poniedziałek, 20 stycznia 2014

"Ups" pomyśleli pesymiści. "Uff" powiedzieli optymiści.

Ten post miał być o czymś innym.

O zamartwianiu się, biadoleniu i czekaniu na to, aż przyjdzie życie i da nam w łeb. Ale że planowanie naprzód nie jest moją najmocniejszą i najulubieńszą z opcji, więc będzie zupełnie na inny temat ;-)

Może nie do końca tak "zupełnie", bo nadal w klimacie... ale jakby 3 kroki głębiej (niekoniecznie mądrzej!).

Istnieje coś takiego, jak reguła przyciągania. Wschód jak wiadomo zna ją od wieków, zachód zrobił setki badań (na więźniach i szczurach) i stwierdził, że "faktycznie tamci z Azji mają rację... ale my to sobie nazwiemy samospełniającą się przepowiednią". 

Najkrócej rzecz ujmując: 

"To, czego w życiu się spodziewasz, zapewne otrzymasz!" 

"Ups" pomyśleli pesymiści.

"Uff" powiedzieli optymiści. 

I tu przydałaby się jakaś mądra puenta, zakończenie wzniosłe, podsumowanie, które sprawi, że po przeczytaniu tego posta każdy Czytelnik (absolutnie bez wyjątku!) wyprostuje się w swoim fotelu, weźmie 17 wdechów głębokich i z bananem na twarzy ruszy w świat. 

Ale że puenty nie będzie, a zamiast podsumowania będzie przypowieść, którą czytając 25 raz dochodzę do wniosku, że niby jest w temacie, ale jakby ponad nim, więc biedny strudzony Czytelniku z bananem czy też bez zostawiam Cię tym razem (a może "jak zwykle") z refleksją, z tym co niedojaśnione i niejednoznaczne. 

Przypowieść o lustrzanej komnacie 

Uczeń zapytał mistrza
- Mistrzu, czy świat jest wrogi dla ludzi? Czy niesie zło czy dobro?
- Opowiem ci historię o tym, jak świat odnosi się do człowieka, – powiedział mistrz. – Był sobie kiedyś wielki król, który kazał zbudować piękny pałac. Było tam wiele wspaniałości. Wśród różnych cudów i ciekawostek w pałacu było komnata, w której wszystkie ściany, podłoga, drzwi, a nawet sufit – były zrobione z luster. Osoby wchodzące do komnaty w pierwszej chwili nie zdawały sobie sprawy, że stoją przed lustrami – tak bardzo zacierała się granica między światem rzeczywistym a odzwierciedlonym. Ponadto ściany komnaty zostały tak zbudowane, że na każdy dźwięk odpowiadało echo. Gdy ktoś pytał: “kim jesteś?”- słyszał w odpowiedzi z różnych stron, “kim jesteś?… kim jesteś?…, kim jesteś?…”

Pewnego razu do komnaty dostał się pies i zamarł w zdumieniu pośrodku, otoczony sforą psów ze wszystkich stron, a także z dołu i z góry. Pies na wszelki wypadek ostrzegawczo pokazał kły i wszystkie odbicia odpowiedziały mu tym samym. Pies zawarczał. Echo odwzajemniło głośne warczenie. Pies szczekał coraz głośniej. Echo też. Pies biegał tam i z powrotem, próbując ugryźć odzwierciedlające się w lustrach psy, jego odbicia też biegały i gryzły. Rano królewska służba znalazła wycieńczonego, nieprzytomnego psa, otoczonego przez setki nieprzytomnych psów. W komnacie nie było niczego, co mogłoby zagrozić psu, prócz jego własnego odbicia.

- Bo widzisz – powiedział na koniec mistrz – świat nie jest ani dobry, ani zły sam w sobie. Wobec człowieka świat jest obojętny. Wszystko, co dzieje się wokół nas jest tylko odzwierciedleniem naszych myśli, uczuć, pragnień i działań. Świat to jedno wielkie lustro.”

poniedziałek, 13 stycznia 2014

"Oooo, tak! Przyłóż mocniej kochany! Co? Tylko na to Cię stać?!"

Raz na jakiś czas życia doczesnego, ziemskiego przychodzi pora na konfrontację. A że z reguły mają one do siebie to, że do miłych nie należą, a w ich trakcie mam nieodparte wrażenie, jakby mnie ktoś przywiązał do krzesła i na przemiennie walił po twarzy, oblewał lodowatą wodą czy też posypywał świeże rany solą, więc chciałabym wrzasnąć:
- "Oooo, tak! Przyłóż mocniej kochany! Co? Tylko na to Cię stać?!"

A kochanieńki wtedy wyciąga magiczną walizeczkę, a w niej równie magiczne urządzenie, które wprowadzi mnie w stan kolejnych ciekawych doznań. 

Ale ja nie o tym miałam pisać. Ja jak zwykle naokoło, dygresyjnie, w celu odsunięcia tematu na bok - ot, taki psychologiczny skok w bok, taki mechaniźmik obronny. 

Co? Nie wolno mi! 
Wolno pani Natalio, wolno!

Konfrontacja nr ... 

Obiekt: Planowanie Przyszłości

Cel: dostarczenie właścicielowi mózgu wiedzy oraz doświadczeń udowadniających, iż planowanie czegokolwiek na okres odleglejszy niż tydzień, sensu nie miało, nie ma i mieć nie będzie 

Środki: wszystkie chwyty dozwolone 

Przebieg zdarzenia: jeden krótki telefon, jedna niespodziewana wiadomość i uczucie walącego się na głowę świata gwarantowane. Oj, różne myśli towarzyszyły przejeżdżającemu obok pociągowi. Na szczęście stan tak nasilony nie trwał długo. Nawet na jogę dałam radę się wyprowadzić. Tak, są takie dni, kiedy dotarcie na salę jest wyczynem, za który gdybym mogła, obdarowałabym siebie górą pączków, ale że do soboty dietuję, no to cóż... nici ze słodyczy! Na marginesie nie ma to jak zafundować sobie dietę w okresie, kiedy mam gorszy nastrój, a chęci do działania jakby schowane głęboko w szafie. Masochizm mili Państwo, masochizm jak nic!   

Wnioski: życie coraz częściej dostarcza mi lekcji pt. "Spróbuj coś zaplanować, a ja Ci udowodnię jeszcze nie jedno". Tak, nie wątpię! Ba!!! Dawaj, przyjmę na klatę wszystko! Nie żałuj! A tak już na poważnie, poza klimatem reytanowskiej, rozdartej koszuli doszłam do wniosku, że nie sprawdza mi się planowanie czegokolwiek dalej, niż na miesiąc do przodu. Wszystkie te "za 10 lat, kredyt na 30, za 5 lat to, a za pół roku tamto" przestają u mnie działać, a właściwie nigdy nie zaczęły. Ponadto są dla mnie na tyle przerażające, że nawet nie próbuję kontynuować myśli, która ma w sobie na wstępie jakąś liczbę. Po drugie mam nieodparte wrażanie, że to nie o to chodzi, żeby zapętlić się w spiralę przyszłości. 
A co jak za 2 lata nie uda mi się otrzymać...? 
A za 5 nadal nie będę miała...? 
A za 20 wciąż będę mieszkała w Warszawie??? 
Aż strach pomyśleć, jak będę wtedy nie lubiła samej siebie. I wiem jedno. Nie chcę tak! 
A jak chcę? 
Nie wiem. Jak zwykle nie wiem. Znowu odwiecznie nie wiem i to nie wiem zaczyna być pomału moją życiową tradycją. 
A co z tego wyniknie? 
Nie wiem :-) 

P.S. Miał być post pesymistyczny, zakończenie dramatyczne, tak to sobie zaplanowałam... i kolejny mój genialny plan spalił na panewce. 
  

piątek, 10 stycznia 2014

"Czy to szczęście, czy nieszczęście..."

Kilka wieczorów temu już się miałam kłaść, zamykać oczy, a wena sama przyszła i rozkazała odłożyć czynność zasypiania na później. A że ja się swojej weny trochę boję, więc uczyniłam to, o co prosiła. Zastanawiałam się długo, skąd we mnie tyle lęku, złości, irytacji, bezradności i całej tej reszty zespołu, za którym nie przepadam. Jakbym przeczuwała coś, jakbym wiedziała, że to nie koniec zmian w moim życiu...

Tak, nastał moment, że zaczęłam się bać swojej weny, a słowa, dzięki którym wypowiadam zdania, tworząc zgrabne i wydawałoby się ulotne fantazje, zaczynam dobierać z o wiele większą ostrożnością, aniżeli robiłam to będąc młodsza o te kilka lat. Bo zwyczajnie rzecz biorąc, co sobie zamarzę, co nie wypowiem, zaczyna się spełniać... i nie wiem, czy bardziej mnie to cieszy, czy przeraża, bo część z tych fantazji już urealnionych wali mnie w głowę tak mocno, że dochodzę do siebie kilka dni. I tak jest teraz, taki mam czas.

Wczoraj nieprzypadkowo natknęłam się na jeden z setki postów na FB z moją ukochaną przypowieścią. Zapraszam do lektury!


"Kto to wie, czy to szczęście, czy nieszczęście"
Stary człowiek i jego syn pracowali na małej farmie. Mieli tylko jednego konia, który ciągnął ich pług. Pewnego dnia koń uciekł.
– Jakie to straszne – współczuli sąsiedzi. – Co za nieszczęście.
– Kto to wie, czy to nieszczęście, czy szczęście – odpowiadał farmer.
Tydzień później koń powrócił z gór, przyprowadzając ze sobą do stajni pięć dzikich klaczy.
– Co za niesamowite szczęście! – mówili sąsiedzi.
– Szczęście? Nieszczęście? Kto wie? – odpowiadał starzec. Następnego dnia syn, próbując ujeździć jedną z dzikich klaczy, spadł z niej i złamał nogę.
– Jakie to straszne. Co za nieszczęście! – mówiono.
– Nieszczęście? Szczęście?
Przyszło wojsko i wszystkich młodych mężczyzn zabrano na wojnę.
Syn farmera był nieprzydatny, więc pozostał.
– Szczęście? Nieszczęście?
itd....




wtorek, 7 stycznia 2014

Jak dobrze trochę czerni na biały papier przelać...

Bunt się czai w czeluściach mej głowy
Znowu bunt, znany bunt

Tak długo nie wracałeś stary przyjacielu
Czekałam, zasnęłam, zdążyłam już zapomnieć o Tobie

Jesteś Chamie i burzysz mój spokój
Kilka lat pracy, ciężkiej harówy 
Chcesz mi to zabrać, zniszczyć

Mam prawie 30 lat
To nie wypada
Tak nie można!
Najwyższy czas odpowiedź znać, wiedzieć!

A ja znowu szukam, gonię myśli za myślami 
Jakby w regresie, jakby 3 kroki do tyłu
A może to rozbieg?
Trzy łyki z dystansu?

Czego chcesz tym razem?!!
Pytam się Ciebie grzecznie...
Co mam znowu zmienić? Co rzucić? Za czym podążyć?

Zostaw mnie już, nie męcz
Przez Ciebie zgubiłam się znowu
Zmęczona, czekam z pokorą, walczę
Wciąż nie wiem, czy mi wolno

Bunt za buntem, bunt dla buntu
Bunt buntem zbuntowany 

Jesteś Chamie gościem niespodziewanym, nieoczekiwanym
Czego chcesz? 
Zacznij mówić wreszcie!
Czekam...

--------------------------------------------------------------------------------

Jestem na granicy samej siebie, szaleństwa, między niebem a piekłem 
Ciągle szukam, drążę, pytam
Ile można
Ile można?!

Jestem na granicy samej siebie, nie oddycham, czekam, trwam
Oszaleję, jeśli nie znajdę

A jeśli nie znajdę?
Zwariuję?
Nie wiem

Jestem na granicy samej siebie
Wyczekuję jak zmarznięty pasażer na spóźniony wiecznie pociąg
Nie skaczę z nogi na nogę
Stoję, czekam, wytężam słuch 

--------------------------------------------------------------------------------

Piszę wiersze

Po co?
Dla kogo?
Czy to ma sens?

Piszę wiersze dla siebie

To rodzaj osobistego spotkania
Face to face
Hand to hand
Oko w oko
Ciało w ciało 

Piszę wiersze terapeutycznie, profilaktycznie

Tak łatwiej porządkować myśli 
Tak prościej być ze sobą w zgodzie 
W zgodzie niezgody
W pogodzie niepogody

Piszę wiersze
Być tak miało
Być tak będzie
Jest 

środa, 1 stycznia 2014

"A w sercu odżyła tęsknota za tańcem..."

W Sylwestra poszłam na jogę. 

I nie byłoby w tym niczego, co nadzwyczajne, gdyby nie fakt, iż po tych wszystkich asanach, tańcach Albatrosa i jogicznych wyżerkach, na sali zostało tylko 5 osób. Rozmowa kleiła się, humory dopisywały pomimo braku procentów, promili i innych wspomagaczy. 

I nagle wzrok Agnieszki padł na sprzęt grający... i dalej już nie pamiętam, jak to się stało, że wylądowałam razem z nią na parkiecie w dzikim tańcu połamańcu, pełnym radości i życia. 

Tak, stało się! Tańczyłyśmy na sali do jogi wśród zdjęć naszego guru B.K.S Iyengara. Nie mam pojęcia, jaki miał wyraz twarzy i co sobie o nas bezczelnych uczniach myślał. Prawdę mówiąc guzik mnie to obchodziło. Liczył się tylko taniec i szalone pląsy na parkiecie. Swoją drogą aż żal, że tak dobry parkiet jest wykorzystywany tylko do praktyki jogi. A jaka akustyka jest w sali!!! Tak, Natalia K. śpiewała, krzyczała, tańczyła, zatraciwszy siebie. 

A w sercu? A w sercu odżyła tęsknota za tańcem. 

"Czego mi brakuje w jodze?" - to pytanie brzmi w uszach od miesięcy. 

Luzu i spontaniczności. 

Wywijając na parkiecie z dziewczynami i jednym Panem w głowie huczała mi "Przypowieść o napiętym łuku"... 

Pewnego razu cesarz Chin udał się na spotkanie z wielkim mistrzem zen. Mistrz właśnie tarzał się ze śmiechu po podłodze, podobnie jak uczniowie. Chyba opowiedział jakiś dowcip. Cesarz był zakłopotany. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdyż zachowanie mistrza przeczyło zasadom dobrego wychowania. 
Powiedział:
- To nie jest zgodne z dobrymi obyczajami. Po tobie mogłem spodziewać się innego zachowania. Tarzasz się po podłodze i zachowujesz się jak szaleniec.
Mistrz spojrzał na cesarza i zobaczył, że ma on przy sobie łuk. 
Mistrz spytał:
- Czy zawsze nosisz łuk napięty, czy też od czasu do czasu rozluźniasz go?
Cesarz odrzekł:
- Jeśli ciągle trzymałbym łuk napięty, utraciłby on elastyczność. Przestałby się nadawać do użytku. Należy łuk pozostawić w spoczynku, bo dzięki temu zachowuje elastyczność. 
Mistrz odparł:
- To właśnie robię. 

To właśnie robiliśmy dzisiaj na sali! 

P.S. Tata dopatrzył się błędu w moim poprzednim poście!!! Dziękczynne modły były adresowane do roku 2014!!! A że w przypadki nie wierzę... a że miałam dziś siadać do listy tego, co chciałabym zrobić w 2014, stwierdzam, iż nie będę płakała, jak 2014 będzie podobnie udany, jak jego poprzednik :) Niech tak zostanie! Tak miało być i tak będzie! Taki jest plan! 

P.S. P.S. Majka! Nie mamy wyjścia! Musimy iść zimą do Morskiego Oka.
             Karolina! Rezerwuj Majówkę!!!