piątek, 10 stycznia 2014

"Czy to szczęście, czy nieszczęście..."

Kilka wieczorów temu już się miałam kłaść, zamykać oczy, a wena sama przyszła i rozkazała odłożyć czynność zasypiania na później. A że ja się swojej weny trochę boję, więc uczyniłam to, o co prosiła. Zastanawiałam się długo, skąd we mnie tyle lęku, złości, irytacji, bezradności i całej tej reszty zespołu, za którym nie przepadam. Jakbym przeczuwała coś, jakbym wiedziała, że to nie koniec zmian w moim życiu...

Tak, nastał moment, że zaczęłam się bać swojej weny, a słowa, dzięki którym wypowiadam zdania, tworząc zgrabne i wydawałoby się ulotne fantazje, zaczynam dobierać z o wiele większą ostrożnością, aniżeli robiłam to będąc młodsza o te kilka lat. Bo zwyczajnie rzecz biorąc, co sobie zamarzę, co nie wypowiem, zaczyna się spełniać... i nie wiem, czy bardziej mnie to cieszy, czy przeraża, bo część z tych fantazji już urealnionych wali mnie w głowę tak mocno, że dochodzę do siebie kilka dni. I tak jest teraz, taki mam czas.

Wczoraj nieprzypadkowo natknęłam się na jeden z setki postów na FB z moją ukochaną przypowieścią. Zapraszam do lektury!


"Kto to wie, czy to szczęście, czy nieszczęście"
Stary człowiek i jego syn pracowali na małej farmie. Mieli tylko jednego konia, który ciągnął ich pług. Pewnego dnia koń uciekł.
– Jakie to straszne – współczuli sąsiedzi. – Co za nieszczęście.
– Kto to wie, czy to nieszczęście, czy szczęście – odpowiadał farmer.
Tydzień później koń powrócił z gór, przyprowadzając ze sobą do stajni pięć dzikich klaczy.
– Co za niesamowite szczęście! – mówili sąsiedzi.
– Szczęście? Nieszczęście? Kto wie? – odpowiadał starzec. Następnego dnia syn, próbując ujeździć jedną z dzikich klaczy, spadł z niej i złamał nogę.
– Jakie to straszne. Co za nieszczęście! – mówiono.
– Nieszczęście? Szczęście?
Przyszło wojsko i wszystkich młodych mężczyzn zabrano na wojnę.
Syn farmera był nieprzydatny, więc pozostał.
– Szczęście? Nieszczęście?
itd....




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz