wtorek, 5 stycznia 2016

"Mężczyźni bez kobiet" Haruki Murakami

"Ale nawet jeśli ludzie się świetnie rozumieją, 
nawet jeśli się bardzo kochają, 
niemożliwe jest zobaczenie wszystkiego co kryje się w sercu 
i umyśle drugiej osoby. Takie pragnienie może tylko wywołać ból. 
Za to, jeśli chodzi o własne serce i umysł, to przy pewnym wysiłku powinno się udać do nich zajrzeć. Więc musimy raczej stworzyć 
dobre relacje z własnym sercem i umysłem. 
Jeżeli naprawdę chcemy zobaczyć innego człowieka, 
musimy spojrzeć sobie prosto i głęboko w oczy."

Haruki Murakami
"Mężczyźni bez kobiet"


O moim uwielbieniu dla HM wiecie już od dawna.

Jest coś w tym pisarzu, co mnie zachwyca i zachwycać będzie do ostatniego słowa, jakie HM zdoła napisać, dlatego szczerze mu życzę co najmniej 100 lat życia... albo i więcej.  

I dlatego jestem od zawsze nieobiektywna, jeśli chodzi o jego książki, bo 99% tego, co przeczytałam trafia do mnie bardzo głęboko. Ten 1% pozostawiam książce, która była tłumaczona nie bezpośrednio z japońskiego, ale z przekładu angielskiego... różne słowa cisną mi się na usta, kiedy pomyślę, co się dzieje ze słowami, zdaniami, gdy z tłumaczenia robi się kolejne tłumaczenie... słowo GŁUPOTA jest chyba najdelikatniejszym, jakie przychodzi mi do głowy. 

Ale wracając do "Mężczyzn bez kobiet"... po pierwsze nigdy nie wyjdę z podziwu, jak ten pisarz bawi się słowami... sama piszę i wiem, jakiej to wymaga żonglerki i wciąż zazdroszczę mu tej łatwości w dobieraniu słów, które nie tyle mówią coś konkretnego, co w towarzystwie innego słowa po prostu kwitną. Ja tak póki co nie umiem, ale obiecuję przeżyć jeszcze na tym padole ze 20 lat, doświadczyć nie jednego i wtedy też tak będę pisała! Obiecuję (sama sobie!).

Po drugie... mężczyźni... kiedy wpisałam w Google tytuł książki, zajrzałam do grafiki, ujrzałam, że na co 4 zdjęciu widnieje hasło: "mężczyzna bez kobiety to jak pies bez pcheł..." [bez komentarza]  
Pewnie znacie: "Co powiedział Bóg po stworzeniu Adama? Pierwsze śliwki robaczywki."... no faktycznie, kiedyś bym się uśmiała, ale dziś mnie to nie bawi... "wszyscy mężczyźni są tacy sami, każdy myśli tylko o jednym.... bla bla bla"...

A czy którakolwiek, kiedykolwiek próbowała zrozumieć mężczyznę? Nie oceniać, nie sprowadzać do poziomu seksoholika (swoją drogą, co w tym złego, że lubią seks??!!) tylko po prostu spojrzeć na nich bez tych wszystkich kulturowych mądrości? Nie sądzę... skoro my same ledwo siebie rozumiemy, to jak u licha mamy zrozumieć mężczyzn? 

Im dłużej żyję i obserwuję otaczający mnie świat, tym częściej dochodzę do wniosku, że współczesny Mężczyzna jest niesamowicie ciekawą i fascynującą planetą. Nie, nie jakimś tam Marsem, po prostu planetą dla mnie (jeszcze) nieodkrytą. I nie mówię tutaj o cielesności (ze względu na mój ukochany fach, ciało ludzkie ma dla mnie coraz mniej tajemnic), ale o tym, co nienamacalne. O męskiej duszy. 

I wracając ponownie do książki Murakamiego, dzięki której nagle można zobaczyć męski świat uczuć i potrzeb, wcale niesprowadzony tylko do seksu, chociaż cielesności w książkach HM zawsze było sporo i zawsze była ona czymś naturalnym jak robienie obiadu. I nagle można poczytać o mężczyźnie, którego miłość do kobiety po prostu zabija... i to dosłownie i nagle dostrzega się w nich zwyczajnych, pogubionych ludzi, którzy tak samo nie ogarniają samych siebie, jak my kobiety nie ogarniamy naszej dzikiej natury. 

I dlatego od tego roku przestaję oceniać, rzucać znanymi hasłami: "bo wszyscy mężczyźni, bo oni tylko o jednym...", tylko obserwować i rozumieć. Rozumieć z całych sił, choć jest to tak samo trudne, jak rozumienie samej siebie... i od samej siebie dziś zacznę, a reszta przyjdzie sama, przy okazji.

piątek, 1 stycznia 2016

"Nigdy, przenigdy nie zapominaj o tym, że jesteś Artystką!"


Człowiek, który nic nie wie, posiada odwagę;
ten, który dużo wie - strach.
Alberto Moravia


2015 był rokiem mierzenia się ze strachem.

Strachem wszelakim. Od nowej pracy, której dwa lata temu nawet nie wymyśliłabym w najodważniejszych fantazjach, poprzez ludzi, którzy odchodzili, by pojawić się ponownie.

To był... dziwny i ciekawy rok jednocześnie. Patrząc wstecz coraz częściej mam wrażenie jakbym oglądała jakiś film. 

Australia??? 

Jaka Australia??? 

Aaaa, ja w 2014 byłam w Australii, no tak... no przecież... i tak mogłabym zareagować na większość rzeczy, która spotkała mnie (a może to ja je spotkałam!) w zeszłym roku. 

Za co jestem najbardziej wdzięczna? 

Za te fale ogromnych, przytłaczających emocji, z którymi nie miałam zielonego pojęcia, co zrobić, które zalewały mnie do tego stopnia, że rozsądne myślenie stawało się niemożliwe... o działaniu jakimkolwiek i w którymkolwiek kierunku nie wspomnę. 

Jak dobrze, jak cudownie je było spotkać i jak cudownie było się dzięki nim nauczyć najbanalniejszej reguły życia: "Poczekaj.... do jasnej cholery poczekaj, prześpij się kilka nocy, a dopiero potem działaj!".

Wdech, wydech, wdech, wydech... 

... dziękuję również za wspaniałe grono Kobiet, które mnie otacza. Dzięki Babeczki za to, że jesteście i za to, że każda z Was daje kompletnie inne rady i kompletnie inaczej widzi to, z czego żaliłam się Wam w zeszłym roku... nieee, absolutnie nie ma w tym ani odrobiny pretensji :) Serio! Po prostu śmiać mi się chce, jak sobie pomyślę o tym, że jednak choćbyśmy były nie wiem, jak oświecone i świadome siebie, to zawsze patrzymy na świat przez swoje szkła, bo innych po prostu nie znamy... i to jest genialne! Genialne jest to wiedzieć i czuć... i bardzo przepraszam, jeśli komuś powiedziałam kiedykolwiek: "rób tak! bo ja tak zrobiłam, mi to pomogło, więc Ty też tak rób!"... sorry, tak ciężko jest czasem zrzucić własne okulary z nosa.

Wdech, wydech, wdech i wydech... ach i jeszcze dziękuję za masaż! Gdziekolwiek i dokądkolwiek mnie prowadzisz, jestem zachwycona Twoją ścieżką, bo chyba pierwszy raz w życiu czuję, że nikogo nie udaję, nie gram (choć grać potrafię znakomicie!), badam, sprawdzam i daję się wciągnąć Twoim pomysłom. Dzięki!

I za to jeszcze, że ten poprzedni rok był najlepszą lekcją z cyklu: "Jak być nauczycielem - część 1". Wreszcie mogłam zasmakować prawdziwego nauczania i sprawdzić na żywym materiale (wybaczcie, ach wybaczcie studenci), że bycie czasem zołzą przez duże "Z" daje lepsze efekty, niż bycie ciągle miłą.... że też dopiero teraz to odkryłam!!!! 

I niezwykle dziękuję za spotkanie z pewnym człowiekiem (moje wspaniałe Kobiety zapewne od razu będą wiedziały, o kim mówię!). Nie wiem jak, nie wiem czym, ale otworzyłeś we mnie moją własną Puszkę Pandory.... i bardzo Ci za to dziękuję! Nadal jest multum spraw, które dzięki temu obserwuję i naprawdę nie wiem, co mam z nimi zrobić... ale widocznie tak ma być... bo szczerze wierzę i czuję to całym sercem, że 2015 rok był pełen wiedzy i pewności, a ten nowy... 

... 1 stycznia obudziłam się z dziwnym poczuciem, że ja naprawdę... ale to naprawdę nie mam pojęcia, co dalej robić i co myśleć o wielu sprawach. Pierwszy raz w życiu mój wewnętrzny rozum milczy, co po ostatnich 29 latach aktywności jest rzeczą dla mnie zaskakującą, ale cóż... widocznie wreszcie zbaraniał i nie ma nic ciekawego do powiedzenia... za to serce... serce też... milczy i ma w sobie tyle spokoju, jakby ukradło go wszystkim mnichom świata.

I naprawdę nie wiem, co mi przyniesie kolejny rok... ale pierwszy raz jestem pewna, że spokój, który mam w sobie poradzi sobie ze wszystkim.

To będzie rok wyczekiwania, bycia i słuchania...

A z postanowień życzę sobie... a raczej wysyłam sobie porządnego kopa w d... i wielgachny transparent z napisem, co bym go nigdy nie przeoczyła:

"Nigdy, przenigdy nie zapominaj o tym, że jesteś Artystką! 
Maluj, pisz, masuj i ucz się ciągle nowych rzeczy!
I nigdy, przenigdy nie zapominaj, że jesteś super...
I zacznij wreszcie mieć gdzieś to, że nie wiesz, co dalej!
Ściskam Cię mocno
Twoja wewnętrzna Starucha"

środa, 30 grudnia 2015

"Śpiewaj! Koniecznie śpiewaj przed masażem."

Dwa dni z rzędu usłyszałam: "Śpiewaj! Koniecznie śpiewaj przed masażem."

Wyjaśnię dla niewtajemniczonych. 
Przed masażem Lomi Lomi Nui masażysta śpiewa. 
Tak, po prostu kładzie dłonie na plecach Klienta i śpiewa.

Jakieś pół roku zajęło mi przekonanie samej siebie, że to ma sens, że taki jest rytuał, że wcale nie robię z siebie idiotki....

Właściwie to nie tyle JA dokonałam tej rewolucji w głowie, co moje wspaniałe Klientki.

No bo jak Klient Ci mówi, że masz to absolutnie robić, a wedle zasady "klient nasz pan", a w polemikę przez grzeczność wchodzić nie będę, więc nie pozostaje mi nic innego, jak każdy następny masaż zacząć śpiewem.

I dlatego bardzo przepraszam wszystkich tych, których miałam przyjemność masować, a którym nie zaśpiewałam... wstydziłam się, bałam się, a strach ten można by porównywać do strachu, z jakim wsiadałam do samolotu lecącego na koniec świata.

I dlatego kocham moje strachy i moje wstydziochy miłością bezwarunkową. Nauczyły mnie nie jednego. Otworzyły na nie jedno cudowne doświadczenie i tylko dzięki nim wiem, gdzie iść warto a gdzie nie, bo skoro coś nie wzbudza we mnie strachu, to najczęściej nie jest warte mojej uwagi. 

A śpiewanie... cóż... paradoksalnie dla osoby, która od zawsze pracuje głosem i od zawsze go używa.... od zawsze był on jednym z największych wstydziochów, jakie w sobie miałam.

Nie, wcale nie bycie rozebraną na stole do masażu, ani nie kąpiel w jeziorze nago (właśnie!!!! dostałam na zjeździe Lomi taką pracę domową - nadal jej nie odrobiłam!), ale to właśnie śpiew przyprawiał mnie o dreszcze wstydu. Okropnego wstydu... czemu? Cóż... etap dogłębnej psychoanalizy swojego wnętrza uważam za zakończony i niewarty powrotu. Szkoda czasu!  

Dlatego rok 2016 będzie dla mnie rokiem (u)słyszenia siebie... i to dosłownie. 

A zacznę od najprostszej rzeczy. 

Ja się po prostu zapiszę na jednodniowe warsztaty śpiewu :D 

Taki mam plan!

niedziela, 5 lipca 2015

"...życie Artysty jest pełne pułapek."

To nie był dla mnie łatwy dzień.

Raczej należał do tych, w trakcie których jedyne, co człowiek może zrobić, to zjeść 3 pączki i pójść spać.

I tak też zrobiłam. "Wyćwiczy się, poje się zupy przez następne dni - zejdzie samo." - pomyślałam.

Nawet farby nie przemawiały do mnie zachęcająco, a wzięcie ich do ręki było nie lada wysiłkiem.

Jednak po długich, wielogodzinnych negocjacjach przypadkowo wybrany pędzel znalazł się w mojej dłoni.

A to, co poniżej widzicie, nie jest efektem dzisiejszego malowania. Dziś było mnie stać zaledwie na kilka białych kropek.

To, co poniżej, to mój pierwszy, najprawdziwszy obraz. 

Moje pierwsze zetknięcie z płótnem.

Moje pierwsze dzieło, przy którym nie czułam się ograniczona... bo malowanie pudełek ze sklejki doprowadza mnie czasem do szału. Raz, że mała przestrzeń. Dwa, że pomalowana farbą sklejka zaczyna żyć swoim życiem i po wyschnięciu nagle wieczko nie pasuje do reszty.... ech, życie Artysty jest pełne pułapek.

Jestem dumna z mojej jaszczurki, bo uzyskałam dokładnie taki efekt, jaki chciałam i aż boję się pomyśleć, jakie efekty uzyskam na dziesiątym, dwunastym czy dwudziestym piątym płótnie. 

Gdyby mi ktoś powiedział rok temu: "Będziesz malować!", kazałabym mu się porządnie przebadać.

A dziś sięgam po pędzel codziennie i stawiam kropki. Intuicyjnie, bez celu, oczekiwań i planów. Stawiam tam, gdzie serce mówi: "Postaw". 

I nie wiem jak. Nie wiem skąd, ale po prostu w pewnym momencie wiem, że już więcej kropek nie potrzeba i że dzieło zostało ukończone.


wtorek, 16 czerwca 2015

"Tu mi dobrze. Tu chcę zostać na zawsze."

Wymiana na masaże to jedna z najpiękniejszych wymian świata!

Wczoraj ja wykonałam dla Ani masaż lomi-lomi nui.

Dziś Ania wykonała dla mnie masaż ajurwedyjski. 

I to wszystko odbyło się bez ani jednej złotóweczki! 

Uwielbiam moją nową pracę. 

Uczenie innych + praca z ciałem to jest to, w czym wreszcie po latach jestem sobą! 

Najprawdziwszą sobą. 

Nie muszę nikogo udawać, nie muszę grać, a ludzie, których spotykam, zachwycają mnie, inspirują i bawią. 

I zaprawdę powiadam, że nie spotkałam jeszcze grupy, która nie nauczyłaby mnie czegoś wyjątkowego... a grup było 7. 

Pójście na mój pierwszy kurs masażu było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu! Najlepszych!!!! 

Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że mój wewnętrzny głos serca jest moim najlepszym przyjacielem, doradcą, przewodnikiem. 

Co obecnie robię?

Dla mniej wtajemniczonych w moje życie... od ponad pół roku uczę ludzi masażu klasycznego i jest mi z tym baaaardzo dobrze! A na telefony z pytaniem: "Dzień dobry, dzwonię z poradni uzależnień. 75 lat temu składała Pani do nas CV. Czy to nadal aktualne?"... reaguję śmiechem! 

Och, życie, moje życie. Lubię, kiedy sprawdzasz mnie czasem i pytasz wprost: "Czy aby na pewno nie chcesz wrócić do znanej, psychologicznej strefy komfortu?" 

"Nie, Kochanie. Tu mi dobrze. Tu chcę zostać na zawsze."