co w gabinecie najważniejsze ...

.... miłość, szacunek i pasja!

I tylko tyle lub aż tyle dostają moi klienci, a ile oni dają mi w zamian, to już temat na inny post.

Dlatego czasem zamiast powiedzieć Wam na koniec: "Miłego dnia", mówię: "Dziękuję za nasze spotkanie!"... bo szczerze wierzę, że nie było ono naszym pierwszym spotkaniem i nie będzie ostatnim!

Do zobaczenia wkrótce!

sobota, 23 lipca 2016

Masz to gratis...

Wiedziałam, że w końcu nadejdzie ten dzień, kiedy do mojego gabinetu wejdzie ktoś kto, zacznie mówić... o całym swoim życiu, przebytej poważnej operacji, dwójce rozbieganych dzieci i mamie z Alzhaimerem.

"Przerwać, czy nie przerwać? Obciąć jej czas zabiegu czy nie?" ... te pytania pojawily się w mojej głowie raz. Tylko raz i uważam to za sukces ogromny, bo choćbym miała mieć potem obsuwę przez cały dzień, to ja to mam głęboko w nosie.

Zbolalała dusza klienta jest dla mnie tak samo istotna, jak jego ciało, a zwykła, ludzka potrzeba wygadania się stanowi część wizyty u mnie.

Chcesz ze mną rozmawiać przez połowę zabiegu?

Nie ma problemu!

Masz to gratis, a jeszcze przy okazji dowiesz się, kim naprawdę jestem i że ze swoimi kłopotami nie mogłeś lepiej trafić.

Nie dość, ze masażysta, to jeszcze psycholog!

No uśmiałyśmy z tego bardzo... i umówiłyśmy się na piątkową jogę!

Bo u mnie w pakiecie dostaniesz wiele... i pogadasz i pofilozofujesz i pośmiejesz się, i jeszcze Cię kuźwa wymasują!

A do domu? 

Zestaw ćwiczeń dostaniesz!

Do zobaczenia Kochana na jodze!

P.S. Spotkałyśmy się na jodze, a na pożegnanie wyścikałyśmy się... dobrze mieć czasem takich "swoich" klientów, z którymi czujesz się tak...  po domowemu, przytulnie i swojsko! Mają oni tylko jedna wadę... nie zostawiają napiwków ;-) 

piątek, 22 lipca 2016

Za refleksje i tęsknotę za prawdziwym Domem!

Dziesięć ksiąg "Anastazji" Wladimira Megre pochłonęłam tutaj w dwa miesiące!

Pochłonęłabym szybciej, gdyby nie nauka angielskiego... i nauka jogicznych asan... po angielsku... i czytanie książki... po angielsku... 

Nie będę cytować fragmentów, bo zanim zorientowałam się, jak to się robi na tablecie, byłam przy księdze dziewiątej i wtedy pomyślałam sobie, że "musztarda po obiedzie" ;-)

Więc tym razem będzie bez fragmentów... z resztą i tak musiałabym ich tutaj umieścić ze sto.

Czy książki polecam?

Oczywiście, ale nie każdemu.

Jeśli kogoś słowa takie jak duchowość, zakładanie rodziny czy też boskość odstraszają, to lepiej weźcie do ręki coś innego. 

Jeśli nie, zaryzykujcie!

Nie ze wszystkim zgadzam się, ale nie chodzi o to, żeby zgadzać się z tym, co mieści się na ponad siedmiuset stronach, ale zgadzać się z główną ideą książki, a ją kupuję w 100%.

To, w jakim kierunku zmierza tzw. współczesna  cywilizacja raczej nie zachęca, żeby iść z nią dalej. 

Syf w powietrzu, woda, za którą płacimy, a która nie nadaje się do picia, jedzenie coraz gorszej jakosci, a relacje międzyludzkie... cóż...

I nagle pojawia się w Tobie tęsknota za tymi malinami po prawej i agrestem po lewej i za tą wiśnią koło domu, i za tą węgierką w głębi ogrodu... i już wiesz, że to, co nazywamy mieszkaniami, a co wygląda jak wielkie klatki dla zwierząt (tak, mam na myśli bloki mieszkalne!), trudno nazwać Domem... 

I wiesz, że dla siebie, a już na pewno dla swoich Dzieci chcesz czegoś więcej, niż mieszkania w bloku, w środku miasta, gdzie powietrze to jeden wielki brud, a jedzenie pochodzi nie wiadomo skąd.

I chyba tyle mogłabym napisać na temat wszystkich dziesięciu części " Anastazji"... 

Anastazjo, Wladimirze... dziękuję!

Za refleksje i tęsknotę za prawdziwym Domem!

Ukłony dla Was :-*


środa, 20 lipca 2016

" Kochaj, współczuj, wspieraj, bądź wdzięczny i wypełniał swoje serce spokojem!"

Zastanawiałam się jakiś czas... chyba z kwadrans mi to zajęło, jak pomóc samej sobie, żeby się nie nakręcać... emocjonalnie.

Główkowałam, główkowałam i wygłówkowałam następującą mantrę.

To moja prywatna mantra!

A że to "tylko" mantra, to śmiało!

Można kraść!

Mantra brzmi tak: " Kocham, współczuję, wspieram, jestem wdzięczna, moje serce wypełnia spokój!"

Wiem, genialne to i zawiera w sobie jakieś 3/4 Buddyzmu, szczyptę hawajskiej Huny i pewnie jeszcze inne szczypty z innych  mądrości życiowych, ale dzięki tym dziewięciu słowom, jestem w stanie przepędzić złość i frustrację w cholerę poza mój gabinet, bo tam nie ma dla nich wstępu!

I tu po raz pierwszy nie zgodzę się z negowaniem przez psycho podziału na emocje dobre i złe.

Tak jak i kucharz nie powinien gotować, gdy jest wściekły, tak i masażysta powinien wtedy trzymać się z dala od swojego gabinetu.

Ani tych emocji nie można nazwać konstruktywnymi, ani w jakikolwiek sposób pozytywnymi.

I zaprawdę Wam powiadam, że poza szarpaniną nerwów, nie przynoszą one zbyt wiele.

Jak masz możliwość, wyprowadź je na spacer. 

Jak nie, to goń w cholerę i po prostu: " Kochaj, współczuj, wspieraj, bądź wdzięczny i wypełniał swoje serce spokojem".

A jak to nie pomoże... no to nie wiem... jakiś urlop sobie weź... albo pracę zmień...

Swoją drogą, że też człowiek musiał do Irlandii polecieć, żeby to odkryć!

Irlandio, buziak dla Ciebie :-*

P.S. Gdyby nie pobyt tutaj i zmęczenie, które w przypadku emocji sprawy nie ułatwia, w życiu nie musiałabym kombinować z żadnymi mantrami. Na spacer bym poszła i tyle... a tu nie ma. Tu przed Tobą osiem godzin przy stole i jedyne, czego jesteś pewien to to, że nie możesz tych choler wpuścić do gabinetu. 

Po prostu nie możesz! 

Z szacunku i miłości do swoich pięknych klientów!

Więc... kochasz, współczujesz, wspierasz, jesteś wdzięczny, a serce wypełniasz spokojem....

Tyle i tylko tyle!



wtorek, 19 lipca 2016

Tylko "next please!"...

Kryzys  numer jeden uważam za zakończony!

Tak, Natalia K. nie jest, jakby się wszystkim wydawało cyborgiem, który zaraża pozytywną energią i przez cały Boży dzień tylko  kocha świat, ludzi i pieski.

Nawet takiemu pozytywnymi człowiekowi jak ja zdarzają się kiepskie dni.

A właściwie te moje były bardzo kiepskie... najbardziej kiepskie ze wszystkich kiepskich, jakie pamiętam od lat.

Ale wtedy zdarzył się cud!

Wstałam rano, mojej współlokatorki nie było w pokoju, wiedziałam, że przede mną piąty a może szósty dzień mojego sześciodniowego maratonu w pracy, a moje ciało po prostu boli... i jedyne, co byłam w stanie zrobić, to porządnie się rozpłakać.... dobrze, że zrobiłam to przed nałożeniem pudru, a nie po! 

To by dopiero była tragedia!

Popłakałam sobie nad swoim losem i spojrzałam w lustro, i pierwszy raz zobaczyłam w sobie kogoś, kogo nigdy dotąd nie widziałam.

Zobaczyłam najpiękniejszą kobietę na świecie... z pięknymi, dużymi oczami pełnymi łez, która ma przepiękne, zdrowe, ciemne włosy poupinane spinkami, a w oczach mądrość, wrażliwość i kobiecość... i oczywiście widok ten wzruszył mnie na tyle, że mój płacz trwał jeszcze następne pięć minut...

I wtedy zrozumiałam, że do mojego gabinetu po prostu nie mają prawa trafiać inni ludzi, aniżeli Ci, którzy są po prostu piękni, boscy i prawdziwi. I w niczym ani ja nie jestem od nich lepsza, ani oni ode mnie. Ani ja nie jestem od nich piękniejsza, ani oni ode mnie.

I tego nauczył mnie mój kryzys.... i do mojego rytuału masażowego dołączyłam jeszcze jeden ukłon.

Zawsze pod sam koniec składam dłonie, dziękuję Górze, dziękuję Klientowi (jak jest Dzidzia, to i Dzidzi).. i od tygodnia dziękuję też sobie... bo tak samo jak moi klienci mam w sobie to, co najpiękniejsze i najbardziej boskie i naprawdę nie widzę powodu dla którego miałabym siebie pomijać. 

A jak mi czasem smutno... i nie umiem mojego smutku wygonić z gabinetu, patrzę w lustro i posyłam sobie uśmiech... najpiękniejszy na świecie dla Kobiety mądrej, pięknej, wrażliwej i pełnej wdzięku... 

I to samo widzę w oczach moich klientów: mądrość, piękno, wrażliwość i wdzięk... i dlatego coraz częściej wychodzę z gabinetu zasmarkana, a w oczach mam łzy... no cóż... taki widać los wrażliwców... i tylko czasem my - wrażliwi spotykamy sie w gabinecie numer cztery i podróżujemy gdzieś bardzo głęboko. Ja wgłąb siebie, oni wgłąb swojej duszy... i serce ściska mi się, kiedy im muszę powiedzieć: " zostawiam cię na 2-3 minuty, żebyś odpoczął. Nie wstawaj za szybko, bo możesz źle się poczuć. A za kilka minut wrócę po ciebie i pójdziemy do pokoju relaksacyjnego." 

Ani porozmawiać, ani popłakać... 

Tylko "next please!"... 

niedziela, 17 lipca 2016

Oni zaczynają znikać z mojego gabinetu...

I przychodzi taki moment w pisaniu bloga, kiedy zaczynam podejrzewać, że ów Blog jest czymś więcej niż tylko blogiem.

Wystarczy, że napiszę coś na temat tych klientów, za którymi nie przepadam i zaczynają dziać się cuda. 

Oni zaczynają znikać z mojego gabinetu, a jeśli się nawet pojawiają, to tak jakby ich moc była słabsza... 

Dziwne to niesłychanie, ale paradoksalnie czuję się, jakbym zyskała nowego Przyjaciela. 

Dziękuję Ci Blogu! 

Pamiętam nasze początki, jakby to było wczoraj... 

- Czy joga rzeźbi ciało? - padło pytanie.
- Nie, niespecjalnie. - odpowiedziałam.
- A co rzeźbi?
- .... głowę!

I tak to się zaczęło, a teraz? 

Nie wyobrażam sobie tygodnia bez Ciebie!

Pomagasz przetrwać, mieć kontakt z moim cudownym językiem i jeszcze czarujesz! 

Dziękuję... jesteś moim prywatnym, osobistym pisarskim przyjacielem.... i wiesz, co jest w nas najlepsze? 

Że zostaniemy ze sobą do końca Życia, a może jeden dzień dłużej i nigdy nikt nas nie rozłączy... 

Dziękuję Przyjacielu! 

Dobrze, że jesteś :-* 

czwartek, 14 lipca 2016

P.S. Pozdrów Dziadka!

Do mojego gabinetu zaglądają moi Przodkowie.

O Dziadku już pisałam....

Niedawno odwiedziła mnie moja prababcia Wikcia, którą zapamietałam głównie dzięki temu, że była mistrzynią zbierania jagód, a ja potem po mistrzowsku zjadałam je z cukrem i śmietaną!

Co jakiś czas spotykam się również z moją ukochaną Babcią (tą od dziadka!) i co najciekawsze, babcia zawsze wpada wtedy, gdy  mam na stole przedstawiciela gatunku: "gbur, cham i prostak" płci żeńskiej.

Dziwiło mnie to niesłychanie, ale dla mojej mamy oczywiste było to, że babcia pojawia się akurat wtedy, żeby mnie chronić.

Ma to sens!

Mocna energia "gbura, chama i prostaka" jest na tyle niefajna do masowania, że jakiś miły akcent odwraca od niej uwagę.

I faktycznie, jakby łatwiejsze się stawały te masaże dzięki niej. 

Dziękuję Babciu!

Ty to Agentka jesteś! 

Wiem o tym doskonale, choć Ty po sobie nie dawałaś wiele poznać... ja i tak swoje wiem ;-)

Bo my - wiedźmy wiemy więcej, niż inni, prawda?

Dziękuję Ci za ochronę i ten promyk uśmiechu, bo gdyby nie on, wiele klientek zostałoby uduszonych na masażowym stole.

Jesteś i byłaś Wielka, a Twoja moc sięga baaaaardzo daleko.

I jakbyś mogła poodsyłać te wszystkie panny do innych gabinetów, to będę Ci bardzo wdzięczna!

Aaaaaa i jeszcze prośbę mam!

Ty wiesz, o czym marzę najbardziej i Ty wiesz, w czym mogłabyś mi najbardziej pomóc... 

Kocham Cię Babciu i tęsknię :-*

P.S. Pozdrów Dziadka! 

poniedziałek, 11 lipca 2016

... na tym etapie język nie ma znaczenia.

Coraz częściej do mojego Gabinetu trafiają Boginie!

Nie są to zwykłe kobiety, ale Boginie, które przeprowadzają do mnie swoje cudowne ciała, a w środku jednego lub dwóch cudownych ludzi.

Jeśli bystrość Twa Czytelniku nadal nie pozwala Ci załapać, o kim mówię, to Ci podpowiem.

Boginie to wszystkie ciężarne, które kocham i wielbię z każdym masażem coraz bardziej i których ciała przestają być dla mnie zagadką.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie uroniła dziś... a może wczoraj kilku łez, kiedy uświadomiłam sobie, że masuję najwyższą świętość, jaką można masować.

Pozostali klienci też jacyś tacy boscy się ostatnio zrobili ale One, Boginie, zdecydowanie biją pozostałych na łeb na szyję swoją wyjątkowością.

I nic mnie tak w trakcie masażu nie rozczula, jak w tle puszczona piosenka Raz dwa trzy "Idź swoją drogą!"... bo musi być i coś dla mamy, i dla dzidziusia.

I ta piosenka jest ode mnie dla Was drogie Maluchy...

Nie śmiem dotykać brzucha Waszych Mam, choć jeśli bym chciała i dostałabym zgodę, mogłabym to robić... ale nigdy się na to ne zdecyduję, bo wierzę, że jedyne dwie osoby, które mają  prawo gładzić Cię po główce to mama i tata, a ja jestem kompletnie kimś obcym.

Mógłbyś się mnie tylko przestraszyć.

Dlatego jedyne, co Ci mogę dać, to błogość Twojej Mamy i piękną piosenkę po polsku, bo wierzę, że na tym etapie język nie ma znaczenia.

Ty i tak doskonale wszystko rozumiesz.

"Idź swoją drogą" i zawsze słuchaj swojego serduszka...

Z uściskami i z ogromną miłością
Ciocia Nathalie.

sobota, 9 lipca 2016

A kiedyś ktoś usiądzie przy mnie, rozplecie mój warkocz....

Co wieczór wracam z pracy i tuż przed prysznicem rozpuszczam moje włosy.

"No może bez przesady. Teraz to ci fantazja zaszalała! Po prostu zdejmujesz z nich ponad dziesięć różnych spinek, bez których nie byłabyś w stanie tutaj przetrwać."

Jest coś w tym momencie uroczystego i intymnego.

Słowianie wierzyli, że rozpuszczone włosy u kobiety, to utrata energii...

I ja się z nimi zgadzam w 100%!

Ja to prostu czuję i czułam jako dziewczynka, a potem nastolatka, że nosząc rozpuszczone wlosy, a miałam je do pupy, czułam się autentycznie naga i teraz czuję dokładnie to samo... choć włosy mam zaledwie do ramion!

Tak jakby rozpuszczone i wolne włosy należały się tylko nielicznym i tylko wybrańcy mogli je zobaczyć w pełnej okazałości.

Póki co do wybrańców należy moja współlokatorka i czasem koleżanka z sąsiedniego pokoju... niech będzie, ale prócz dziewcząt nikt mnie tutaj nigdy nie widział w rozpuszczonych włosach... i bardzo dobrze. 

A jak będą naprawdę długie, to zaplotę je  w upragniony warkocz jak na prawdziwą Słowiankę przystało, a rozplotę je tylko dla wybrańców... albo lepiej powiedzieć... wybrańca, jak to Słowianki czyniły.

Ach, jest coś w tych włosach magicznego... jak dobrze, że moje są coraz dłuższe i dłuższe, i dłuższe!

A kiedyś ktoś usiądzie przy mnie, rozplecie mój warkocz i mi je rozczesze przed snem... jak na piękny, słowiański rytuał przystało...

Tak przynajmniej na kursie mówili... Gimnastyki Słowiańskiej ;-)



czwartek, 7 lipca 2016

... wodę z cytryną poproszę... i bezę z wiśniami!

Bo w SPA może być jak... w korpo!

Są tutaj imprezy integracyjne, na których wypada się pokazać. Tak przynajmniej twierdzi szefowa!

Mi wystarczy jedna fraza, żebym wiedziała, że będę ostatnią osobą, która gdziekolwiek pójdzie, a mianowicie: "wypada się pokazać!"... i drink darmowy ma być!!!

Super... zwłaszcza, że ja nie piję, a miejsc głośnych unikam jak ognia.

Ciekawe, co mi zrobią, jak nie zaszczycę ich swoją obecnością?

Zwolnią, naganę dadzą albo może skarcą, że nie integruje się z ludźmi...

Ja wam coś Ludzie powiem...

Raz, nie łącze życia zawodowego z prywatnym i to mój wybór, jak spędzam czas wolny. W wieku lat trzydziestu umiem go sobie sama zorganizować.

Dwa, na tyle jestem zmęczona rozmowami w nie swoim języku, że perspektywa kolejnych godzin z bełkoczącym irlandzkim mnie nie zachęca.

Trzy, na miłość boską, jak się pracuje z ludźmi, to chcę się od nich odpocząć....

Aaaaaa i cztery... ja zamiast tego drinka wolałbym bilet do kina i taksówkę do najbliższego miasta.

Idei integracji nie zrozumiem nigdy, bo każda z nich kończy się tym samym, więc jeśli ma mnie to wyróżniać, to proszę bardzo. 

Nie będzie to nic nowego w moim życiu.

Jak tłum w lewo, to ja w prawo! 

Integracji to ja potrzebuję z przyrodą, ale że ostatnio pogoda jej nie ułatwia, więc nie jest o nią łatwo... i tęskno mi do mojej ławeczki i do słoneczka i do książki... takiej integracji potrzebuję najbardziej.

Drink?

Nie dziękuję, wodę z cytryną poproszę... i bezę z wiśniami!

wtorek, 5 lipca 2016

"Dobry znak!"

Beznamiętnie przesłuchuję kolejne utwory w poszukiwaniu tych, które chciałabym mieć na mojej liście puszczanej podczas Lomi Lomi Nui i nagle trafiam na utwór ściągnięty bardziej lub mniej świadomie w okresie kiedy przeżywałam swój zachwyt szeroko pojętą Słowiańszczyzną (trwało to może z tydzień!).

Słucham kilku pierwszych dźwięków i chcąc nie chcąc łzy same napływają do oczu, a ciało pokrywają dreszcze.

Mantra...

Przynajmniej mam dowód na to, że mimo przeszywającego mnie tutaj zimna, jeszcze pozostały we mnie resztki uczuć.

"Dobry znak!" - pomyślałam wsłuchując się w tekst, bo skoro mam to puszczać na Lomi, fajnie by było wiedzieć, o czym oni śpiewają.

W sumie... w moim zestawie jest kilka innych utworów w takich językach jak aborygeński, arabski czy też hiszpański i szczerze mówiąc one nie interesują mnie aż tak bardzo w sensie znaczenia, jak ta piosenka... bądź co bądź... jakby nie patrzeć z moich terenów!

Ryzykowne będzie to puścić i masować przy tym, bo znowu mnie czeka kierowanie łez na ręcznik, a nie na nogę klienta.

Uwierzcie mi lub nie, ale kiedy jedna ręka masuje, druga robi rotacje, to płacząca głowa musi wykazać się niezłą gimnastyką, żeby łzy trafiały gdzieś obok a nie centralnie na leżącego człowieka.

Czasem mam dosyć tej swojej emocjonalność, która jakby nadrabiała lata bycia uczuciowym betonem.

Fajnie, pięknie i ładnie!

Terapeuci biją brawo, a ja wciąż nie nadążam i nawet nie próbuję przyzwyczajać się do tego, co czuję.

"Przyszło sobie to i pójdzie w cholerę!" powtarzam sobie, gdy mi źle i smutno, i gdy deszcz robi swoje przez pół dnia... oczywiście wtedy, kiedy ja mam wolne!

I tylko krąży mi po głowie jedno pytanie.

Ciekawe jaki tu jest odsetek... samobójstw?! ;-) 

P. S. Sprostowanie... ostatnio jest nawet ciepło... 16 stopni, co przy tej wilgotności wbrew pozorom daje efekt czegoś  w rodzaju wczesnego lata ;-)

niedziela, 3 lipca 2016

... w polskim cv one znaczyły by tyle, co nic...

Co jakiś czas do moich rąk wpadają kolejne laurki!

Część z nich w formie ustnej, część w formie pisemnej i te drugie drukuje mi moja wspaniała szefowa!

Dziękuję Ci za nie bardzo!

Sama wiesz, jaką one mi sprawiają radochę!

Tulę je jak dziecko!

Bo niby człowiek wie, że to co robi, jest dobre, ale jednak czasem zdarzy się ktoś, kto właściwie nie wiadomo, czy był zadowolony z masażu czy też nie, bo trudno z jego anglosaskiej, bezemocjnalnej odpowiedzi cokolwiek wywnioskować. I wtedy głowię się strasznie nad tym, gdzie popełniłem błąd.

Na szczęście wtedy pojawia się Szefowa z kolejną laurką, a ja cieszę się jak dzieciak, który dostał dyplom ukończenia zerówki i już wie, że nie jest z tymi jego masażami tak najgorzej.

Poniższą laurkę można by przetłumaczyć tak: "Natalia ze SPA. Jej umiejętności są ponad miarę [nie do ocenienia]"... smutno i wesoło mi się zrobiło jednocześnie.


Wesoło... nie trzeba chyba tłumaczyć dlaczego...

Smutno... przez całe zawodowe życie w Polsce miałam ciągle wrażenie, że moje cv jest niewystarczające, że mam za mało kursów, za mało lat doświadczenia i pewnie za mało wzrostu (co w przypadku rekrutacji na stewardesę jest nie bez znaczenia!). Odczuwałam to boleśnie zarówno w byciu psychologiem, trenerem jak i masażystą.

Dlatego smutek mnie ogarnął niezmierny, kiedy ktoś, kto pewnie zetknął się ze mną na maksymalnie 2-3h... być może podczas masażu... być może podczas zajęć z jogi... być może podczas obu z nich... widział we mnie to, czego nie udowodni żadne cv, bo lat za mało, bo szkół za mało, bo kursy nie te... 

Tak jakby kolejny papier miał większe znaczenie od tego, kim jestem i jaka jestem.

Moi klienci nie znają mojego cv.

Większość z nich nie ma pojęcia o tym, że masuję dopiero dwa lata, nie jestem po fizjoterapii, a jogi uczę... właściwie dopiero w Irlandii zaczęłam jej uczyć regularnie.

Oceniają to, co dostają ode mnie w gabinecie nr 4 i na sali, gdzie praktykujemy.

Zero cv, zero kserokopii dyplomów, świadectw i referencji...

Tylko czysta ocena tego, co robię!

Szkoda, że tych słów nie da się wsadzić do polskiego cv... 

... z resztą w polskim cv one znaczyły by tyle, co nic...

Stąd mój smutek niesłychany... 


sobota, 2 lipca 2016

"Ok szefie...., wykonane!"

Przychodzi taki momentu w życiu człowieka dorosłego, że dojrzewa on w końcu do tego, żeby brać się w garść szybciej niż wskazują na to poradniki, terapeuci i inni udrawiacze razem wzięci.

Są to momenty, kiedy przypominam sobie, że stawianie siebie do pionu wychodzi mi jedynie, gdy zwracam się do siebie... po nazwisku!

Zero pieszczot, zero cackania się!

Nazwisko i tekst komendy!

"K. Ty się weź ogarnij! Ty przestań pitolić, że jesteś zmęczona, Ty wykorzystaj swoją szansę najlepiej jak potrafisz!"

I tak gadam do siebie w trakcie masażu, bo wtedy chyba mam najbliższy kontakt ze swoim wewnętrznym Użalaczem się...

A Użalacz ten przypomina o sobie, kiedy znowu pojawia się dzień, w którym mój angielski staje mi kołkiem w gardle i to, co już wydawało się przyswojone, ponownie wymaga długiego zastanawiania się.

To są dni, których szczerze nienawidzę....

Dzień wcześniej jeszcze gadasz płynnie i nawet zdarza Ci się odpowiedzieć coś komuś z automatu, bez zastanawiania się, a potem przychodzi "Ten" dzień, w którym wszystko zaczynasz od zera... i znowu czujesz się jak w jednej, wielkiej klatce swoich własnych ograniczeń językowych...

Bo tak bardzo chcesz coś ludziom przekazać, a tak bardzo Ci brakuje słów... i wtedy mój wewnętrzny pisarz łka, kuli się i frustruje jednocześnie, bo jest to dla niego tak niezmiernie trudne i bolesne... jakby malarzowi zabrać ulubione pędzle i kazać mu malować tym, co ma... 

I dlatego frustracja jest czymś, co towarzyszy mi tutaj prawie codziennie i pewnie zostanie ze mną co najmniej do wylotu...

I jedyne, co wtedy pomaga, to tekst: " K., Ty się weź w garść, Ty przestań pitolić, Ty się ucz codziennie nowego słówka... wykonać!"

"Ok szefie...., wykonane!

Bez odbioru!"

Facebook, Beata Pawlikowska

piątek, 1 lipca 2016

Dla Was gabinet numer cztery jest zamknięty...

Klientów  SPA można podzielić na dwie grupy.

Warto dodać, że mówimy o SPA, które za masaż pleców 25-minutowy bierze sobie... 55 euro, a nocleg w hotelu kosztuje... nieważne!

Kto koniecznie musi wiedzieć, niech sobie zerknie na stronę.

Wracając do podziału...

Grupa numer jeden!

Klient uśmiechnięty, pogodny, chętny do pogawędek, pełen optymizmu i uroku osobistego. 

Zdarza mu się przegadać ze mną cały masaż i pytać mnie o tak intymne rzeczy, jak partner życiowy, ilość dzieci, jaką chcę mieć czy wiara w Boga... nie ma problemu - z klientem tej grupy to ja nawet o Buddzie, Mahomecie i papieżu Franciszku mogę rozmawiać!

Są to również osoby, które w trakcie masażu zdejmą pierścionek z palca tylko dlatego, żebym ja o niego na zahaczyła i nie poraniła sobie dłoni!!!!

Naprawdę, nie żartuję! 

Jedna Pani tak dzisiaj zrobiła!

I to są klienci, którym to ja mam ochotę dawać napiwki, buziaki i uściski!

Góro moja droga, niechaj wszystkie ścieżki prowadzą ich do gabinetu numer cztery!

Natomiast grupa numer dwa to taki rodzaj gatunku ludzkiego, któremu nadmiar kasy porządnie we łbie poprzestawiał!

Rok temu pewien "gość" narzekał, że jeden z pracowników hotelu korzysta z basenu... a tym pracownikiem był... ratownik!

Jakim to trzeba być gburem, chamem i prostakiem (a do tego debilem!), żeby w ogóle wpaść na coś takiego i iść z tym do szefa wszystkich szefów!

W gabinecie masażowym ów grupa reprezentowana jest głównie przez kobiety (o ile to piękne słowo im się w ogóle należy), które na każde możliwe pytanie, odburkują coś pod nosem, a Ty się zastanawiasz, czy masz się zamknąć czy prowadzić dalej wywiad, bo wzrok ów grupy jest taki, jakby chciał powybijać połowę ludzkości!

Ja wiem, że mój hotel o takich dba wręcz przesadnie, ale ja bym im najchętniej powiedziała, że skoro się Państwu (nie, to będzie za grzeczne!) coś nie podoba, to drzwi są tuż za waszymi plecami i śmiało, klamka z reguły nikogo jeszcze nie ugryzła... a powinna!

Także jak widać pieniądze bardzo weryfikują ludzi i dzielą na tych, przy których słowo "człowiek" naprawdę brzmi dumnie, i na tych, przy których słowa "gbury, chamy i prostaki" to słowa zbyt delikatne.

Gdyby oni wiedzieli, że masowani są przez kogoś, kto ma więcej szkół i kwalifikacji od kilku z nich razem wziętych, to by się nieźle zdziwili... ale tej wiedzy o mnie dowiadują się ci z grupy numer jeden... co ja będę "gbura, chama i prostaka" wyprowadzała z błędu poczucia bycia lepszym. 

Karma zrobi swoje!

Co dajesz innym, świat odda Ci z nawiązką!

Dla Was gabinet numer cztery jest zamknięty, a klamka gryzie, pali i szczypie!

P.S. Pewnie niektórych bardzo zaskoczę, ale wbrew pozorom jeśli chodzi o narodowość grupy numer dwa... wcale nie przeważają w niej Brytyjczycy... ;-)