czwartek, 4 sierpnia 2016

... to widok poniżający dla jego męskiej natury.

Moje Drogie Panie,

Mam ogromną prośbę!

Zanim zapiszecie swoich mężów na zabieg w SPA, przeczytajcie dokładnie, co wchodzi w jego skład.

Przyszedł do mnie On - Mężczyzna nie do końca świadom tego, co go czeka.

A ja go przez pierwsze dwadzieścia minut smaruje olejami, kokosowym czymś tam i jakiś mleczkiem... a potem zawijam go w folię...

I patrzę na tego biedaka, który nie za bardzo wie, czy bardziej jest zażenowany czy zaskoczony, a który pyta się, ilu mężczyzn wybiera taki zabieg.

A ja tylko czuję w moim pokoju Żelaznego Jana (O Żelaznym Janie słów kilka!), który puka się w czoło i z niedowierzaniem patrzy na na to, co ja wyrabiam.

Dobrze, że mnie podkusilo by puścić składankę ulubionych piosenek, a tam głównie mam śpiewających mężczyzn. 

Panowie, gdyby nie Wy, to ja nie wiem, co ja bym zrobiła!

I choćby mnie zaraz stado genderowców miało zlinczować, to absolutnie uważam, iż mężczyzna zawinięty w folię, obsmarowany jakimiś mazidłami, to widok poniżający dla jego męskiej natury.

Dlatego drogie panie, puknijcie się w te wasze czoła i zapiszcie swoich mężczyzn na masaż... zwykły, toporny masaż. 

I nie róbcie tego nigdy żadnemu Mężczyźnie!!!

Szacunek dla męskiej natury to podstawa!

P.S. Szkoda, że tego biedaka jeszcze na manicure nie wysłali...

środa, 3 sierpnia 2016

Jak jest wilgoć, to jest zimno!

Jest taki rodzaj irlandzkiej pogody, który choćbyś nie wiem, ile miał w sobie pogody ducha, uśmiechu i cholera wie jeszcze czego, rozwala Ci ten Twój optymizm w drobny mak.

I widzisz swoją ukochaną ławeczkę i ten płotek, za którym ... (wpisać dowolne przekleństwo!) widać.

I choćby jeszcze przy takiej pogodzie było ciepło na tyle, żeby pobyczyć się na ławce i poczytać książkę, to człowiek nie śmiałby narzekać.

Ale nieeee, jak jest mgła, to jest wilgoć wystrzelona w kosmos. 

Jak jest wilgoć, to jest zimno!

Przynajmniej mi jest wtedy zimno, bo nawet ajurwedyjskie mądrości wiedzą, że K. to wytrzyma każdą temperaturę, byle by nie było wilgotno!

I tak się ta K. zastanawia, co u licha robi w Irlandii, gdzie wilgoć jest wpisana w czasoprzestrzeń tak, jak pożary w australijski busz.

I tak sobie K. myśli, że są mądrzejsi, którzy znają cel tego pobytu i jak zwykłe milczą.... bo po co? 

Bo na co dać K. jakiś znak. 

Niech czeka cierpliwie, a że ci z Góry wiedzą, że cierpliwość nie należy co cnót , w których K. jest mocna, więc milczą dalej...

A Ty wciąż się zastanawiasz, ilu ludzi rocznie strzela tu samobója, bo wiesz, że na dłuższą metę, to tu się nie da, bo tu albo pić, albo się zabić albo pisać wiersze!

Mi chyba pozostaje to ostatnie... 

P.S. No dobra, prawdę mówiąc od mojego przyjazdu, to zaledwie trzy dni takie były, ale musiałam jakoś podramtyzować dla dobra sztuki ;-)



wtorek, 2 sierpnia 2016

Musiałam biec!

Bo są takie momenty w życiu, że jedyne, co ci chodzi po głowie to to, żeby zdjąć kieckę, nałożyć buty, które były z Tobą na końcu świata i zacząć biec.

Nieważne gdzie, nieważne po co, byle by biec przed siebie.

I tak też dzisiaj uczyniłam.

Zastanawiałam się pół dnia, co zrobić z różnymi doświadczeniami, myślami i emocjami, których Irlandia dostarcza mi tonami i jedyne, co mi chodziło po głowie od mniej więcej godziny 17, to bieganie.

Jedna rzecz, którą musiałam zrobić, to odczekać 2,5h od obiadu, co by mi się kurczak za bardzo nie odbijał ;-)

Odbijał się i tak, ale ja już nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu!

Musiałam biec! 

Jest w bieganiu jakaś wolność, której nie da Ci joga, medytacja i inne psychologiczne pierdolety.

Czy ja powiedziałam słowo na "p"?

Ha ha ha, no więc właśnie... 

Bo ja...

Mam w sobie czerń i biel

Kobiecość i męskość

Odwagę i strach

Dobro i zło

Miłość do grobowej deski i nienawiść po wsze czasy

Delikatność i dzikość 

Prawdziwość i fałsz

Mam swoje demony, z którymi tylko ja się mogę spotkać i tylko ja mogę z nimi porozmawiać... a Ty "...", Ty mnie możesz w tym wspierać, a ja Cię mogę wspierać w spotkaniu z Twoimi demonami, bo niczego więcej nie mogę dla Ciebie zrobić...

Przepraszam...

Z wyrazami ogromnej wdzięczności za skrzyżowanie naszych ścieżek 

N.



niedziela, 31 lipca 2016

A dziś usiadłam sobie jak królowa...

W końcu to zrobiłam!

Sama, bez niczyjej pomocy!

Zadzwoniłam do banku, żeby aktywować swoje konto online.

"Co to za wyczyn?" można by powiedzieć.

A dla mnie to wyczyn niesłychany!

Bo raz, że nie lubię rozmawiać z nikim przez telefon... i to po angielsku!

Dwa, że jak tam zadzwoniłam dwa miesiące temu, to mało co rozumiałam.

A dziś usiadłam sobie jak królowa i stwierdziłam, że ja o dziwo rozumiem 98% tego, co Pani do mnie mówi.

I w końcu jak na królową przystało mam dostęp do swojego konta i w końcu cholera jasna wiem, ile zarobiłam przez ostatnie dwa i pół miesiąca!

Jestem hardcorem... jak to by powiedziała młodzież!

I jestem z siebie bardzo dumna!

Bardzo, bardzo, bardzo!

I pomyśleć, że tyle stresu i czekania na "ten" moment, a rozmowa trwała może z 7 minut ;-)

Kimkolwiek Pani była, serdecznie Panią pozdrawiam!

Dobra robota!

sobota, 30 lipca 2016

.... żeby chociaż mój Mąż był normalny....

Przychodzi taki moment w moim szalonym życiu, że kolejne szalone decyzje nie robią już na mnie wrażenia.

Podejmuję je tak, jakbym planowała najbliższe śniadanie - zero emocji, zero wrażeń. 

Przeraża mnie to i zachwyca jednocześnie, jakbym do swoich pomysłów przyzwyczaiła się na tyle, że plan lotu w kosmos jest dla mnie jak lot do Gdańska.

Bo nie ma w moim życiu rzeczy niemożliwych i nie jest to wcale jakieś tam wzięte z poradników zdanie, tylko przekonanie, w które naprawdę wierzę, a które dotarło do mnie około trzydziestki.

Lepiej późno niż wcale można by rzec, choć wiek trzydziestu lat wcale nie uważam za późny jak na takie mądrości.

Niektórzy o tym nie wiedzą do osiemdziesiątki!

I jedyne, co mi pozostaje, to wysilić swoją głowę i zastanowić się, jak w szybki sposób przekazać to swoim dzieciom. 

Po co mają trafić czas! 

Niech dostaną to w pakiecie ode mnie, bo szczerze wierzę, że jak one uwierzą, że rzeczy niemożliwe nie istnieją, to ich życie będzie takie, jakie ma być.

Piękne, mądre i pełne zrealizowanych marzeń i planów.

I tego jako przyszła Mama im życzę!

Ale wpierw sama muszę to wszystko porządnie utrwalić w swoim sercu, co by nie było, że Matka mówi jedno, a sama jakaś taka... nieszczęśliwa i niespełniona.

O nie! 

Moje dzieci nie tylko to usłyszą, ale przede wszystkim przywykną do tego, że ich Mateczka miewa trochę inne pomysły na życie, niż pozostałe Mamy...

No.... i wtedy ja zacznę naukę przyzwyczajenia się do pomysłów moich dzieci... i pewnego dnia "pożałuję", że je tego nauczyłam, a one pewnego dnia powiedzą: 

"Dzięki Tobie wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych"...

A ja im wtedy powiem: 

"Tak Synu/Córko, Leć w ten (cholerny!) kosmos skoro to jest to, czego najbardziej w życiu pragniesz."

I tylko proszę Was Bogowie, żeby chociaż mój Mąż był normalny, spokojny i jakiś taki zrównoważony, bo ktoś tą szaloną rodzinę będzie musiał sprowadzać na ziemię... i to dosłownie.

P.S. Nie, nie jestem w ciąży. Nie, nie mam męża (z resztą... co Cię to obchodzi!), ale szczerze wierzę, że Dzieci i Rodzina to nie tylko żywi ludzie, ale to przede wszystkim energia i jeśli ja już dziś mogę mówić coś miłego do moich Dzieci... i Męża, to ja to będę robiła, bo fajnie jest potem im powiedzieć: 

"Wiesz, Mama o Tobie myślała duuuużo wcześniej, niż Ty się urodziłeś/aś"... LUB...

"Czemu u licha tak długo nam zajęło, żeby w końcu się odnaleźć?"

P.S. P.S. Poczytajcie Anastazję, a zrozumiecie, o czym mówię...

Anastazjo, ukłony :-*