piątek, 29 stycznia 2016

Anastazjo, gdziekolwiek teraz jesteś. Dziękuję!

"Anastazja" Władimira Megre to pierwsza książka w moim życiu, która nie pozwoliła mi iść spać. Po prostu wiedziałam, że muszę ją pochłonąć natychmiast, najlepiej bez żadnej przerwy w czytaniu. 

Przerwa była, trwała dobę, ale gdy nadszedł wieczór, trzeba było dokończyć to, co zaczęłam poprzedniej nocy. Na szczęście książka ma zaledwie 140 stron.

Kim jest autor?  

Władimir Megre jest handlarzem. Statki, Syberia, zimno i te sprawy, i podczas jednej ze swoich podróży spotyka kobietę wyjątkową...

"Anastazja żyje w lesie absolutnie samotna. 
Nie ma mieszkania, prawie nie nosi odzieży i nie robi żadnych zapasów żywności. Jest potomkiem ludzi, którzy tu żyli przez tysiąclecia 
i to jest jakby inna cywilizacja. 
Urodziła się tutaj i jest nieodłączną częścią przyrody."

I z tego spotkania zrodziła się książka. A właściwie seria 10 książek!

Na wstępnie muszę zaznaczyć jedną rzecz, a właściwie będzie to rodzaj przestrogi przed sięgnięciem po taki rodzaj literatury... 

Zrób sobie mały test. 

Oceń na skali od 0 do 10 swój poziom duchowości i tego, co ja nazywam angielskim "open-minded" (bo po polsku trudno to przetłumaczyć jednym słowem), gdzie 0 oznacza "chyba żartujesz? jaka duchowość?", a 10 oznacza "...". 

Osoby, które oceniły swoją duchowość od 0 do 1, niech omijają takie książki szerokim łukiem. 

2-5 niechaj czytają,.... ale powoli

6-8 niechaj czytają,... ale uważnie

9-10 po co Ci książki? Zaszyj się w lesie!

Proszę mi wybaczyć szczyptę ironii w powyższym psycho-teście. 

Nie mogłam się powstrzymać. 

O co mi chodzi z tym lasem? 

Bo czasem warto się zastanowić...

"...dlaczego wszyscy wielcy myśliciele, ludzie tworzący różne systemy religijne, zanim je stworzyli, 
zaszywali się w głuchym i głębokim lesie, prowadzili pustelnicze życie oddawali się medytacji, a dopiero później wracali i szerzyli je społeczeństwu? No właśnie, nie zapisywali się do superuniwersytetów, 
a tylko i wyłącznie uciekali do lasu!" 

Także z tym lasem to nie był ani żart ani ironia.

Bo głęboko wierzę w to, że...

"Współcześni ludzi mają jeszcze uczucia, intuicję, zdolności  do marzenia, przewidywania, modelowania szczególnych sytuacji, oglądania snów, 
tylko wszystko to jest chaotyczne i nie ukierunkowane."

A...

"... sens życia istnieje w prawdzie, radości i miłości." 

Ale to, co chyba najcenniejsze i najpiękniejsze Anastazja, mówi o dzieciach. 

"Najbardziej znaczące jest wychowanie dzieci. 
Chciałeś się dowiedzieć jak najwięcej o talerzach [statkach kosmicznych], mechanizmach, rakietach i planetach. 
Ale ja bardzo chciałam jak najwięcej opowiedzieć 
o wychowywaniu dzieci i zrobię to."

"Dorośli powinni sobie uświadomić, że dziecko w niektórych wypadkach  przewyższa ich, na przykład czystością pomysłów. (...) 
W ogóle bardzo ważna jest umiejętność zadawania dziecku pytań."

"W naszym świecie starsze pokolenie odnosi się do niemowlęcia 
i do małego dziecka jak do bóstwa i przez odpowiedzi dziecka 
sprawdza swoją czystość." 

Szczerze wzruszyły i zachwyciły mnie te słowa. Brzmi to znajomo... trochę korczakowsko, trochę szamańsko... 

W książce również znajdziecie dokładną instrukcję prowadzenia własnego ogródka lub jak to Anastazja mówi, chociażby kawałka tego ogródka po to, żeby to, co w nim rośnie, służyło Tobie najmocniej, jak tylko służyć może, bo...

"Każde wysiewane nasionko zawiera w sobie ogromną ilość 
kosmicznej energii."

Jak ją z niego wydobyć? Dokładny opis w książce :) 

I pewnie część z Was już uznała mnie za wariatkę - nie ma problemu. Opcja usuwania numeru telefony czy osoby z FB jest prosta i znana. Śmiało!

Natomiast ta książka przypomniała mi mój stary wpis na blogu... stary, bo sprzed 2 lat...


"Większość ludzi odczuje energię wychodzącą z tej książki."

Tak, ja ją poczułam, a wróciwszy do moich własnych słów po prostu się rozpłakałam, bo to wszystko zaczyna dla mnie nabierać głębokiego sensu. Skąd te moje ciągoty na wschód i dlaczego oglądając filmy o Syberii, czuję coś więcej niż tylko zachwyt. 

I nie sposób  nie zgodzić się z poniższym fragmentem: 

"Znany rosyjski uzdrowiciel (...), Mironow, 
na zgromadzeniu swoich współpracowników powiedział: 
<<Robaczkami jesteśmy w stosunku do niej.>>" 

Oj tak, robaczkami, ale za to z jakimi otwartymi sercami. 

Nie mam pojęcia, gdzie po raz pierwszy usłyszałam imię "Anastazja". Mam wrażenie, że przewijało się ono na zajęciach masażu kilka razy.

Nie wiem, kto pierwszy polecił mi tę książkę... wtedy myślałam, że to JEDNA książka, a nie 10.

Ale wiem, że to, co dzięki niej usłyszę, będzie długo... bardzo długo wibrowało w moim sercu.

Anastazjo, gdziekolwiek teraz jesteś. Dziękuję!

"Bo mi się marzy śnieżna Syberia Proszę Pana 
i zimowy kulig, i zima mroźna, i śnieg po kolana. 
Bo mi się marzy Wschód niesłychanie.
I śnieg skrzypiący i czapy i rosyjskie banie."

niedziela, 24 stycznia 2016

... i niech siedzą... i niech drążą... i niech robią swoje!

Przychodzi taki moment w życiu człowieka czytającego książki, że trafia się w końcu ONA. 

Książka życia.

Choć pożyć mam jeszcze zamiar i to tak do 80-tki "(o ile będzie mi dane!), to szczerze wątpię, żeby którakolwiek z książek była w stanie przebić "Biegnącą z wilkami".

Recenzując książki uwielbiam cytować ich fragmenty.

W tym przypadku musiałbym poświęcić na recenzję jakieś 50 postów, bo fragmentów ważnych i mądrych, i moich było wiele.

W przypadki nie wierzę.

Nawet książki, które czytam trafiają w moje ręce wtedy, gdy trafić mają... a jak nie mogę znieść mądrości autora, to odkładam na półkę i wracam do nich po latach. 

I nagle BACH! Trafia w sam środek mojej duszy. 

"Biegnącą z wilkami" polecała w jednej ze swoich książek Katarzyna Miller. Babeczka, którą czytam od lat, bo nikt tak pięknie i tak prosto z mostu nie pisze o babach. A jak Kaśka pisze, że coś należy przeczytać, to nie śmiem się z nią sprzeczać.

Nasza wspólna podróż zaczęła się w wyjątkowym momencie mojego życia (szczegółów zbyt wiele na jeden post) i była podróżą pełną znaczeń, mądrości i tego, co najbardziej pierwotne w kobiecej duszy. 

Sny, które dzięki niej miałam i mam do dnia dzisiejszego (zapisywane skrzętnie w notesie!) uświadomiły mi, jaką mądrość i wielkość mam w sobie.

Nie, nie chodzi o przerośnięte ego, ale o dziką babę, która tkwi w każdej z nas. 

Dla kogo jest ta książka?

- dla tych, które wieczne szukają i wiecznie gdzieś nie pasują
- dla kobiet, które chcą dotrzeć do prawdy o sobie
- dla odważnych i szalonych jednocześnie
- dla tych, które pociąga wszystko, co dzikie i nieokiełznane
- dla tych, które ciągle chcą więcej od życia
- dla tych pogubionych i tych, które już znalazły
- dla młodych, starszych i dojrzałych
- dla mężczyzn ciekawych kobiecej duszy

I można by wymieniać, wymieniać i wymieniać, a tak naprawdę jest to ten rodzaj książki, która sama musi do Was przyjść. 

Tak po prostu. 

Przyjść i zapukać, i spytać: 

- Czy masz ochotę na podróż życia?
- Mam... a jak długo to potrwa?
- Długo, dłużej niż byś chciała.
- A daleko ta podróż?
- Dalej niż się spodziewasz.
- A bilety po ile są?
- Bilety?... chyba bilet. To jest podróż w jedną stronę. Niby wrócisz z tymi samymi włosami, uśmiechem, grymasami, ale to, co w środku... 
będzie jedną wielką rewolucją.
- Rewolucją? Ale ja nie chcę rewolucji, chcę spokoju. Świętego spokoju.
- Tak Ci się tylko wydaje...

A jeśli przyjdzie moment, w którym zaczniesz ją czytać i stwierdzisz "co za pierdoły". Po prostu odłóż ją na półkę i wróć do niej po latach. I jeśli znowu  po latach uznasz, że to głupota... podejdź do półki, odstaw na miejsce i daj jej znowu kolejne kilka lat ciszy. 

Dlaczego?

Bo warto spojrzeć sobie głęboko w oczy i odkryć coś, czego nikt za Ciebie nigdy nie odkryje. 

A tym czymś jest PRAWDA... nie zawsze wygodna, nie zawsze ładna, nie zawsze taka jaką bym chciała... 

... ale cóż... 

... wolę chaos prawdy... od porządku iluzji....

Aaaa i jeszcze jedna ważna rzecz!

"Biegnącej z wilkami" nie da się czytać jednym ciurkiem... czasem trzy akapity siedzą w głowie kilka dni... i niech siedzą... i niech drążą... i niech robią swoje!

poniedziałek, 18 stycznia 2016

"Ale czego nie zrobił ludź, tego dokonało ciasto."


Przychodzi taki moment w życiu człowieka spokojnego, że szlak go jaśnisty trafia... 

Trach i poziom zdenerwowania przerastający wszystkie skale świata zalał wszystkie komórki mojego ciała!

W ogóle z tym denerwowaniem się miałam ostatnio nie lada zagwozdkę.

Wszędzie piszą (psycho i inni!): złość jest ok, denerwuj się, ale bądź asertywny...

Spoko... i tak czekałam od miesięcy na ten wkurw ostateczny, na tą złość niepohamowaną i nic....

Zen, spokój, nuda... aż w 2016 roku nadszedł pewien poniedziałek.

Nie, nie będzie ani słowa o pracy. O ludziach też nie. 

Do ludzi mam niebywałe zen w sercu i żeby jakikolwiek ludź był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, musi się bardzo starać.

Ale czego nie zrobił ludź, tego dokonało ciasto.

Zwykły przepis z Internetu na ciasto dyniowe.

Człowiek utarł dynię na bardzo drobnych oczkach (bo tak kazali w przepisie), odmierzył składniki, wszystko dokładnie wymieszał, wylał do form (dwóch form!), wsadził do piekarnika i czekał.

Czekał, czekał i czekał a ten cholerny patyczek ciągle był mokry... 

No to czekał dalej... 

Ale ile można czekać, kiedy mijają 2h a ciasto jak było upieczone na zewnątrz, tak w środku nadal pozostawało zakalcem.

Ruszyłam ponownie na stronę, z której wzięłam przepis i co ujrzały moje zbolałe od złości oczęta???

Że kilka osób przede mną również uzyskało ten sam zakalcowy efekt...

I moja złość sięgnęła zenitu!!!

Co do swoich umiejętności cukierniczych nie mam najmniejszych wątpliwości. 

Tylko jeden jedyny raz nie wyszło mi jakieś ciasto, ale wynikało to z braku mojej pokory. Ot, tak postanowiłam pozmieniać w nim proporcje. Wyjść nie miało prawa!

Mój błąd. Moja lekcja. Więcej tego nie zrobiłam.

I nagle trafia się przepis jakiejś paniusi z bloga, który należy do tych, co to mają 150 reklam i 200 komentarzy, i człowieka szlak jaśnisty trafia.

Po prostu wychodzi człowiek z siebie!!!

I po prostu człowiek musi to gdziekolwiek napisać, bo zwariuje.

Gdyby człowiek biegał, to by poszedł na solidne 90 minut treningu.

Ale że już nie biega, zostaje mu pusta kartka.

A kartka ponoć przyjmie wszystko. 

Czy mi lżej?

Nie, serce mnie boli, że muszę wywalić dwie blachy ciasta... dwie pełne blachy ciasta...

Jutro upiekę coś innego.

Dla odreagowania.

A pannie wysłałam stosowny komentarz na temat tego, jak ważne jest uważne przepisywanie tego, co zamieszcza się na swoim blogu. O mojej wściekłości związanej z wywaleniem dwóch blaszek nie omieszkałam nie wspomnieć. Komentarz nadal nie uzyskał moderacji!

Wdech, wydech, wdech, wydech...

Po prostu nikt mnie nigdy aż tak nie wyprowadził z równowagi...

KONIEC

czwartek, 14 stycznia 2016

"... to naprawdę ja?"


Każdy, kto tworzy (cokolwiek!) zgodzi się z tym, że nic tak człowieka nie rozbiera do naga, jak prace, które wychodzą spod jego ręki. 

Dla pisarza będzie to książka, dla poety wiersz, dla malarza obraz, a dla piosenkarza piosenka.

Byłam wczoraj na warsztatach "Ty i Twój głos" prowadzonych przez Monikę Wierzbicką (ukłony dla niej!). 

W końcu postanowienie silne miałam, by wreszcie usłyszeć swój prawdziwy głos. Nie ten wyuczony, nie ten wytrenowany, nie ten, którego wszyscy oczekują, ale mój. 

I jeśli pisarza peszą jego wiersze, malarza jego obrazy, to mnie peszy mój głos.

A że wybrałam sobie taki, a nie inny masaż (mówię tu o Lomi Lomi Nui), przed którym się śpiewa (a śpiewać mam zamiar!), więc było to cudowną motywacją, żeby wreszcie pójść ścieżką kompletnie dla mnie nieznaną. 

Ciało swoje znam - "nuda".

Taniec - "nuda".

Joga - "nuda".

Ciągle wszystko wokół milczenia. 

Nie, żebym nie odkryła dzięki warsztatom kolejnych obszarów pełnych spiętych mięśni. 

Szczerze mówiąc byłam w szoku, że te moje oddechowe do najbardziej rozluźnionych nie należały... zaryzykuję stwierdzenie, że NIGDY nie należały.

A dźwięki, które usłyszałam.... chciałoby się rzecz: 

"Matko Przenajświętsza, to naprawdę ja?".

Tak, to byłam najprawdziwsza ja. 

A jak ja sobie zawyłam jak wilczyca, to tylko ja wiem :D 

Jeśli komuś zawyję w trakcie masażu... wybaczcie, to silniejsze ode mnie... zwłaszcza, gdy jest pełnia!

Także cóż... spotkanie to kosztowało mnie więcej, niż lot na koniec świata! 
A wróciwszy do domu nie mogłam zasnąć do 1. Mogłam gadać, gadać i jeszcze raz gadać! 

Przy okazji szczególnie polecam miejsce, w którym odbyły się zajęcia. Jednak można robić coś fajnego za normalne pieniądze i stworzyć miejsce, w którym od pierwszego wejścia, zdjęcia butów poczułam się ugoszczona jak ktoś, na kogo się długo czeka :) 


A ze śpiewaniem chętnie pójdę na kolejną randkę!

Hmmm.... lubię to!


niedziela, 10 stycznia 2016

... żeby życie smakować łyżeczka po łyżeczce ...

"Następna reguła umiejętnego życia 
to gotowość do ciągłego zaczynania na nowo. (...) 
Dynamika życia, jego żywotność wymaga, 
aby nigdy nie czuć się zbyt starym, by zacząć coś od nowa. 
Niektórzy nie chcą niczego zaczynać, gdyż umarli już w środku życia. 
Inni zaczynają żyć umiejętnie dopiero wtedy, 
gdy trzeba już życie zakończyć."
Tadeusz Gadacz "O umiejętności życia"


"Aby umiejętnie rozeznać swoje miejsce, poznać prawdę własnego życia, trzeba życie przeżywaćŻycia nie można się nauczyć z książki. (...) 
Prawda o własnym życiu nie jest ogólną prawdą, 
którą możemy w pełni poznać z książek i przekazać ją innym. 
Owszem, wiele możemy się w ten sposób nauczyć, 
ale to, czym jest przyjaźń, miłość, rozpacz, nadzieja, cierpienie, 
śmierć ukochanych, możemy zrozumieć tylko wówczas, 
gdy sami osobiście je przeżyjemy."
Tadeusz Gadacz "O umiejętności życia"


Najpierw zacznę od nieprzypadku

Wiem, nie ma takiego słowa, ale że blog jest mój, to też słowa będą moje, najmojsze.

Przeglądając beznamiętnie FB, znalazłam fragment (to ten wyżej!), który przeczytałam, przy którym pokiwałam głową na "TAK", który umieściłam w zakładce "Nowy Post" i kliknęłam magiczne "zapisz".

Zapisał.

Nie minęło kilka dni, a ja ponownie wytracam bezproduktywnie czas na FB i co znajduję? Fragment numer dwa (ten niżej!). Akcja wygląda podobnie. Czytam, przytakuję, kopiuję i wklejam w ten sam "Nowy post". 
I cóż dostrzegam??? Że autorem obu fragmentów jest ten sam człowiek. 
Ba! One na dodatek pochodzą z tej samej książki!!! 
[Mamo! Wiesz co robić! - dla niewtajemniczonych... moja mama jest bibliotekarką. Wiem, skarb nad skarby!]

I tak czytam je ponownie, próbując zebrać myśli w jedną całość. A łatwe to nie jest, bo powroty do pracy po 2 tygodniach bez niej skutecznie wytrącają człowieka z równowagi ALE silne postanowienie niecackania się ze sobą (jeśli chodzi o tworzenie sztuki!) i nieodkładania pisania/malowania na później, muszą dać jakiś konkretny efekt.

I tu przydałoby się napisać coś mądrego. 

Wzniosłego. 

Na tyle wielkiego, że przyćmi to moc powyższych tekstów.

No niestety... po dłuższych rozmowach z moim wnętrzem, niczego nie wymyśliliśmy, bo prawdę mówiąc Ci, którzy podobnie jak ja, czytają te fragmenty i dostają kiwaczki, nie potrzebują dodatkowych komentarzy. 

A Ci, którzy "...umarli już w środku życia...", muszą sami zapragnąć życia na nowo. A ja choćbym była Wiedźmą najstraszniejszą i posiadała wszystkie pogańskie moce, czuję się bezsilna wobec tych, którzy wybrali to, co na ten moment wybrać potrafili najlepiej.  

Cóż... i Ci chyba najmniej zrozumieją, jak niełatwe i pociągające jednocześnie jest "...zaczynać wszystko na nowo...", od początku, co kilka lat. 

Po co?

Żeby "...życie przeżywać...", żeby życie smakować łyżeczka po łyżeczce i nigdy, przenigdy nie mieć go dosyć.

Nowe życie. 
Rozdział pierwszy.

 P.S. Nie, nie, spokojnie! Nie rzuciłam mojej nowej pracy :-) Nadal masuję i przez najbliższe pół roku masować będę... a co dalej? Niech to zostanie dla mnie słodką niewiadomą. 

wtorek, 5 stycznia 2016

"Mężczyźni bez kobiet" Haruki Murakami

"Ale nawet jeśli ludzie się świetnie rozumieją, 
nawet jeśli się bardzo kochają, 
niemożliwe jest zobaczenie wszystkiego co kryje się w sercu 
i umyśle drugiej osoby. Takie pragnienie może tylko wywołać ból. 
Za to, jeśli chodzi o własne serce i umysł, to przy pewnym wysiłku powinno się udać do nich zajrzeć. Więc musimy raczej stworzyć 
dobre relacje z własnym sercem i umysłem. 
Jeżeli naprawdę chcemy zobaczyć innego człowieka, 
musimy spojrzeć sobie prosto i głęboko w oczy."

Haruki Murakami
"Mężczyźni bez kobiet"


O moim uwielbieniu dla HM wiecie już od dawna.

Jest coś w tym pisarzu, co mnie zachwyca i zachwycać będzie do ostatniego słowa, jakie HM zdoła napisać, dlatego szczerze mu życzę co najmniej 100 lat życia... albo i więcej.  

I dlatego jestem od zawsze nieobiektywna, jeśli chodzi o jego książki, bo 99% tego, co przeczytałam trafia do mnie bardzo głęboko. Ten 1% pozostawiam książce, która była tłumaczona nie bezpośrednio z japońskiego, ale z przekładu angielskiego... różne słowa cisną mi się na usta, kiedy pomyślę, co się dzieje ze słowami, zdaniami, gdy z tłumaczenia robi się kolejne tłumaczenie... słowo GŁUPOTA jest chyba najdelikatniejszym, jakie przychodzi mi do głowy. 

Ale wracając do "Mężczyzn bez kobiet"... po pierwsze nigdy nie wyjdę z podziwu, jak ten pisarz bawi się słowami... sama piszę i wiem, jakiej to wymaga żonglerki i wciąż zazdroszczę mu tej łatwości w dobieraniu słów, które nie tyle mówią coś konkretnego, co w towarzystwie innego słowa po prostu kwitną. Ja tak póki co nie umiem, ale obiecuję przeżyć jeszcze na tym padole ze 20 lat, doświadczyć nie jednego i wtedy też tak będę pisała! Obiecuję (sama sobie!).

Po drugie... mężczyźni... kiedy wpisałam w Google tytuł książki, zajrzałam do grafiki, ujrzałam, że na co 4 zdjęciu widnieje hasło: "mężczyzna bez kobiety to jak pies bez pcheł..." [bez komentarza]  
Pewnie znacie: "Co powiedział Bóg po stworzeniu Adama? Pierwsze śliwki robaczywki."... no faktycznie, kiedyś bym się uśmiała, ale dziś mnie to nie bawi... "wszyscy mężczyźni są tacy sami, każdy myśli tylko o jednym.... bla bla bla"...

A czy którakolwiek, kiedykolwiek próbowała zrozumieć mężczyznę? Nie oceniać, nie sprowadzać do poziomu seksoholika (swoją drogą, co w tym złego, że lubią seks??!!) tylko po prostu spojrzeć na nich bez tych wszystkich kulturowych mądrości? Nie sądzę... skoro my same ledwo siebie rozumiemy, to jak u licha mamy zrozumieć mężczyzn? 

Im dłużej żyję i obserwuję otaczający mnie świat, tym częściej dochodzę do wniosku, że współczesny Mężczyzna jest niesamowicie ciekawą i fascynującą planetą. Nie, nie jakimś tam Marsem, po prostu planetą dla mnie (jeszcze) nieodkrytą. I nie mówię tutaj o cielesności (ze względu na mój ukochany fach, ciało ludzkie ma dla mnie coraz mniej tajemnic), ale o tym, co nienamacalne. O męskiej duszy. 

I wracając ponownie do książki Murakamiego, dzięki której nagle można zobaczyć męski świat uczuć i potrzeb, wcale niesprowadzony tylko do seksu, chociaż cielesności w książkach HM zawsze było sporo i zawsze była ona czymś naturalnym jak robienie obiadu. I nagle można poczytać o mężczyźnie, którego miłość do kobiety po prostu zabija... i to dosłownie i nagle dostrzega się w nich zwyczajnych, pogubionych ludzi, którzy tak samo nie ogarniają samych siebie, jak my kobiety nie ogarniamy naszej dzikiej natury. 

I dlatego od tego roku przestaję oceniać, rzucać znanymi hasłami: "bo wszyscy mężczyźni, bo oni tylko o jednym...", tylko obserwować i rozumieć. Rozumieć z całych sił, choć jest to tak samo trudne, jak rozumienie samej siebie... i od samej siebie dziś zacznę, a reszta przyjdzie sama, przy okazji.

piątek, 1 stycznia 2016

"Nigdy, przenigdy nie zapominaj o tym, że jesteś Artystką!"


Człowiek, który nic nie wie, posiada odwagę;
ten, który dużo wie - strach.
Alberto Moravia


2015 był rokiem mierzenia się ze strachem.

Strachem wszelakim. Od nowej pracy, której dwa lata temu nawet nie wymyśliłabym w najodważniejszych fantazjach, poprzez ludzi, którzy odchodzili, by pojawić się ponownie.

To był... dziwny i ciekawy rok jednocześnie. Patrząc wstecz coraz częściej mam wrażenie jakbym oglądała jakiś film. 

Australia??? 

Jaka Australia??? 

Aaaa, ja w 2014 byłam w Australii, no tak... no przecież... i tak mogłabym zareagować na większość rzeczy, która spotkała mnie (a może to ja je spotkałam!) w zeszłym roku. 

Za co jestem najbardziej wdzięczna? 

Za te fale ogromnych, przytłaczających emocji, z którymi nie miałam zielonego pojęcia, co zrobić, które zalewały mnie do tego stopnia, że rozsądne myślenie stawało się niemożliwe... o działaniu jakimkolwiek i w którymkolwiek kierunku nie wspomnę. 

Jak dobrze, jak cudownie je było spotkać i jak cudownie było się dzięki nim nauczyć najbanalniejszej reguły życia: "Poczekaj.... do jasnej cholery poczekaj, prześpij się kilka nocy, a dopiero potem działaj!".

Wdech, wydech, wdech, wydech... 

... dziękuję również za wspaniałe grono Kobiet, które mnie otacza. Dzięki Babeczki za to, że jesteście i za to, że każda z Was daje kompletnie inne rady i kompletnie inaczej widzi to, z czego żaliłam się Wam w zeszłym roku... nieee, absolutnie nie ma w tym ani odrobiny pretensji :) Serio! Po prostu śmiać mi się chce, jak sobie pomyślę o tym, że jednak choćbyśmy były nie wiem, jak oświecone i świadome siebie, to zawsze patrzymy na świat przez swoje szkła, bo innych po prostu nie znamy... i to jest genialne! Genialne jest to wiedzieć i czuć... i bardzo przepraszam, jeśli komuś powiedziałam kiedykolwiek: "rób tak! bo ja tak zrobiłam, mi to pomogło, więc Ty też tak rób!"... sorry, tak ciężko jest czasem zrzucić własne okulary z nosa.

Wdech, wydech, wdech i wydech... ach i jeszcze dziękuję za masaż! Gdziekolwiek i dokądkolwiek mnie prowadzisz, jestem zachwycona Twoją ścieżką, bo chyba pierwszy raz w życiu czuję, że nikogo nie udaję, nie gram (choć grać potrafię znakomicie!), badam, sprawdzam i daję się wciągnąć Twoim pomysłom. Dzięki!

I za to jeszcze, że ten poprzedni rok był najlepszą lekcją z cyklu: "Jak być nauczycielem - część 1". Wreszcie mogłam zasmakować prawdziwego nauczania i sprawdzić na żywym materiale (wybaczcie, ach wybaczcie studenci), że bycie czasem zołzą przez duże "Z" daje lepsze efekty, niż bycie ciągle miłą.... że też dopiero teraz to odkryłam!!!! 

I niezwykle dziękuję za spotkanie z pewnym człowiekiem (moje wspaniałe Kobiety zapewne od razu będą wiedziały, o kim mówię!). Nie wiem jak, nie wiem czym, ale otworzyłeś we mnie moją własną Puszkę Pandory.... i bardzo Ci za to dziękuję! Nadal jest multum spraw, które dzięki temu obserwuję i naprawdę nie wiem, co mam z nimi zrobić... ale widocznie tak ma być... bo szczerze wierzę i czuję to całym sercem, że 2015 rok był pełen wiedzy i pewności, a ten nowy... 

... 1 stycznia obudziłam się z dziwnym poczuciem, że ja naprawdę... ale to naprawdę nie mam pojęcia, co dalej robić i co myśleć o wielu sprawach. Pierwszy raz w życiu mój wewnętrzny rozum milczy, co po ostatnich 29 latach aktywności jest rzeczą dla mnie zaskakującą, ale cóż... widocznie wreszcie zbaraniał i nie ma nic ciekawego do powiedzenia... za to serce... serce też... milczy i ma w sobie tyle spokoju, jakby ukradło go wszystkim mnichom świata.

I naprawdę nie wiem, co mi przyniesie kolejny rok... ale pierwszy raz jestem pewna, że spokój, który mam w sobie poradzi sobie ze wszystkim.

To będzie rok wyczekiwania, bycia i słuchania...

A z postanowień życzę sobie... a raczej wysyłam sobie porządnego kopa w d... i wielgachny transparent z napisem, co bym go nigdy nie przeoczyła:

"Nigdy, przenigdy nie zapominaj o tym, że jesteś Artystką! 
Maluj, pisz, masuj i ucz się ciągle nowych rzeczy!
I nigdy, przenigdy nie zapominaj, że jesteś super...
I zacznij wreszcie mieć gdzieś to, że nie wiesz, co dalej!
Ściskam Cię mocno
Twoja wewnętrzna Starucha"