piątek, 27 kwietnia 2018

"Irracjonalność włącz!"

Ostatnio dotarło do mnie coś, co mnie nieźle ubawiło.

A mianowicie uświadomiłam sobie, że od momentu ukończenia przedszkola, ja się właściwie nie przestałam uczyć.

Non stop inwestuję w różne szkolenia, warsztaty, kursy i non stop mam wrażenie, że muszę zaliczyć jakiś egzamin.

Jedne prostsze, inne trudniejsze.

Na jednych wchodzi wykładowca i podaje nam odpowiedzi, na innych poziom oprawy przypomina bardziej maturę, aniżeli egzamin na zwykłym kursie (dla zwykłych księgowych!), a zielone sukno, którym obłożony jest suto zastawiony kanapeczkami stół, sprawia, że zastanawiasz się, czy aby miejsce, w którym jesteś, nie jest jakimś miejscem z lat 70-tych.

No ale nic... zapisałeś się, to i egzamin zdać pragniesz!

A przy okazji tych wszystkich egzaminów dociera do mnie, jak wiele osądów ludzie mają na temat tych, którzy wciąż się czegoś uczą.

Właściwie ja siebie też za to czasem osądzam, bo z boku wygląda to jak kompletny brak zdecydowania i pomysłu na siebie... ale...

Ok... STOP!!!!!

A może w tej irracjonalności wyborów jest metoda?

A może moje wybory wiedzą o mnie, 
o tym, co jest możliwe dużo więcej, 
niż ja sama o sobie wiem?

A może to tylko mój racjonalny mózg musi widzieć 
we wszystkim połączenie i sens,
 a cała reszta mnie ma to gdzieś?

www.pixabay.com

To jest niesamowite, jak bardzo bycie racjonalnym, poukładanym i z konkretnym planem na życie jest wciąż jedynym, słusznym życiem, które powinieneś wybierać.

Serio???!!!

Powiem Wam szczerze, że nawet jak to piszę, mam ochotę wstać, tupnąć nogą i wrzasnąć: "Irracjonalność włącz!".

Nigdy nie byłam racjonalna, nie jestem i spraw Panie, abym nigdy się taka nie stała.

A wiecie dlaczego?

A dlatego, że najlepsze decyzje, jakie w życiu podjęłam, były pełne wariactwa, przy kompletnym braku planów i racjonalności.

Nigdy nie byłam racjonalna, nie jestem i spraw Panie, abym nigdy się taka nie stała.

Irracjonalność włącz!

A jak komuś to nie pasuje, usuń mnie ze znajomych... bye, bye! 

wtorek, 17 kwietnia 2018

"Bać się śmierci to jedno, Bać się życia - to co innego."

"Bać się śmierci to jedno,
Bać się życia - to co innego."


Przyszedł taki moment w moim życiu, kiedy coraz rzadziej mam ochotę na filmy trudne, ciężkie, wyciskające łzy z oczu i dające tak po mordzie, że przez tydzień nie można dojść do siebie.

Od zawsze wolałam ciężkie kino i wydawało mi się, że wydawanie kasy na to drugie, jest tylko jej marnowaniem.

Widać, po 32 roku życia... prawie Chrystusowym, człowiekowi przestawia się co nie co w głowie i zamiast wybierać ludzkie tragedie, woli ludzkie... komedie. 

Zamiast klasycznych i przewidywalnych filmów o przemocy, alkoholu, nieszczęśliwym dzieciństwie czy wypadkach od jakiegoś czasu pragnę happy endów, walki o lepsze jutro, uśmiechu, pokonywania siebie, przeciwności i odrobiny pogody ducha.

I to wszystko znalazłam w filmie o Starości.

Specjalnie używam tego słowa, bo od kilku miesięcy mam nieodparte wrażenie, że wielu dopiero (!) na starość odkrywa, co jest w życiu ważne. 

Właściwie to nawet nie odkrywa, ale wraca do tego, z czym było mu fajnie w dzieciństwie.

A mianowicie z dobrą zabawą i smakowaniem życia.

Jakby to było pamiętać o tym codziennie, 
a nie tylko wtedy, jak przejdziemy na emeryturę?

Jakby to było zabawę i lekkość zaprosić do życia już dzisiaj, 
a nie dopiero... na emeryturze?

Ilu z nas umiera między 20 a 65 rokiem życia
i liczy na to, że na "emeryturze to sobie odpocznę"?

Serio??!!!

Mam wrażenie, że ludzie pracują coraz więcej i coraz mniej czasu mają na zwykłe uciechy życia... myślicie, że dożyjecie do emerytury zasuwając przez 40 lat po 12h dziennie?

Ha ha ha... ok... tak tylko pytam ;)

Ilu z nas umiera za życia zbyt wcześnie 
i wegetuje... aż do śmierci?

-------------------------------

"Bać się śmierci to jedno,
Bać się życia - to co innego."

www.pixabay.com

piątek, 13 kwietnia 2018

Czy to nie smerfastyczne???

Słuchając sobie wraz z tysiącem ludzi warsztatów, które odbywają się po drugiej stronie oceanu, gdzie różnica czasu to 8h, zaczynam doceniać nowinki techniczne i postęp cywilizacji.

Chyba po raz pierwszy w życiu mam ochotę wykrzyczeć: "dziękuję po stokroć!" za to, że mogę "uczestniczyć" w dowolnym wydarzeniu, które ma miejsce o dowolnej porze i odbywa się w dowolnym miejscu na ziemi.

Czy to nie smerfastyczne???

Należę do pokolenia, które pierwszy komputer, komórkę dostało w wieku nastu lat (bliżej 19-stu, aniżeli 11-tu ;) i naprawdę pamiętam czasy, kiedy wysyłało się do ludzi listy, dzwoniło się z telefonu stacjonarnemu, a rozmowy z zagranicą kosztowały majątek.

Czy to nie smerfastyczne???

I pierwszy raz w życiu absolutnie nie zgodzę się ze stwierdzeniem: "Trzeba nam powrotu do natury!"... tak, trzeba nam powrotu do kontaktu z przyrodą, dbania o nią i pamiętania o niej, ale nie musi to oznaczać powrotu do lepianek i rozpalania ogniska... ręcznie.

Znaczy ja nikomu nie bronię takiego życia, ale jakby to było przestać wreszcie wieszać psy na technologii i nowinkach, a zacząć czerpać z nich to, co najlepsze?

Cudnie mieć mały domek, ogródek, śliwkę węgierkę w nim rosnącą, ale szybkie łącze wi-fi, które jest mi potrzebne do pracy, też tam musi być.

A dlaczego???

A dlatego, że mówienie, iż to zło wcielone i nic nam dobrego nie daje, jest totalną bzdurą.

Z cudami techniki jest jak z nożem.

Możesz nim pokroić chleb, jak i kogoś zabić - kwestia wyboru!

Dlatego jeszcze raz "Dziękuję!" za te możliwości, które dziś mam, a których nie miałam 15 lat temu... i których nigdy nie doceniałam!

Dziękuję Wam maszyny i szybkie łącza wi-fi za możliwości, których kiedyś nie było <3 

www.pixabay.com

niedziela, 8 kwietnia 2018

"Ilu z Nas Nazywa się Milijon i cierpi za miliony?"

Słuchasz sobie pewnej klasy, która ma zasięg światowy. 

Około tysiąca osób na całym świecie słucha jej razem z Tobą (o tych na sali nie wspomnę).

I nagle prowadzący mówi, że robili kiedyś zajęcia na temat szczęścia. 

Gdyby spytać ludzi, czy chcą być szczęśliwi, tak naprawdę, tak na każdą sekundę życia, to pewnie większość bez wahania odpowiedziałaby, że "tak".

Wiecie, ile osób zapisało się na te warsztaty?

82... 

Patrząc na zasięg, jaki mają zajęcia z Access Consciousness, gdzie setki ludzi potrafi uczestniczyć w nich na żywo, a inne setki on-line, 82 to wynik raczej... mizerny.

I powstaje bardzo proste pytanie, którego nie zadam dzisiaj Wam, ale zadam  je przede wszystkim sobie.

Podejdę do lustra, spojrzę sobie w oczy i spytam samej siebie

Czy ja naprawdę wybieram tutaj szczęście?

Czy cierpienie, które jest tak bardzo polskie, 
jest również częścią mojej egzystencji, którą wybieram?

I pewnie mogłabym postawić sobie jeszcze kilka innych pytań, ale odpowiedzi na te powyższe w zupełności mi wystarczą.

I to jest ten moment, kiedy swojej własnej konfrontacji mam ochotę wykrzyczeć "fuck off!", bo wiem, że znowu ma rację, a wszystko to, co wybieram w moim życiu, jest tylko i wyłącznie... wyborem.

Niczym więcej.

I zawsze mogę stanąć przed lustrem, użalać się dalej nad sobą i światem.

To też jest jakiś wybór.

Ale zawsze mogę stanąć przed lustrem, zrobić przedziałek, krzyknąć do siebie "fuck off!" i wyjść na spacer.

Wybór, jak każdy inny, ale zaryzykuję stwierdzenie, iż przynoszący duuuużo więcej, aniżeli ten pierwszy.

"Nazywam się Milijon, bo za miliony kocham i cierpię katusze."

Ej, to była literatura... taka lektura do przeczytania i tyle!

Nie mieliśmy tego brać na serio jako przykazania na życie... 

"Ilu z Nas Nazywa się Milijon i cierpi za miliony?" 

A teraz grzecznie podejdź do lustra, zrób przedziałek i przeczytaj jeszcze raz powyższe pytanie... 

                       "Ilu z Nas Nazywa się Milijon i cierpi za miliony?" 

Udanego spaceru!

www.pixabay.com

środa, 4 kwietnia 2018

"Czy ja potrafię otrzymywać od Mężczyzn?"

Kiedy Mężczyźni przepuszczają mnie w kolejce w Lidlu, zawsze zastanawiam się, czy to kwestia mojego uroku osobistego, spódnicy czy eco-szamponu!

A mówiąc serio, jest to niezwykle miłe, że przynajmniej raz w tygodniu jakiś Mężczyzna spojrzy na ilość produktów, jakie trzymam w dłoni i z uśmiechem na twarzy powie: "Proszę, Pani stanie przede mną!". 

A ja już nauczona doświadczeniem, odpowiadam: "Oooo, dziękuję Panu bardzo!" i uśmiecham się najbardziej czarującym uśmiechem, jaki tylko mam w pakiecie.

I za każdym razem, kiedy Ci cudni Mężczyźni to robią, przychodzi mi do głowy pytanie: 

"Czy ja potrafię otrzymywać od Mężczyzn?"

Tak po prostu, tak na co dzień!

Być wdzięczną za te drzwi otwierane przede mną, za ten uśmiech, za to przepuszczanie w kolejce, za te walizki w PKP, których mi osobiście nigdy nie chce się dźwigać... "Czy byłby Pan uprzejmy wrzucić moją walizkę na górę?"... zawsze jest, zawsze podrywa się z fotela i wrzuca ją z lekkością, jakby ważyła 10g.

                            "Czy ja potrafię otrzymywać od Mężczyzn?"

Tak po prostu, tak na co dzień!

Czy jednak jak Kazia Sz. po pocałowaniu mnie w dłoń, całuję dłoń Mężczyzny, bo przecież to takie poniżające dla mojej kobiecości... serio? Naprawdę tak myślicie, że 99% Mężczyzn jedyne o czym marzy, to nas poniżyć?


pixabay.com
Moje doświadczenia z Mężczyznami są zupełnie inne.

Nie twierdzę, że są idealni i że pomniki należy im stawiać ALE nam też brakuje do ideału wiele... i to bardzo wiele, a poziom oczekiwań, jakie mamy wobec nich, przerósłby nie jednego... mnie przerasta, jak sobie o nim pomyślę, dlatego tak bardzo cenię te momenty ich prawdziwej życzliwości, chęci pomocy. 

Jeszcze nie zdążę wejść do przedziału, a już pada pytanie: "Czy pomóc Pani z walizką?".

"Tak, oczywiście. Dziękuję Panu bardzo!"

"Czy ja potrafię otrzymywać od Mężczyzn?" 

Tak, potrafię, choć wciąż w uszach mam szum słów babek, matek i innych o mocy Kobiet, o samodzielności, feminizmie, emancypacji i innych...

"Czy ja potrafię otrzymywać od Mężczyzn?"

"Dziękuję Panu, to bardzo miłe z Pana strony!" 

"Dziękuję!"

Dziękuję Mężczyźni za to, że jesteście!

Tak po prostu... <3 

A na koniec... zacytuję samą siebie, bo wciąż zgadzam się z każdym słowem, które kiedyś o Was napisałam, ale o których zdarza mi się zapominać...

Jesteście wielcy, choć za tak małych Was mamy...