niedziela, 30 listopada 2014

"I will go to the table."

Trudno jest być w Polsce...

Idziesz ulicą, uśmiechasz się i nic... widzisz tylko miny ludzi, którzy patrzą na Ciebie jak na wariata...

Poszliśmy dziś z rodzicami do kawiarni.

Wchodzę, mówię "Dzień dobry!" (po polsku!), siadam przy stoliku, a że w tej kawiarni byłam po raz pierwszy i nie wiedziałam, czy zamawiać przy barze, czy ktoś do nas podejdzie, więc ruszyłam do baru.

- I will go to the table [Podejdę do stolika.] - powiedział przemiły chłopak.
- Może Pan po polsku do nas mówić - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Yyyy... - odpowiedział zaskoczony.

Następnie podszedł do naszego stolika, przyniósł kartę i powiedział:

- Myślałem, że Państwo jesteście cudzoziemcami. Polacy rzadko są tacy uśmiechnięci.

Na co ja inteligentnie odpowiedziałam.

- Niedawno wróciłam z Australii... jeszcze się nie przestawiłam na tryb polski.

A potem poczułam ogromny smutek... 

Nie, nie przestawię się na tryb polski... nie ma mowy... choćby mnie nadal mierzono wzrokiem... choćby nadal ludzie uważali mnie za wariatkę... nie przestawię się... 

[weź jeden uśmiech... bo uśmiech jest za darmo]


It is difficult to be in Poland again...

You are walking down the street, smiling to people and see nothing... see only that people look at you like on a crazy person!

Today I went with my parents to the coffeehouse.

I said "Good evening!" (in Polish!), set down at the table and waited. I had never been to that place so I didn't know where can I order something to drink. 

I went to the counter and heard... in English:

- I will go to the table - a nice guy said.

- You can use Polish if you want - I replied in my mother tongue and smiled.

- Yyyy... - he was shocked.

Then he went to our table with menu and said:

- I thought that you were foreigners. Polish people smile very rare.

- I've just arrived from Australia and haven't gone back to Polish style yet - I said.

... and I was sitting at the table and... I was blue... 

No! 

I don't want to change it! 

I will be smiling to people all the time even if they treat me like a crazy girl... 

I don't care... sorry Poland! I won't change it...  


czwartek, 27 listopada 2014

"Serce milczy, a więc to znak, że dzieło zostało ukończone."

Moja podróż nie dobiegła jeszcze końca... i mam nadzieję, że nigdy nie dobiegnie , a to czego nauczyła mnie Australia, zostanie we mnie do końca moich dni bez względu na to, czy Góra pozostawiła mi ich dużo czy malutko. 

Wczoraj wyciągnęłam farby... w których nota bene rodzice zrobili mi porządek. Były poukładane równiutko w pudełku.

Wyciągnęłam farby, drewniane, nieudolnie pomalowane pudełko, drewniany kolczyk i brelok w kształcie sowy.

Zamalowałam pierwsze dwa na czarno, poczekałam, aż wyschnie i zaczęłam stawiać kropki.

A że nigdy nie wiesz, w jakim kierunku to Cię zaprowadzi, więc stawiłam je tam, gdzie serce mówiło "Postaw!". I wyszły z tego poniższe dzieła. 

Górną część pudełka uważam za zakończoną, kolczyk również. 

Serce milczy, a więc to znak, że dzieło zostało ukończone. 




Nie umieszczam jeszcze zdjęć z podróży, nie garnę się do spotkań, bo nie jestem na to gotowa. 

Potrzebuję czasu, żeby usiąść do zdjęć na spokojnie,... ale już wiem, jak chcę je Wam pokazać. 

Powoli, niespiesznie, pokażę Wam dzień po dniu, miasto po miasteczku... niespiesznie, bo też Australia nauczyła mnie cierpliwości i spokoju.

I zrobię to w dwóch językach.

Taki mam plan!

środa, 26 listopada 2014

Doleciałam szczęśliwie do... Warszawy!

Dla tych, co nie mają konta na FB :)

Doleciałam szczęśliwie do... Warszawy!

Tak, jestem już w Warszawie, chociaż miałam tu dopiero dotrzeć w sobotę.

W Szanghaju uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem wyczerpana podróżą i jak bardzo marzę o powrocie do domu, wykąpaniu się i zjedzeniu czegoś ze swojej lodówki.... więc kupiłam na lotnisku we Frankfurcie pierwszy lepszy bilet do Warszawy płacąc za niego niemałe pieniądze... ale cóż, pewnie taką samą kwotę wydałabym na pobyt i dotarcie do Pragi... robiąc szybką kalkulację w głowie stwierdziłam, że wolę być szybciej w domu!

Jestem już w Warszawie, piszę ze swojego komputerka, mam wreszcie polskie znaki i padam na pyszczek... nigdy, przenigdy nie byłam tak zmęczona jak dzisiaj... i pomyśleć, że od razu po przylocie do Sydney (po 33h spędzonych w podróży) pobiegłam do centrum zwiedzać i spacerować... a teraz ledwo trafiam paluszkami w klawiaturę.

Cieszę się, że wróciłam wcześniej. I tak nie miałabym siły ani ochoty na Pragę... szczerze wątpię, żeby przebiła mój niedzielny pobyt w Royal National Park i pływanie w ocenie Poza tym mam więcej czasu, żeby nacieszyć się moim "małym" mieszkankiem (w Australii głównie mieszkałam w dużych domach! tam małe mieszkanka chyba nie istnieją), rodzicami i kochanymi Szczurami :)

Poza tym przeżyłam nie lada szok widząc na lotnisku śnieg... gdzie są te upały australijskie, ach gdzie, bo ja ciągle mam czerwoną skórę na plecach od niedzielnego byczenia się na plaży :)


niedziela, 23 listopada 2014

Thank you...

I leave Sydney tomorrow...

I spent in Australia 6 weeks... 6 beautiful, great weeks...

I met a lot of friendly and nice people...

I have left my heart in Fremantle... and also my towel ;)

It is the end of my travel in Australia but a new beginning in my life... I feel it and I know it...

My last day in Sydney I spent in The Royal National Park on bush walking, taking sunbath and swimming in the ocean... and it was the best summary of whole of my travel...

It was a very special travel for me... the first one in my life, the first time in Australia, the first time on my own... without plans... 

"Thank you"... it is not enough to say how grateful I am for people I met here...

Thank you very much for people I met and talk with them about life, happiness and sorrows...

I am so grateful for hours I spent with you on walking, talking and playing Scrabble...

Thank you very much for everything for:

Lisa and John from Sydney
Basia z Sawtell
Glenys from Perth
Dianne from Perth
Marni, Paul, Kassidy and Bella from Esperance
Basil from Denmark
Paul and his mum from Albany
Riz and his friends from Mandurah
Shirley and Ken from Fremantle
Cathy from Melbourne
Magda z Melbourne
Margaret from Camden
Marta z Sydney


I am sure that it is not my last visit in Australia... I have left my towel (and heart!) in Fremantle... I have to go back!!!! 

P.S. On Tuesday I will be in Germany (Frankfurt) and I want to buy a ticket to Prague... of course I have not bought it yet... and I have not booked anything in Prague... ha ha ha... 

I will be at home on 29th of November! 

Let's try to travel in Europe for four days!!!

piątek, 21 listopada 2014

Ciagle znajduje jakies ciuchy...

Plywalam dzis w oceanie… ale dzis nie o tym chcialabym napisac…

Na jednej z plaz, gdzie fale nie docieraly do brzegu, co niewatpliwie ulatwialo plywanie, widzialam dwie calujace sie pary.

Jedna, klasyczna: on + ona.

Druga, wyjatkowa: on + on.

Od razu pomyslalam sobie, ze w Polsce by to nie przeszlo...

Calujacy sie Geje to widok przepiekny. Dlugo zastanawialm sie, jak przeplynac obok nich, zeby im nie przeszkadzac...

Obawiam sie szoku kulturowego, kiedy wroce do Polski… co bedzie, kiedy wysiadajac z autobusu przez pomylke krzykne do kierowcy "Thank you!" [dziekuje!] albo wszystkim naokolo bede odpowiadala "No worries!" [nie ma problemu, nic sie nie stalo…] o usmiechaniu sie do wszytskich w autobusie i checi ucinania pogawedki z kazdym napotkanym na ulicy nie wspomne… 

… no i na dodatek w Polsce bedzie zimno… cholernie zimno…

… a dzis w Sydney bylo ponad 30 stopni…

… tak, powrot bedzie szokiem nie tylko dla mojego organizmu…

---------------------------------------------------------------------------------------

A teraz pora na czesc optymistyczna :)

Wlasciwie nie musialbym brac ze soba ciuchow do Australii, bo wszedzie je znajduje… ciagle mam ze soba znaleziony w Parku Narodowym kolo Esperance top, ktory lezal i nikt po niego nie szedl…

Ciagle znajduje jakies ciuchy albo reczniki… albo pieniadze na ulicy…

Hmmm, czyzby to byly znaki jakowes… bo jesli tak, to ja juz mam co do nich pewne wyjasnienie ;)