czwartek, 2 października 2014

"I need a dollar, dollar, a dollar is what I need..."

Przychodzi taki moment w życiu człowieka spokojnego, że spotyka na swojej drodze Gadułę.

Nie jest to zwykła Gaduła Moi Drodzy, bo to rodzaj Gaduły, który gada... i gada... i gada... a ewentualne przerwy w gadaniu wypełnia kolejnym, porządnym wdechem.

Tak, jest to spotkanie niełatwe i wymagające.

Początek? Początek jest nawet zabawny, bo obserwuję u siebie jakby zachwyt tym, że istnieją na świecie ludzie, którym buzia po prostu się nie domyka. Myślisz: "ok, niektórzy tak mają, potrzebują tego". I jedyne, co pomaga mi przetrwać, to wszelkiego rodzaju "yhm, aha" i inne techniki, z których wytresowano mnie tak dobrze na psychologii.

- Czy słyszała Pani o cudzie, jaki wydarzył się w tym kościele? - pada pytanie, a ja niczego nie podejrzewając naiwnie odpowiadam:
- Nie.
Szach mat!
- To zaraz Pani opowiem.....

Wdech... wydech... wdech... wydech... wdech... wydech...

Na szczęście znajome dźwięki w radiu odrywają mnie na chwilę od tego monologu: "I need a dollar dollar, a dollar is what I need" tralalalala "I need a dollar dollar, a dollar is what I need"....

- Tak... yhm... jesień widać na drzewach.
- Tak, pani Natalio, ale.........

Wdech... wydech... wdech... wydech... wdech... wydech....

"I need a dollar dollar, a dollar is what I need..."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz