czwartek, 30 kwietnia 2020

To wszystko wcześniej czy później wróci na stare tory... trzeba będzie wyjść z domu...

Spacerując dziś po parku dotarło do mnie, że wszystko powoli wraca na stare tory. 

Część z Nas pomału odmraża swoje Ciała z ponad miesięcznego siedzenia w domu, a część wciąż w tych domach siedzi i myśl o powrocie zwyczajnie ich przeraża. 

Opowiem Wam coś, czego doświadczyłam kiedyś w górach...

10 sierpnia 2013 rok
To była samotna wędrówka na Szpiglasowy Wierch z Morskiego Oka w kierunku Doliny Pięciu Stawów. 

Do szczytu pogoda była idealna, ale to, co spotkało mnie przy zejściu, ździebko mnie zaskoczyło. 

Ogromna mgła, mokre skały i łańcuchy.

Nie byłam przygotowana psychicznie na ten widok.

Na początku radziłam sobie nieźle, aż do momentu, w którym stojąc przodem do kierunku schodzenia poczułam w ułamku sekundy, jak mój ośmiokilogramowy plecak przechyla mnie do przodu, a ja coraz bardziej tracę pion.

Nie wiem... naprawdę nie wiem, jakim cudem z tego wyszłam, ale ktoś lub coś chwyciło mnie wtedy za plecak i skierowało moje ciało w kierunku skał.

Kimkolwiek... czymkolwiek wtedy byłe(a)ś... ja Ci nigdy za to nie podziękowałam, a dzięki Tobie... ŻYJĘ!

Przeraziłam się i to na poważnie.

Mocno przytuliłam do skał, złapałam łańcuchy, ile sił w dłoniach i poczułam jak z każdą sekundą moje nogi stają się jak z waty, a strach i panika centymetr po centymetrze zabierają moje ciało. Na szczęście odezwał się głos rozsądku:

10 sierpnia 2013 rok
"Musisz się teraz ruszyć. TERAZ, bo z każdą sekundą Twoje nogi coraz bardziej przestaną Cię słuchać, a Ty tam utkniesz na zawsze."

A że uznałam, że to byłaby niezła siara utknąć tak na łańcuchach (zwłaszcza, że w Dolinie Pięciu Stawów nie ma zasięgu!), postanowiłam ruszyć się z miejsca, choć bliżej mi było do paraliżu, aniżeli do radości istnienia.

Wiecie, jak wyprowadziłam się z tego stanu?

Mówiłam do siebie najcieplejszym głosem, jakim mogłam: "Tak Natalko, bardzo dobrze, tu się trzymaj... taaaak, przesuń prawą nogę niżej... świetnie..." i tak w totalnym połączeniu z samą sobą zeszłam na taką wysokość, gdzie ujrzałam turystów, którzy czekali, aż zwolnię łańcuchy... a że to już w ogóle byłoby siarą przy obcych panikować, szybko złapałam pion i na ledwo zipiących nogach zeszłam na dół.

Dlaczego o tym opowiadam... wielu ludzi dookoła nas odczuwa coś podobnego.

Myśl o odmrożeniu gospodarki, otwarciu miejsc pracy, galerii czy szkół zwyczajnie ich przeraża.

I teraz kieruję te słowa do Was, ale również do waszego otoczenia.

To wszystko wcześniej czy później wróci na stare tory... trzeba będzie wyjść z domu... im dłużej będziesz zwlekać z oswajaniem swojego strachu, tym trudniejsze się to stanie. 

Wiem... naprawdę wiem, co mówię... nauczyły mnie tego Góry i ten Ktoś, komu zależało, żebym nadal żyła.

Wcześniej czy później to wszystko wróci na stare tory, więc centymetr po centymetrze oswajaj siebie, swoje ciało i swój strach. 

A w razie czego... bardzo chętnie przejdę się z Tobą na spacer... a calutki Wszechświat poproszę o posiłki, by stanęły za nami murem tak, jak coś stanęło wtedy za mną pod Szpiglasowym... ale też czuwało nade mną, kiedy podczas innej wędrówki zsunęłam się ze szlaku <3 

Nigdy Wam za to nie podziękowałam... a dzięki Wam... ŻYJĘ!

Nie opisywałam tego wcześniej z tak wielką świadomością tego, co się wtedy stało, bo niby pamiętałam to fragment po fragmencie, ale schowałam ten opis gdzieś głęboko w sercu i podczas jednego z procesów (MTVSS), jakie mi mój wspaniały znajomy robił na Ciało, wszystko do mnie wróciło.... tak, doskonale wiem, czym jest stan paniki... co to znaczy bać się tak, że nogi, ciało odmawiają Ci posłuszeństwa. Trzeba wtedy ruszyć z miejsca... choćby na centymetr... a potem na następny... następny i następny...

Góry... moje góry... nawet nie wiecie jak cholernie jestem Wam wdzięczna... DZIĘKUJĘ <3 

Nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem, gdyby nie WY... a teraz pozwólcie, że sobie popłaczę, bo moja wdzięczność sięga myślami na te wszystkie szlaki, na te wszystkie momenty, gdzie stawałyście za moimi plecami, chwytałyście mój plecak i dzięki temu... ŻYJĘ! 

A przypominam sobie o tym wszystkim dzień po obejrzeniu filmu AVATAR... czyli jednak wiem, czym jest prawdziwa komunia z Ziemią... wiem, tylko gdzieś po drodze o tym zapomniałam.

DZIĘKUJĘ... po prostu cholernie Wam za to dziękuję <3  

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję Joasiu :* <3
      To był idealny czas, by spojrzeć na nią na nowo i ponownie przytulić do serducha.

      Usuń