niedziela, 12 października 2014

"I z tym strachem wsiądę jutro do samolotu..."

Czy można się bać tak bardzo, że będąc o krok od spełnionego marzenia, słyszy się w głowie głos, który wrzeszczy: 


"CHYBA CIĘ POGIĘŁO???!!!!"?

Czy można się bać tak bardzo, że aż traci się głos?

Czy można się bać tak bardzo, że oczy nie wiedzą, czy mają zacząć zalewać się łzami, czy kurczowo zamykać na najmniejszy dopływ światła?

Doświadczanie strachu w górach... to małe piwo, ale te same góry nauczyły mnie, że tam gdzie strach, tam przekraczanie swoich granic. 

Tam gdzie strach, tam rozwój.

I w końcu tam, gdzie strach, tam odwaga, żeby żyć.

I z tym strachem wsiądę jutro do samolotu i o 13:25 polecę do Rzymu... 5h przesiadki... Szanghaj... 5 godzin przesiadki... Sydney...

A tam wysiądę, podenerwuję się na bramkach: "wpuszczą, czy nie wpuszczą? wpuszczą, czy nie wpuszczą?", poszukam przy wyjściu plakatu z napisem "Natalia Knap" i naklejką couchsurfing, wyściskam Lisę, u której będę nocować i będę ryczeć... 

... taki mam plan... płacz jest w niego wpisany jako przewijający się punkt wszelkich przywitań i rozstań...

... bo podstawowym elementem mojego planu jest spotykanie dobrych ludzi...

... złych też, ale w ich przypadku plan brzmi: "rozpoznaj, uśmiechnij się i ładnie się pożegnaj"!

Co jeszcze jest w moich planach? 

Poczuć miejsca, w których będę.

Rozmawiać z ludźmi i być otwartym na to, co ze sobą niosą.

Mieć otwarte serce, by słuchać tego, w którym kierunku mam iść. 

Nie bać się nowych rzeczy.

I ufać sobie, ludziom... 

... szanować zwierzęta i dbać o nie... 

... i powstrzymać się od chęci dotknięcia krokodyla... ponieważ ów krokodyl niekoniecznie musi podzielać zachwyt ewentualnym spotkaniem ze mną... 

... a szkoda... wiele by gad zyskał... ;)


poniedziałek, 6 października 2014

"Nie umiem? Nic nie szkodzi. Nauczę się!"

- Proszę Pani, czy w naszej szkole są igły? - spytał chłopiec.
- Nie ma, a po co Ci igły? - spytała nauczycielka.
- Chcę sobie uszyć torebkę.
- Yhm, a potrafisz szyć? 
- Nie... ale nauczę się.

I na drugi dzień w ów szkole pojawiły się igły i nici... a że była to szkoła Montessori, na nikim nie robiło wrażenia to, że dzieci w ramach pracy własnej szyją.

Kiedy usłyszałam te słowa, pysk sam mi się uśmiechnął, a głowa pomyślała, jakby to cudowne było, gdyby absolutnie każdy dorosły wchodził w życie z poczuciem: 

"Nie umiem? Nic nie szkodzi. Nauczę się!"

Moi bliżsi i dalsi znajomi wiedzą, jaki mam stosunek do polskiego systemu edukacji... i wiedzą, że nie jest to system, którego życzę moim dzieciom. Nieważne, że ich jeszcze nie ma na świecie. 

Jakieś 2-3 lata temu pojawił się we mnie pierwszy pomysł szukania pracy poza branżą psycho, ale mój angielski pozostawiał wiele do życzenia... dużo więcej niż obecnie... chociaż obecnie też szału nie ma... i na moje stwierdzenie, że nie mam szans tu czy tam, bo nie znam angielskiego, usłyszałam jak gdyby nigdy nic: "to się nauczysz!"....

Yyyy, oniemienie, które mi wtedy towarzyszyło pamiętam do dziś... ale jak to... przecież mam już 25 lat...

"Tak to Pani Natalio!!! Nie umie Pani? Nic nie szkodzi, nauczy się Pani!"

P.S. Do wylotu pozostał równo tydzień. Tydzień ważnych spotkań z przyjaciółmi, wspólnych wieczorów z rodzicami (nauczaniu mamy, jak masować Bayę, najstarszą szczurzycę!) i zawieszania działalności gospodarczej... 

... a propo tego ostatniego... nie sądziłam, że będę odczuwała spokój porządkując papierologię i zamykając coś, co jeszcze dwa lata temu wydawało się takim cudem... dziś za ten cud musiałabym płacić jedyne 1000zł miesięcznie... - sorry, nie stać mnie!

... coś się kończy, by zacząć mogło się coś... znacznie lepszego... 

... a nawet jeśli coś kiedyś miałabym zaczynać od zera, to: 

"nic nie szkodzi! nauczę się! 
nauczę się bez względu na to, w jakim będę wieku, 
w jakim miejscu na ziemi...
i kto mi powie - to świetny pomysł! działaj!"



czwartek, 2 października 2014

"I need a dollar, dollar, a dollar is what I need..."

Przychodzi taki moment w życiu człowieka spokojnego, że spotyka na swojej drodze Gadułę.

Nie jest to zwykła Gaduła Moi Drodzy, bo to rodzaj Gaduły, który gada... i gada... i gada... a ewentualne przerwy w gadaniu wypełnia kolejnym, porządnym wdechem.

Tak, jest to spotkanie niełatwe i wymagające.

Początek? Początek jest nawet zabawny, bo obserwuję u siebie jakby zachwyt tym, że istnieją na świecie ludzie, którym buzia po prostu się nie domyka. Myślisz: "ok, niektórzy tak mają, potrzebują tego". I jedyne, co pomaga mi przetrwać, to wszelkiego rodzaju "yhm, aha" i inne techniki, z których wytresowano mnie tak dobrze na psychologii.

- Czy słyszała Pani o cudzie, jaki wydarzył się w tym kościele? - pada pytanie, a ja niczego nie podejrzewając naiwnie odpowiadam:
- Nie.
Szach mat!
- To zaraz Pani opowiem.....

Wdech... wydech... wdech... wydech... wdech... wydech...

Na szczęście znajome dźwięki w radiu odrywają mnie na chwilę od tego monologu: "I need a dollar dollar, a dollar is what I need" tralalalala "I need a dollar dollar, a dollar is what I need"....

- Tak... yhm... jesień widać na drzewach.
- Tak, pani Natalio, ale.........

Wdech... wydech... wdech... wydech... wdech... wydech....

"I need a dollar dollar, a dollar is what I need..."


poniedziałek, 29 września 2014

I tylko ten cholerny czas jakby stanął w miejscu...

Do wyjazdu pozostało dni trzynaście... 

Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się tak czuła, jak czuję się obecnie, ale nie jestem się w stanie na niczym skoncentrować dłużej niż 15 minut... 

To straszne zwłaszcza w perspektywie pracy, którą mam jeszcze wykonać do wyjazdu

4 dni szkoleniowe z czego dwa z nich w 90% prowadzę ja, pozostałe dwa studenci... 

Niech żyje "Metodyka nauczania", podczas to której 3 dni zjazdowe z 4 przygotowują uczestnicy - z perspektywy wykładowcy, to zacny i kochany przedmiot... 

A ile można się od nich nauczyć... 

Takie szkoły Montessori - matko, co to za cud natury, jestem nimi oczarowana... 

Ale nieważne, nie o tym miałam pisać...

Koncentracja moja siadła do poziomu podłogi. 

Mój organizm dwa tygodnie przed wyjazdem oswaja się ze zmianą czasu, bo coraz częściej sypiam w ciągu dnia, a w nocy nie mogę zasnąć.

Ciałem jestem tutaj, sercem, duszą i myślami Tam

I tylko bieganie jakby pomiędzy dwoma światami...

Czuję mięśnie, czasem ból, ale biegnę dalej czując Jej zapach

I tylko ze strachem zerkam na wszelkie akweny wodne, czy żaden gad z nich nie wyskakuje...

Tak, jak to powiedziała M., "Ciebie tu nie ma"...

Tak, nie ma mnie tutaj od ponad tygodnia...

Przepraszam tych, z którymi spotykam się na kawie...

Naprawdę bardzo się staram skupić i słuchać... i nie mówić ciągle o tym samym...

I tylko ten cholerny czas jakby stanął w miejscu... 


  

wtorek, 23 września 2014

"...z otchłani kurzu wyłania się tekst!"

Bo to, co najlepsze rodzi się z chaosu...

Odkryłam to całkiem niedawno tworząc kolejną prezentację i kolejny artykuł.

Każde tworzenie dzieła ostatnimi czasy przebiega u mnie w ten sam sposób. Dzieła, bo dla mnie wszystko, co związane ze słowami, nabiera literackiego smaku... choćbym pisała artykuł branżowy, to będę go redagowała tak długo, aż każde "się" znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce w tekście.

Początek jest zawsze ten sam. Na kartkę trafia zbiór przypadkowych zdań, myśli wyrwanych z kontekstu i ta przypadkowość towarzyszy tekstowi przez pierwsze kilka dni... kiedy do niego zaglądam, widzę nieuporządkowaną otchłań, która za każdym razem mówi mi: "nie, to nie ma sensu; bajzel w tym jest". W związku z tym, że jest to schemat, a schematy mają to do siebie, że słyszę ten sam tekst za każdym razem, więc olewam go i dalej zarzucam kartkę przypadkowością tekstu.

I tak tworzy się 7, 8, 12 stron czy też 30, 40 slajdów, w których jedyne, co rzuca się na pierwszy rzut oka, to wszechogarniający go bałagan.

Następnie w ruch idzie drukarka. Przedmiot nieoceniony. Mój najlepszy przyjaciel. Wybitnej klasy specjalista od chaosu.

Druk - druk - druk... według zasady eko! Po dwie strony na arkuszu i ZAWSZE na brudnych kartkach, bo ekologia moi mili to podstawa!!!

I nagle jakbym doznawała oświecenia, bo z chaosu przypadkowych zdań wyłania się jedna, poukładana całość. I jak ten stwórca bawię się strzałkami, skreśleniami, odmianami wszelakimi... i po 20 minutach upiększania, z otchłani kurzu wyłania się tekst! 

Jedna całość! 

Moc i siła twórcza!

I pomyśleć, że kiedyś strategia była odwrotna. Stwórz plan, do planu dopasuj zdania. Zero przypadkowości. 

Ale strategia ta pasowała do N. sprzed 3, 4 lat, którą chaos wszelaki przerażał, a brak planu wpędzał w otchłań rozpaczliwego strachu.

Strach pozostał nadal, ale już nie rozpaczliwy.

Chaos nadal towarzyszy, ale już nie paraliżuje... tylko otwiera oczy, uszy, ciało i umysł i czerpie z tego, co przynosi życie.