poniedziałek, 6 czerwca 2016

Bez spotkania z nią, nie znajdziesz go nigdy.

Przychodzi taki moment, że gdzie byś nie był i jak dobrze nie czuł byś się ze sobą, dopadnie Cię ona... samotność.

Niby otaczają Cię życzliwi ludzie, ale jednak przychodzi dzień, w którym doskonale rozumiesz, co to znaczy "być samotnym w tłumie".

Przypomina mi się moja Australia.

Dokładnie po miesiącu podróży, po tych wszystkich zachwytach, moja komórka zaczęła wariować, mój angielski jakby się cofnął, a samotność wprost rozdzierała moje serce na pół.

Wtedy wstałam o 5:30, ubrałam adidasy i poszłam pobiegać wzdłuż oceanu.

Jest to jakaś myśl... wstać rano, zrobić przedziałek i pójść pobiegać!

Minus jest tylko taki, że prędzej mnie tu wiatr przeleci, aniżeli poranne słońce ogrzeje.

Co by nie mówić o Australii złego, pogodę ma wyśmienitą i poranny trening przed 6 to właściwie jedyne rozsądne rozwiązanie, jeśli nie chce się biegać w trzydziestostopniowym upale.

Tutaj, w Irlandii poczekałabym do godziny 12-13, bo dopiero wtedy temperatura jest na tyle optymalna (dla mnie!), żeby pocić się w trakcie biegania.

I tak od samotności doszliśmy do biegania... ale ci, którzy biegają sami, wiedzą, z jaką dopiero wtedy samotnością człowiek musi się zmierzyć.

Samotność biegacza, samotność poszukiwacza.

Chcesz szukać swojego miejsca na ziemi?

Bez spotkania z nią, nie znajdziesz go nigdy.

O moja Samotności, dobrze, że jesteś!

P.S. Irlandzka pogoda zwariowała! Od kilku dni jest tak ciepło, że poranne bieganie o 7 miałoby ogromny sens! 

sobota, 4 czerwca 2016

.... jestem znowu w Melbourne"!

Fajnie mieć sen, w którym jest się z wielkim plecakiem w Melbourne, mieście, którego się szczerze nie znosi i pierwszą myśl, jaką się ma to: "Muszę napisać na FB, że jestem znowu w Melbourne"!

No uśmiałam się okrutnie, jak rano wstałam!

Australio, ja Ci coś powiem w sekrecie!

Ja bym z Tobą na zawsze i wszędzie, i na koniec świata, ale jest jeden problem.

O ile kocham Twoją ziemię, Aborygenów i cudowny klimat, o tyle szczerze nie kocham wszystkiego, co brytyjskie, a Twoi obecni mieszkańcy, to głównie eks-brytyjczycy.

No nie pokocham się z nimi nigdy. Jest w nich coś sztucznego i nieprawdziwego, czego nie ma chociażby w Irlandczykach (potwierdzone przez klientkę - Irlandkę mieszkającą w Londynie).

Także zapraszaj sobie mnie tak często, jak potrzebujesz mnie zobaczyć, ale raczej na stały związek nie licz.

Przykro mi... ale sen mi zgotowałaś milusi!

Dziękuję!

Zwłaszcza, że we śnie jakiś przystojniak chciał mój numer telefonu ;-)

No nie ma problemu!

Numer telefonu, rozmiar buta, stanika... coś jeszcze??? 

Pamiętaj, żeniąc się ze mną, masz w domu darmowe masaże ;-)

A tak na marginesie, to ja mam tutaj tak bogate sny, że ja nie ogarniam tego świata i nawet nie próbuję ich analizować. 

Za dużo, za bogato, za szczegółowo! 

 Wystarczy, że ja tu angielski muszę ogarniać. Codziennie!

Ale za to mi przynajmniej płacą!!!


piątek, 3 czerwca 2016

Na zawsze - nigdy Twoja...

20 maja był dla mnie dniem sądu ostatecznego.

Przychodzę na luzaka do pracy z nadzieją na lekki i miły dzień wypełniony zaledwie trzema masażami. Taki przynajmniej miał być jeszcze dzień przed, jak sprawdzałam grafik.

Jak się nietrudno domyślić, na tym moim przyjściu luz się zakończył.

Rozmawiam z szefową i dociera do mnie, że to dziś jest dzień, w którym mamy tzw. event masażowo - jogowy. 

Ok, spoko. 

Od trzech tygodni wiem, że mam tutaj prowadzić jogę, ale od momentu, kiedy przyjdzie zamówiony w necie sprzęt.

A tu się nagle o godzinie 12 okazuje, że tą konkretną jogę w trakcie eventu prowadzi nie nikt inny, ale moja skromna osoba...

Zbladłam w duchu okutnie, bo tu masaże przede mną i ni grzyba nie mam czasu, żeby się do tego przygotować.

Między masażami wymyśliłam jakąś prostą sesję i spoko, ale zapomniałam o jednej ważnej rzeczy, że właśnie tego dnia czeka mnie pierwsza w życiu sesja jogi... po angielsku!

A po polsku przeprowadziłam ich może z dziesięć.

Jak mi się udało ją poprowadzić, sama nie wiem, bo z szoku wyjść nie mogłam do wieczora.

Byłam w czymś pomiędzy amokiem i paraliżem, a mój wewnętrzny perfekcjonista nie ułatwiał sprawy!

Ponoć panie były zadowolone!

Ponoć nowością było to, że tłumaczyłam każdą pozycję, ale mój wewnętrzny krytyk, co zapamiętał?

Wszystkie te momenty, kiedy moja wymowa nie była zbyt wyraźna, język plątał się, a głowa nie umiała czegoś przetłumaczyć. 

"Ja go skurwy... utopię w oceanie!" pomyślałam.

"Nie ma opcji, żeby został ze mną dłużej niż minutę! 

Najpierw go podduszę - niech się trochę pomęczy, a potem utopię Drania!!!"

A dlaczego tak ostro???

A dlatego, że tu nie ma miejsca na rozmowy po dobroci. 

Basta! 

Skończyła się moja cierpliwość!!!

Gdyby mi ktoś kiedykolwiek powiedział, że poprowadzę jogę... po angielsku, to bym go wyśmiała. Mam prawo do dumy, a nie do wstydu!

Dlatego wewnętrzny perfekcjonisto, dziś żegnam cię ozięble!

Mam szczerą nadzieję, że zamarzniesz w oceanie, a na koniec orki zeżrą Cię na obiad!!! 

Bez pozdrowień i uścisków 

Na zawsze - nigdy Twoja N.





czwartek, 2 czerwca 2016

... jeśli chodzi o podatki, znajdą Cię wszędzie!

Wypełniałyśmy dzisiaj z E. jakiś papier dotyczący podatków, a że ja to ledwo po polsku ogarniam, to przy angielskim tym bardziej potrzebowałam wsparcia. 

Na szczęście na to zawsze mogę liczyć jak nie od mojej polskiej szefowej, to od reszty załogi.

Na świstku kazali się określić, ile ma się zamiar u nich siedzieć.

Myślimy z E., co wpisać, ale że plany pewne już są, to wpisywanie okresu 6 miesięcy nie miało sensu.

E. mówi: "Wpisz trzy lata!".

Popatrzyłam się na nią i odpowiedziałam: "Jak wpiszę trzy lata, to tu zostanę tyle" - zażartowałam.

Wpisałam rok, a potem pół dnia żałowałam, że tak mało i że trzeba było wpisać tą trójkę... ale potem sobie pomyślałam, że to list do urzędu podatkowego i że kto jak kto, ale oni to znajdą Cię choćbyś im przez pomyłkę wpisał zbyt krótki okres pobytu.

To mnie uspokoiło od razu!

Bo jeśli chodzi o podatki, znajdą Cię wszędzie!




środa, 1 czerwca 2016

Koncert gratis!

Ogłaszam wszem i wobec, że zaczęłam znowu śpiewać w trakcie masażu.

Potrzebowałam na to ponad 3 tygodni, żeby w tym "nie moim" (?!) miejscu poczuć się na tyle swobodnie, żeby nucić sobie pod nosem.

Ba, ostatnio miałam Panią, której płyta tak się spodobała, że nuciła razem ze mną.

I tak sobie śpiewałyśmy w przerwach pomiędzy rozmową, a obok w gabinecie leżał jej mąż i i jak to twierdzi E. słychać było wszystkie nasze rozmowy i śpiewy. 

UPS!

A w ogóle się dowiedziałam tego, w co w Polsce niedowierzałam, że pięknie śpiewam i że mam się tego nie wstydzić, bo każdy potrafi śpiewać... 

A jak ci to mówi muzyk z wykształcenia, to jakoś głupio się z tym spierać ;-)

Także... ten... moi mili...

...zapraszam na masaż do Irlandii...

Koncert gratis!