czwartek, 6 marca 2014

"Ale im bardziej siebie odkrywamy, tym bardziej siebie tracimy."

"Są rzeczy, których pod żadnym pozorem nie można zdradzić innym. 
Właśnie w takich myślach był pogrążony Tsukuru Tazaki, 
wracając metrem do domu."

"W każdym, nawet na pozór spokojnym, uregulowanym życiu przychodzi kiedyś na pewno wielkie niepowodzenie. Nazwijmy je okresem szaleństwa. Człowiek pewnie potrzebuje takiego punktu krytycznego." 



Jak dobrze raz na jakiś czas wrócić do Haruki Murakamiego. Do jego świata. Tego, co świadome i nieświadome, do kolorowej bezbarwności i zabawy słowem. 

Kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po dwie z jego książek "Wszystkie Boże dzieci tańczą", "Tańcz, tańcz, tańcz", po przeczytaniu odniosłam je mamie do biblioteki i powiedziałam: "To przyszły Noblista. Daj mi następną." I tak zostałam w jego świecie pełnym prostych, ale nieoświetlonych ścieżek, tajemnicy, ale do rozwiązania i nieświadomości, z którą może się zmierzyć jedynie jej właściciel i nikt poza nim. 

Bezbarwny Tsukuru Tazaki myśli o sobie (jak wielu ludzi), że jest... bezbarwny... a w jego środku jest co najwyżej pusta przestrzeń... 

Tsukuru 16 lat temu należał do zgranej, pięcioosobowej paczki przyjaciół, która tak po prostu, z dnia na dzień przestała się z nim kontaktować... i tak przez kolejne 16 lat nosił w sobie tajemnicę utraconej przyjaźni i nierozwiązanej zagadki.


"Ale im bardziej siebie odkrywamy, tym bardziej siebie tracimy."

Po 16 latach, za namową Sary, zaczął drążyć, co wydarzyło się w przeszłości wyruszając m.in. w podróż do Finlandii (co z Japonii jest niemałą wyprawą). Kim stała się dla niego barwna Sara, tego Autor nie daje nam doświadczyć, bo ucina wątek na samym końcu książki i Czytelnik nie wie, czy żyli długo i szczęśliwie.

A co było dalej? 

"<< Tsukuru Tazaki nie miał dokąd jechać>>. 
Była to jakby jedna z tez jego życia. 
Nie miał dokąd jechać i nie miał dokąd wrócić. 
Dawniej nie miał i teraz też nie ma. 
Jego jedynym miejscem na ziemi jest to, 
"<<w którym teraz jest>>." 

.... ale mając zerowy wybór, można pojechać gdziekolwiek się chce.... 

... i tu przypominają mi się słowa mojej dobrej, jogowej znajomej. 
Niecały rok temu powiedziałam jej, że mam wrażanie, jakbym to, co do tej pory osiągnęła, było domkiem z kart, do którego ktoś podszedł i zrobił "pffff!". Na co usłyszałam: "Ale zobacz, ile teraz masz przestrzeni. Możesz tam zbudować cokolwiek zechcesz." ... hmmm.... mierząc się z czymś, niszcząc to, co było lub zaczynając wszystko od zera, można pójść w dowolną stronę. W jakąkolwiek się chce, o jakiejkolwiek się marzy.
Brzmi kusząco? 
Pewnie, ale wymaga to jednej, jedynej rzeczy. Odwagi i zostawienia za sobą tego, co znane i co daje (pozorne!) poczucie bezpieczeństwa. 

o tym właśnie była ta książka. O odwadze, mierzeniu się z tym, co stare, co ciąży i więzi, i o ogromnej nadziei na to, co nowe i nieznane.

A poniżej dwa cytaty z książki, przy których moja głowa wpadła w równy rytm swoistej kiwaczki, a usta same ułożyły się na kształt banana :)


"Może to zabrzmi niegrzecznie, ale uważam, 
że znalezienie w życiu choćby jednej konkretnej rzeczy, 
która nas zainteresuje, to wielkie osiągnięcie."

"- Pracuję na etacie, więc robię nie tylko to, co lubię. 
Mam też wiele nudnych zajęć.
- Wszędzie jest tak samo. Tak długo, jak pracujesz dla kogoś innego, 
masz kupę nudnych zajęć."

A teraz czas na Shakespeara! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz