niedziela, 30 listopada 2014

"I will go to the table."

Trudno jest być w Polsce...

Idziesz ulicą, uśmiechasz się i nic... widzisz tylko miny ludzi, którzy patrzą na Ciebie jak na wariata...

Poszliśmy dziś z rodzicami do kawiarni.

Wchodzę, mówię "Dzień dobry!" (po polsku!), siadam przy stoliku, a że w tej kawiarni byłam po raz pierwszy i nie wiedziałam, czy zamawiać przy barze, czy ktoś do nas podejdzie, więc ruszyłam do baru.

- I will go to the table [Podejdę do stolika.] - powiedział przemiły chłopak.
- Może Pan po polsku do nas mówić - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Yyyy... - odpowiedział zaskoczony.

Następnie podszedł do naszego stolika, przyniósł kartę i powiedział:

- Myślałem, że Państwo jesteście cudzoziemcami. Polacy rzadko są tacy uśmiechnięci.

Na co ja inteligentnie odpowiedziałam.

- Niedawno wróciłam z Australii... jeszcze się nie przestawiłam na tryb polski.

A potem poczułam ogromny smutek... 

Nie, nie przestawię się na tryb polski... nie ma mowy... choćby mnie nadal mierzono wzrokiem... choćby nadal ludzie uważali mnie za wariatkę... nie przestawię się... 

[weź jeden uśmiech... bo uśmiech jest za darmo]


It is difficult to be in Poland again...

You are walking down the street, smiling to people and see nothing... see only that people look at you like on a crazy person!

Today I went with my parents to the coffeehouse.

I said "Good evening!" (in Polish!), set down at the table and waited. I had never been to that place so I didn't know where can I order something to drink. 

I went to the counter and heard... in English:

- I will go to the table - a nice guy said.

- You can use Polish if you want - I replied in my mother tongue and smiled.

- Yyyy... - he was shocked.

Then he went to our table with menu and said:

- I thought that you were foreigners. Polish people smile very rare.

- I've just arrived from Australia and haven't gone back to Polish style yet - I said.

... and I was sitting at the table and... I was blue... 

No! 

I don't want to change it! 

I will be smiling to people all the time even if they treat me like a crazy girl... 

I don't care... sorry Poland! I won't change it...  


czwartek, 27 listopada 2014

"Serce milczy, a więc to znak, że dzieło zostało ukończone."

Moja podróż nie dobiegła jeszcze końca... i mam nadzieję, że nigdy nie dobiegnie , a to czego nauczyła mnie Australia, zostanie we mnie do końca moich dni bez względu na to, czy Góra pozostawiła mi ich dużo czy malutko. 

Wczoraj wyciągnęłam farby... w których nota bene rodzice zrobili mi porządek. Były poukładane równiutko w pudełku.

Wyciągnęłam farby, drewniane, nieudolnie pomalowane pudełko, drewniany kolczyk i brelok w kształcie sowy.

Zamalowałam pierwsze dwa na czarno, poczekałam, aż wyschnie i zaczęłam stawiać kropki.

A że nigdy nie wiesz, w jakim kierunku to Cię zaprowadzi, więc stawiłam je tam, gdzie serce mówiło "Postaw!". I wyszły z tego poniższe dzieła. 

Górną część pudełka uważam za zakończoną, kolczyk również. 

Serce milczy, a więc to znak, że dzieło zostało ukończone. 




Nie umieszczam jeszcze zdjęć z podróży, nie garnę się do spotkań, bo nie jestem na to gotowa. 

Potrzebuję czasu, żeby usiąść do zdjęć na spokojnie,... ale już wiem, jak chcę je Wam pokazać. 

Powoli, niespiesznie, pokażę Wam dzień po dniu, miasto po miasteczku... niespiesznie, bo też Australia nauczyła mnie cierpliwości i spokoju.

I zrobię to w dwóch językach.

Taki mam plan!

środa, 26 listopada 2014

Doleciałam szczęśliwie do... Warszawy!

Dla tych, co nie mają konta na FB :)

Doleciałam szczęśliwie do... Warszawy!

Tak, jestem już w Warszawie, chociaż miałam tu dopiero dotrzeć w sobotę.

W Szanghaju uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem wyczerpana podróżą i jak bardzo marzę o powrocie do domu, wykąpaniu się i zjedzeniu czegoś ze swojej lodówki.... więc kupiłam na lotnisku we Frankfurcie pierwszy lepszy bilet do Warszawy płacąc za niego niemałe pieniądze... ale cóż, pewnie taką samą kwotę wydałabym na pobyt i dotarcie do Pragi... robiąc szybką kalkulację w głowie stwierdziłam, że wolę być szybciej w domu!

Jestem już w Warszawie, piszę ze swojego komputerka, mam wreszcie polskie znaki i padam na pyszczek... nigdy, przenigdy nie byłam tak zmęczona jak dzisiaj... i pomyśleć, że od razu po przylocie do Sydney (po 33h spędzonych w podróży) pobiegłam do centrum zwiedzać i spacerować... a teraz ledwo trafiam paluszkami w klawiaturę.

Cieszę się, że wróciłam wcześniej. I tak nie miałabym siły ani ochoty na Pragę... szczerze wątpię, żeby przebiła mój niedzielny pobyt w Royal National Park i pływanie w ocenie Poza tym mam więcej czasu, żeby nacieszyć się moim "małym" mieszkankiem (w Australii głównie mieszkałam w dużych domach! tam małe mieszkanka chyba nie istnieją), rodzicami i kochanymi Szczurami :)

Poza tym przeżyłam nie lada szok widząc na lotnisku śnieg... gdzie są te upały australijskie, ach gdzie, bo ja ciągle mam czerwoną skórę na plecach od niedzielnego byczenia się na plaży :)


niedziela, 23 listopada 2014

Thank you...

I leave Sydney tomorrow...

I spent in Australia 6 weeks... 6 beautiful, great weeks...

I met a lot of friendly and nice people...

I have left my heart in Fremantle... and also my towel ;)

It is the end of my travel in Australia but a new beginning in my life... I feel it and I know it...

My last day in Sydney I spent in The Royal National Park on bush walking, taking sunbath and swimming in the ocean... and it was the best summary of whole of my travel...

It was a very special travel for me... the first one in my life, the first time in Australia, the first time on my own... without plans... 

"Thank you"... it is not enough to say how grateful I am for people I met here...

Thank you very much for people I met and talk with them about life, happiness and sorrows...

I am so grateful for hours I spent with you on walking, talking and playing Scrabble...

Thank you very much for everything for:

Lisa and John from Sydney
Basia z Sawtell
Glenys from Perth
Dianne from Perth
Marni, Paul, Kassidy and Bella from Esperance
Basil from Denmark
Paul and his mum from Albany
Riz and his friends from Mandurah
Shirley and Ken from Fremantle
Cathy from Melbourne
Magda z Melbourne
Margaret from Camden
Marta z Sydney


I am sure that it is not my last visit in Australia... I have left my towel (and heart!) in Fremantle... I have to go back!!!! 

P.S. On Tuesday I will be in Germany (Frankfurt) and I want to buy a ticket to Prague... of course I have not bought it yet... and I have not booked anything in Prague... ha ha ha... 

I will be at home on 29th of November! 

Let's try to travel in Europe for four days!!!

piątek, 21 listopada 2014

Ciagle znajduje jakies ciuchy...

Plywalam dzis w oceanie… ale dzis nie o tym chcialabym napisac…

Na jednej z plaz, gdzie fale nie docieraly do brzegu, co niewatpliwie ulatwialo plywanie, widzialam dwie calujace sie pary.

Jedna, klasyczna: on + ona.

Druga, wyjatkowa: on + on.

Od razu pomyslalam sobie, ze w Polsce by to nie przeszlo...

Calujacy sie Geje to widok przepiekny. Dlugo zastanawialm sie, jak przeplynac obok nich, zeby im nie przeszkadzac...

Obawiam sie szoku kulturowego, kiedy wroce do Polski… co bedzie, kiedy wysiadajac z autobusu przez pomylke krzykne do kierowcy "Thank you!" [dziekuje!] albo wszystkim naokolo bede odpowiadala "No worries!" [nie ma problemu, nic sie nie stalo…] o usmiechaniu sie do wszytskich w autobusie i checi ucinania pogawedki z kazdym napotkanym na ulicy nie wspomne… 

… no i na dodatek w Polsce bedzie zimno… cholernie zimno…

… a dzis w Sydney bylo ponad 30 stopni…

… tak, powrot bedzie szokiem nie tylko dla mojego organizmu…

---------------------------------------------------------------------------------------

A teraz pora na czesc optymistyczna :)

Wlasciwie nie musialbym brac ze soba ciuchow do Australii, bo wszedzie je znajduje… ciagle mam ze soba znaleziony w Parku Narodowym kolo Esperance top, ktory lezal i nikt po niego nie szedl…

Ciagle znajduje jakies ciuchy albo reczniki… albo pieniadze na ulicy…

Hmmm, czyzby to byly znaki jakowes… bo jesli tak, to ja juz mam co do nich pewne wyjasnienie ;)

środa, 19 listopada 2014

NIE MA RZECZY NIEMOZLIWYCH

Zaczelam lubic Melbourne... mowie serio!

Wczoraj spotkalam sie z M. Nie widzialysmy sie jakies 20 lat.

Nie, nie przyjaznilysmy sie wtedy, bo trudno mowic o przyjazni, kiedy sie ma 7 czy 8 lat. Chodzilysmy do tej samej szkoly, do tej samej klasy. Nasza wychowawczynia byla Beata Witkowska-Adamska (ze tez czlowiek pamieta takie szczegoly po 20 latach!).

To byl czas, w ktorym fascynowalam sie programem Steva Irwina (chyba tak brzmi jego nazwisko?) i marzylam o Australii.

M. wyjechala z rodzicami na koniec swiata, a ja przez nastepne 20 lat zapomnialam o moich Antypodach... az do 2014 roku, kiedy to w styczniu stracilam prace...

Co bylo dalej, dlaczego kupilam bilety, to dluga historia na zupelnie inna opowiesc.

Dzis jestem w Melbourne (chociaz wierzcie mi, nie planowalam tu byc... po prostu bilet do Melbourne byl najtanszym biletem, ktory pozwolil mi  wydostac sie z zachodniego wybrzeza i wrocic do Sydney), a wczoraj spotkalam sie na koncu swiata z M. ... po 20 latach od ostatniego spotkania, za co jestem niezwykle wdzieczna Tobie M., jak i Gorze, ze mnie tu przyprowadzila... i bardzo, bardzo chcialabym Wam wszystkim powiedziec, a wrecz wykrzyczec, ze NIE MA RZECZY NIEMOZLIWYCH!!!

Jesli kiedykolwiek bedziesz miala/mial co do tego jakiekowliek watpliwosci, pomysl... o mnie (:D).

Kupilam bilety ledwo co straciwszy prace, nie mialam wtedy wystarczajacej ilosci pieniedzy, zeby spedzic w Australii 6 tygodni. Po 2 miesiacach znalazly sie pieniadze... i co najwazniejsze znalezli sie ludzie, ktorzy powtarzali mi: kupuj bilety! jedz do Australii!

Bez Was nie byloby mnie tutaj!

Bez Was nie siedzialabym w kawiarni w Melbourne, nie pilabym Australijskiej kawy i nie walczylabym ze lzami... bo jak sobie pomysle, ze za 4h opuszczam Melbourne (miasto, ktore jeszcze wzoraj rano tak bardzo mnie irytowalo... ale kto sie czubi ten sie lubi!), chce mi sie wyc...

Dlatego dziekuje Wam wszystkim... tym, z ktorymi mieszkam (Rodzice, kocham was!) i tym, z ktorymi spedzilam godziny na rozmowach o Australii (Dziewczyny... dziekuje!... tez Was kocham ;-) 

Bez Was nie byloby mnie tutaj - jest bardzo duze prawdopodobienstwo, ze stchorzylabym i nie kupila biletow na koniec swiata. Poza tym tylko Wy doskonale wiecie, jak bardzo bylam przerazona tym wyjazdem!

Niezwykle ciesze sie, ze Was niedlugo zobacze... ale jednoczesnie walcze ze lazmi, ze wyjezdzam z Melbourne... 

I wezcie to Kochani ogarnijcie, bo dla mnie to zbyt trudne... 

Kilka dni temu pisalam, jak bardzo nie lubie tego miasta, a dzis placze, ze je opuszczam... coz, za kobieta nie nadazysz ;)

P.S. Aaaaa i jeszcze jedna wazna rzecz! 

Niesamowite jest spotkac w Melbourne kobiety, ktore czuja i mysla tak jak ja, i ktore powtarzaja: "follow your heart!" [podazaj za swoim sercem!]... teraz zaczynam rozumiec, dlaczego Los rzucil mi bilety do Melbourne :)
 

poniedziałek, 17 listopada 2014

No, I have never been...

When I ask people from West Autralia: "Have you ever been to East part?", they answered: "Yes, of course." and we can talk whole day abut it...

When I ask people from East Australia: "Have you ever been to West part?", they answered: "No, I have never been."... it's sad, isn't it?

I left my heart in West Australia and I'm sure that the next travel... or maybe real come back will be to Perth...

So if anybody hear about nice job as au-pair or in a book shop in Fremantle, Esperance or Albany.... please write me :D  

Hugs and kisses for my Western friends
from cold Melbourne :***

P.S. Yesterday I saw real coala, in real forest... and they weren't sleeping!!!!  Amazing creatures! 

I have learnt in Busselton that even if you really don't like place it depends on you what you do with it... 

So in Melbourne I said to myself... "ok, you don't like this city and you have a ticket to Sydney on Thursday and you cannot change it... so do everything what you can, to spend that time like you want... so I paid for two tours (Great Ocean Road and Philip Island) and spend two days OUTSIDE Melbourne :D


Bez Pamieci Zakochana...

Oglaszam wszem i wobec, ze:

Great Ocean Road - zaliczone!

12 Apostolow - zaliczone! (wprawdzie teraz jest ich 8, ale lepsze to niz nic!)

Obserwowanie i fotografowanie koali, ktore.... NIE SPIA i zyja NA WOLNOSCI - zaliczone!

Karmienie papug - zaliczone!

Bycie turysta, ktorego ktos zawiezie, odwiezie i ktory na kazdym przystanku ma okolo 15 minut - zaliczone!

Plan na jutro brzmi: Philip Island iiiiiiiii PINGWINY!!!!!!!!!!!!!!!!

Melbourne... hmmm... niech Ci, co w nim mieszkaja wybacza mi to, co napisze, ale... 

Melbourne moje drogie, Twoj poziom eurpejskosci mnie zwalil z nog!!! Widzialam golebie i wroble, a ludzie trabia na siebie na ulicach... i jest zimno... zaledwie 12-15 stopni...

Przykro mi stary, nie polubimy sie ;)

Tesknie za zachodnim wybrzezem.... dacie wiare, ze kiedy pytam ludzi z zachodniego wybrzeza, gdzie byli, co widzieli na wschodnim, opowiadaja mi godzinami, jakie miasta zobaczyli... kiedy pytam ludzi ze wschodu Australii, czy byli w Perth... 90% odpowiada, ze nigdy nie byla na zachodnim wybrzezu... matko przenajswietsza... jakie to smutne... i dlatego sorry Melbourne i Sydney, ale moje serce nalezy do Zachodu i nastepny wyjazd nie wazne czy turystyczny czy inny... bedzie od razu bezposrednio do Perth :)

Taki jest plan!

Pozdrawiam Was

Bez Pamieci Zakochana... w Zachodnim Wybrzezu!

P.S. Jakby komus mignely tanie polaczenia do Perth, niech bedzie uprzejmy mi je wyslac na maila ;) 

A w ogole spotkalam dzis w moim busie, co to mnie zawiozl i odwiozl pare z Perth... ach, jakze bylo milo pogadac z nimi o tym cudownym miescie i o moim Fremantle :)

Milosci mojego zycia jeszcze nie znalazlam... ale jestem pewna, ze w tej czesci Australii z pewnoscia ona nie mieszka ;) To znaczy miejsce, ktore pokochalam uwazam za znalezione, ale chlopa jak nie bylo, tak nie ma! Coz... next time!

Sciskam Was... moja podroz w sensie fizycznym pomalu dobiega konca, w Pl powinnam byc najpozniej 29 listopada... ale w sensie filozoficznym jest to moj osobisty poczatek zycia... nie wiem jakiego, nie wiem gdzie... ale wiem, ze mojego :)

sobota, 15 listopada 2014

Aaaaa, we Fremantle zostawilam recznik!!!!!

Spedzilm noc na lotnisku w Melbourne... i jestem z tego dumna, zaoszczedzialm jakies 27 dolarow :P A poranny prysznic byl najwspanialszym pryszniciem na swiecie! W takiej tulaczce naprawde docenia sie goraca wode, smak herbaty i slodycz australijskiego muffina.

W Melbourne bede turystka... typowa, nudna, przewidywalna turystka. Jutro i pojutrze jade na wycieczke. Ktos mnie zawiezie, odwiezie i poda lunch. Szczypalam sie przez ostatnie 5 tygodni z kasa, to teraz moge zaszalec, prawda?

Tak bardzo chcialam odpoczac od Polski... i paletajac sie po Melbourne wpadlam w sam srodek festiwalu kultury polskiej.... taaa, jak milo jest pogadac po polsku z rowiesnikiem mieszkajacy tutaj od 3 roku zycia... umowilismy sie na 17... pytal, jak z praca w Polsce, bo chetnie by wrocil... no coz ja mu moglam odpowiedziec ;)

Wczoraj w Perth ktos powiedzial, ze moja podroz dobiega konca... na co moje serce stwierdzilo: "Nie, to dopiero poczatek mojej drogi!".

W samolocie przegadalam 3h z przemila kobieta... z tego rodzaju przemilych kobiet, ktore wiedza, co czujesz, po co jestes w Australii i co jest dla Ciebie wazne w zyciu... dalam jej na pozegnanie karteczke z cytatem, bo takowe zostawiam ludziom, ktorych poznalam, a ona obdarowala mnie australijskim banknotem...

Jest jedna rzecz, ktorej jestem pewna. Po powrocie robie prawo jazdy!

A reszta niech zostanie nadal zagadka... gdzie, dokad, po co i na jak dlugo...

Aaaaa, we Fremantle zostawilam recznik!!!! Nie ma opcji, musze tam wrocic ;)

Najpierw za pierwszym razem bedac w Perth zostawilam kostium kapielowy i ladowarke... a teraz recznik i to w hostelu, kolo ktorego przechodzilam 50 razy dziennie i dopiero w Melbourne sprawdzilam, czy aby na pewno spakowalam recznik... hahaha!

piątek, 14 listopada 2014

W Melbourne bede znowu turystka...

Dzisiaj opuszczam Fremantle...

W Melbourne bede znowu turystka...

W Melbourne, w ktorym nie moge znalezc noclegu!

Nie bylo problemem znalezienie go w Esperance (na koncu swiata!), w Albany (blisko konca swiata)... 

Byc moze swoja pierwsza noc spedze na lotnisku... wow! Nie moge sie doczekac :D 

Wczoraj spotkalam 3 Europejki: "Spotkajmy sie w Europie! Nasze kraje sa tak blisko siebie (Wielka Brytania, Holandia, Francja)... patrzac z perspektywy Australijskich dystansow miedzy miastami!" 

- "Trudno mi bedzie opuszczac Fremantle. Pokochalam to miejsce." - powiedzialam.
- "O taaak, wow, spojrz na siebie, kiedy o tym mowisz!"... 

Wczoraj mialam plan! Po warsztatach z drewna pojechac gdziestam... jasne, z galerii wyszlam po 14 i stwierdzilam, ze to bardzo glupi plan i wole isc na targ!

_____________________

Today I leave Fremantle ...

And in Melbourne I will be a tourist... again...

In Melbourne where I cannot find an accomodation!

I didn't have any problem with it in Esperance (at the end of the world!), Albany (close to the end of the world)... that's funny, isn't? 

Maybe I will spend my first night at the airport... wow! I'm so excited :D

Yesterday I met 3 European girls: "Let's meet in Europe! Everything is so close (Great Britain, Holland, France)... when we are thinking about Australian distances between the cities!"

- "It will be difficult to leave Fremantle. I really love this place." - I said.
- "Yeah... wow! Look at your face!"... 

I had a plan yesterday! After a wood workshop I wanted to go... somewhere... I left gallery after 2p.m. and I thought that my plan was absolutely stupid and I preferred to go on a Market!

czwartek, 13 listopada 2014

Co ja widze w tym Fremantle...

Jakby ktos pytal, co ja widze w tym Fremantle... chociaz prawde mowiac, Fremantle nie ma najpiekniejszej plazy na swiecie, ale co z tego :) 





Wylej farby na plotno i pomerdaj!




A tak wyglaja moje dziela, ktore stworzylam wczoraj. 

Nie wiem, jak wy, ale ja tam widze potencjal tworczy :D 

Dzielo pierwsze, niedokonczone, gdyz mialam zaledwie 20 minut do konca zajec.

Dzielo drugie robione technika najprostsza na swiecie (wylej farby na plotno i pomerdaj! a potem znowu wylej i pomerdaj i tak kilka, do kilkunastu razy) - skonczone... ale w zwiazku z tym, ze farby pracuja jakis czas do momentu wyschniecia, wiec nie mam pojecia, jak to bedzie wygladalo dzisiaj. 

A dzis bede robic w drewnie... i powroce czwarty raz do mojej Galerii Sztuki Aborygenskiej... 

środa, 12 listopada 2014

I know that I can't but I don't care!!!

Yesterday I was in Ukulele evening.

No, I didn't play... but I was singing the songs... I have heard the first time in my life.


I don't know where my home is... or maybe I know but I'm still too afraid to say it loudly...

I'm still in Fremantle and cannot leave this place. There is something in my legs what tells me: "stay here, don't leave, just stay".

Yesterday I was at a lecture about Aboriginal people, today I will be painting... with Aborigines... I know that I can't but I don't care!!!

Could you explain me why I can watch the birds the whole time?

Could you explain me why they are so fascinating?

Could you explain me who I am... because sometimes I really don't know... or maybe I know but I'm still to afraid to say it loudly...

---------------------------- 

Wczoraj bylam na wieczorze Ukulele.

Nie, nie gralam na Ukulele... ale spiewalam piosenki, ktore slyszalam po raz pierwszy w zyciu...

Nie wiem, gdzie jest moj dom... chociaz... moze to wiem, ale wciaz zbyt mocno boje sie powiedziec to na glos...

Nadal jestem we Fremantle i nie potrafie opuscic tego miejsca. Jest cos takiego w moich nogach, co mi mowi: "zostan tu, nie opuszczaj tego miejsca, po prostu zostan".

Wczoraj bylam na wykladzie o Aborygenach, dzisiaj ide malowac... z Aborygenami... wiem, ze nie potrafie, ale co z tego!!!

Czy ktos moglby mi wytlumaczyc, dlaczego moge obserwowac ptaki godzinami?

Czy ktos moglby mi wytlumaczyc, co jest w nich fascynujacego?

Czy ktos moglby mi wytlumaczyc, kim jestem... bo czasem naprawde tego nie wiem... chociaz... moze to wiem, ale wciaz zbyt mocno boje sie powiedziec o tym na glos... 

poniedziałek, 10 listopada 2014

I remember you...

Dotarlam do Fremantle.

Spedze tu 4 dni, bo dobrze jest wracac do miejsc, ktore pokochalo sie od pierwszego wejrzenia.

Od razu po "zameldowaniu sie" w hostelu, poszlam zapisac sie na warsztaty z malowania, ktore odbeda sie w Galerii Sztuki Aborygenskiej...

- Is it your first time here? [Jestes tutaj poraz pierwszy?]
- No, it isn't. I was here two weeks ago. [Nie, bylam tutaj 2 tygodnie temu.]
- I remeber you. [Pamietam cie.]

Fremantle bylo dla mnie magiczne od samego poczatku... rano tuz po przybyciu pomyslalam sobie, ze nie zaplace za butelke wody 2-3 dolarow... wiec zaczelam paletac sie po miescie i co??? I butelka pelna wody lezala na ulicy... wylalam wode, napelnilam swieza (tutaj nie warto jej kupowac; raz, ze kranowa jst swietna, dwa, ze blisko plazy sa kraniki z woda... darmowe!]

A potem spotkalam Aborygenke we wspomnianej wczesniej galerii sztuki... to bylo wyjatkowe spotkanie... mam nadzieje, ze zobacze ja w czwartek...

Poza tym pokochalam ptaki... pelikan robi na mnie wieksze wrazenie, niz plywajacy delfin... ktorego mam na filmie ;) Pelikana tez mam!

Wczoraj uswiadomilam sobie, jak durnym czlowiekiem jestem... w Afryce martwia sie o wode, jedzenie, a mnie glupia komorka wyprowadza z rownowagi... wczoraj rano pomyslalam sobie: "ok, zzarlas mi sporo kasy, nie sluchasz sie mnie, ale wiesz co? nie zepsujesz mi tego dnia! o nie!"... nie zepsula... chociaz byla na bardzo dobrej drodze.

Polubilam ludzi w hostelach... serio... moze dlatego, ze w Busselton wreszcie spedzilam jeden dzien tak, jak JA tego chcialam. Zero zwiedzania, gonitwy, ogladania i fotografowania... dzien spedzony na dwoch dluuuugich spacerah po plazy, czytaniu ksiazki, saczeniu kawy i pojsciu do kina... z kina wyszlam kochajac absolutnie wszystkich.... nawet moich wspollokatorow z pokoju!

P.S. Cudownie jest zadzwonic do rodzicow po 3 tygodniach rozlaki :)



czwartek, 6 listopada 2014

Wieczorem ide do kina.

Wieczorem ide do kina.
 
Kupilam bilet na 18... przepraszam, na 6 wieczorem... tu nikt nie uzywa godzin typu 18, 19...
 
Mialam do wyboru: dwa filmy wojenne, horror i komedie romantyczna... wybralam ten ostatni - na wakacjach w koncu jestem!
 
Czy w Polsce tez juz mozna kupic w sklepach swieteczne gadzety???? Bo tu juz swieta pelna para wkroczyly do supermarketow!!!!
 
Czy ja juz mowilam, jak ja sie ciesze, ze jutro w Mandurah ktos bedzie na mnie czekal????
 
I ze we Fremantle moge zatrzymac sie az u dwoch osob, bo mi odpowiedzialy... a w Perth wracam do D., z ktora plywalam rano w oceanie???
 
Aaaaaaaaaa, wreszcie wracam do takiego podrozowania, ktore mi w 100% odpowiada, bo hostele niestety sprawiaja, ze ledwo co sie obudze, juz chce je opuscic... i tak tez robie... jest to niesamowity paradoks, bo w hostelach jest od cholery ludzi.... a ja nigdzie bardziej nie czuje sie samotna, niz wsrod hostelowych mieszkancow...
 
Dzis, a wlasciwie wczoraj zycie dalo mi kolejna lekcja... tak bardzo chcialam miec plan, tu nocleg, tam jade rano, tam wieczorem i co???
 
Ledwo, co kupilam bilet do Mandurah... dostalam maila od przemilej pary z Augusty, ze jakby co moge do nich wpasc... fakt, ze odpisali po tygodniu, ale odpisali i wydawali sie mega sympatyczni... ale co???? Planow mi sie zachcialo....
 
Lekcja nr 5896: w podrozy strzez sie planow jak wroga swego!!! Gorszego nie spotkasz...
 
Cenna lekcja, dziekuje za nia! Ale do Australii z pewnoscia wroce, wiec nic straconego ;)
 
W koncu nawet sim-karte australijska mam, ktora nie dziala na moim piep.... zablokowanym telefonie, ale MAM! I nie zawaham sie jej uzyc nastepnym razem, kiedy stane na australijskiej ziemi!!!!
 
Wlasnie siedze w bibliotece i kmputer obok siedzi Azjatka. Jakis film na youtubie oglada i z czestotliwoscia co minute wybucha smiechem tak glosnym, ze polowa Australijskich rekinow to slyszy... w Pl juz dawno ktos by jej zwrocil uwage... ale ja jestem w Australii i sama nie wiem, czy bardziej mi sie to podoba, czy mnie to drazni... a jej smiech jest naprawde irytujacy!!! Wierzcie ;)
 
Jutro jade do Mandurah... tak, wiem, ze juz wiecie, ale powtorze to!!!

Bedzie tam ktos na mnie CZEEEEEEEE-KAL :D
 
 

"...i znowu ktos bedzie na mnie czekal..."

Wczoraj mialam kryzys... trwal 2 godziny...
 
Co pomoglo???
 
Wizyta w Widlife Park, gdzie karmilam ptaszory... jeden tak mnie polubil, ze mi na ramieniu siadal za kazdym razem, jak otwieralam paczke z jedzeniem...
 
A moglam isc na weterynarie... ech,... ale nic straconego!!!
 
Kontakt ze zwierzakami zdzialal cuda.
 
W Bunbury mialam ze 4 podrywy... trzeba przyznac mezczyznom z tych stron, ze podrywaja niezwykle inteligentnie i czarujaca... a jak dostaja kosza, odpuszczaja i ida dalej.
 
Dzis jestem w Busselton, gdzie wywialo mnie na molo tak, ze nadal czuje wiatr w uszach, ale warto bylo sie przejsc na srodek oceanu... znaczy sie na ten maly kawalek blizej srodka oceanu.
 
W sobote wracam w kierunku Perth (Mandurah)... i znowu ktos bedzie na mnie czekal, i znowu kogos spotkam z Couchsurfingu, a we Fremantle kogos z Servasa... bo poki co nikt na mnie nie czeka i nocleguje sie w hostelach... nie moja bajka, ale na kilka nocy ujdzie.
 
Wracam do Fremantle, bo bylo mi tam niezwykle dobrze... wracam z nadzieja na spotkanie Aborygenek, z ktorymi rozmawialam w galerii sztuki...
 
A w ogole zaczelam odwiedzac galerie... kto ze mna idzie w grudniu do Zachety tudziez Narodowego????
 
Tesknie za rodzicami, przyjaciolkami i szelestem jezyka polskiego... za praca nie tesknie, bo wroce w grudniu do szarej, znanej mi rzeczywistosci... bez ubezpieczenia, wlasnej dzialalnosci, bo nie stac mnie na zwykly ZUS i... aaaa, szkoda gadac...
 
Wczoraj dotarlo do mnie, jak jedna pierdola nalozona na druga moze mi spieprzyc dzien do tego stopnia ze chcialo mi sie wyc... co wtedy chcialam zrobic?
 
Pewnie czesc nie uwierzy, ale chcialam wejsc do kosciola... tutaj jest ich tak malutko... a jak sa, to zamkniete... i tak z kosciola doszlam do Wildlife Park, gdzie karmilam papugi roznych odmian... i kangury. Park bez kangurow to nie park!
 
Tak, cos warto by zrobic Pani Natalio w sprawie pracy ze zwierzetami...
 
I tym optymistyczno-refleksyjnym akcentem koncze...
 
Aaaaa i jeszcze jedno! Nienawidze mojej komorki!!!!
 
Dlaczego?
 
Bo po 2 tygodniach dzialania nagle nie moge polaczyc sie z wifi, a to cholerstwo ma simlocka i nie moge miec australijskiego numeru (wiem! moglam sprawdzic to i usunac przed wyjazdem!) i w ogole... nienawidze jej!!!!!!
 
Na tym koncze, musialam to z siebie wyrzucic!
 
Amen!
 
P.S. Mam sweet focie z papuga!!! Zobaczycie w grudniu ;)


środa, 5 listopada 2014

Are you happy in Poland?

Dotarlam do Bunbury... coraz blizej cywiliazcji zwanej Perth...

Dzis poraz pierwszy mialam kryzys, kiedy uswiadomilam sobie, ze jade w ciemno nie majac pojecia, czy znajde wolne lozko w hostelu... znalazlam. 

Ten hostel w przeciwienstwie do hostelu w Perth wyglada na taki, w ktorym pwinnam sie wyspac... i daja darmowa kawe i ciasto o 18:30 wieczoram, a rano darmowe sniadanie... nooo, taki hostel to ja rozumiem!

Najciekwasze jest to, ze nie mialam problemu ze znalezieniem noclegu na couchsurfingu/Servasie na koncu swiata (Esperance, Albany), ale tutaj na ponad 10 maili otrzymalam zaledwie dwie odopowiedzi - obie odmowne... matko. to jest dopiero koniec swiata...

Chyba pojde rano pobiegac... 

Zgubiwszy sie w Bunbury (czy jest jakies miasto w tym kraju czy tez busz, w ktorym nigdy sie nie zgubie??), zapytalam o droge starszego pana... okazalo sie, ze to "sasiad" z Czech mieszkajacy w Australii od ponad 40 lat... jak dobrze bylo na chwile pogadac po polsku/czesku... 

Im dluzej tu jestem, tym bardziej tesknie za szelestem mojego jezyka, tym mocniej jestem dumna z bycia Polka i nie wyobrazam sobie, zeby moje dzieci nie znaly polskiego jezyka i smaku pierogow, ale na pytanie:

- Are you happy in Poland? [Czy jestes szczesliwa w Polsce?]

... nadal odpowiadam...

- No, I'm not happy. It isn't my place if you know what I mean. [Nie, nie jestem szczesliwa, to nie jest moje miejsce, jesli wiesz, o co mi chodzi.]