Przeczytałam drugą część! Od deski do deski w tempie jak na mnie ekspresowym (jak to dobrze mieć daleko do pracy! na marginesie, ciekawe, czy zimą też będę takiego zdania ;)
"Księga Kodów Podświadomości" to druga część z serii "W dżungli podświadomości". Pierwsza część powaliła mnie, strzeliła dwa razy po pysku i dała energię do działania i naprawdę tyle, ile się teraz dzieje w moim życiu, tylko ja wiem i nienadążający za tym przyjaciele :-) No i to poczucie odpowiedzialności za swoje życie - bezcenne!
II częścią byłam zachwycona przez pierwsze 150-200 stron. Konkretnie, na temat, prostym językiem o tym, co (a raczej kto!) siedzi w naszej głowie. Pani Beata nazwała ich Agentami Podświadomości (nie przypadła mi ta nazwa do gustu), którzy kombinują, manipulują i kręcą nami samymi, żebyśmy chwycili za kolejne piwo, ciastko, polenili się i poszli na obiad do McDonalda. I ja się z tym wszystkim zgadzam w 100% i nawet z tym, że jak większość z nas jestem w tzw. Klubie 99%, który takowych Agentów ma i jest zbiorem osób pełnych złych nawyków. Ok, ale od lat dzielnie nad tym pracuję, żeby trafić do Klubu 1% (nazwy też nie są moją bajką).
Ale jest w tej książce coś zbyt mocno konfrontującego czytelnika, co mi zaczęło przeszkadzać w odbiorze tego, co pisze Autorka. Tak, tak, ona pewnie stwierdzi, że Agenci Podświadomości działają... a ja stwierdzę, że ludzki umysł i człowiek sam w sobie potrzebuje tygodni, miesięcy i lat, żeby zmienić chociażby jedną rzecz w sobie i naprawdę rzadko się to dzieje pod wpływem jednej książki. Mnie jako Czytelnikowi brakuje zwykłego, ludzkiego przyzwolenia na moje tempo do zmiany, bo każdy z nas ma je inne i każdy ma prawo zmieniać się tak długo, ile czasu na to potrzebuje. Nie piszę tego, jako "ą ę" mgr psychologii, ale jako osoba, która obserwuje zmiany u siebie i widzę dokładnie, jak złożony i długotrwały jest to proces. Oczywiście opcja, że jestem mało pojętna i lenię się też wchodzi w grę ;-)
W każdym razie po przeczytaniu książki coś mi zgrzyta, jak piach w zębach po zjedzonej, nieumytej truskawce. Chociaż w sumie taka wersja truskawki kojarzy mi się z dzieciństwem i wakacjami spędzanymi co roku u babci na wsi... więc może tak ma być, że dopiero trawię tę książkę... chociaż momentami miałam wrażenie na siłę powtarzania tych samych fraz, zdań i mądrości - nie przemawiało to do mnie.
Jest jeszcze coś, co mnie mega wkurzało... multum błędów w zdaniach (typu niepotrzebne "się" albo jego brak na co trzeciej stronie) tak, jakby komuś wyjątkowo zależało na szybkim wydaniu książki.... no zgrzyta mi to okrutnie z ideą książki, w której ktoś pisze (chyba w I części) o samodyscyplinie, wyrabianiu się z terminami itp. klimatach, a tu taki klops ;-)
Jest jeszcze coś, co mnie mega wkurzało... multum błędów w zdaniach (typu niepotrzebne "się" albo jego brak na co trzeciej stronie) tak, jakby komuś wyjątkowo zależało na szybkim wydaniu książki.... no zgrzyta mi to okrutnie z ideą książki, w której ktoś pisze (chyba w I części) o samodyscyplinie, wyrabianiu się z terminami itp. klimatach, a tu taki klops ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz