24 kwietnia wysiadłam na lotnisku w Shannon i pomyślałam: "Witaj Irlandio, dobrze Cię znowu widzieć."
A że w pamięć komórkową jak i wędrówkę dusz mocno wierzę, więc słowa te nie zaskoczyły mojej głowy ani odrobinę.
Wręcz z radością stwierdziłam, że moja intuicja jest na tyle mocna, że nie może być tutaj mowy o pomyłce.
Po coś mnie ta moja Irlandia do siebie zaprosiła i ja to bardzo mocno czuję. Bez wątpienia mamy sobie sporo do zaoferowania.
Nie będzie to zwiazek długodystansowy... wilgoć, częste deszcze i niezbyt afrykańska temperatura nie należą do moich ulubionych, ale czasem, żeby zdobyć ośmiotysięcznik, trzeba zacząć od Tatr.
Tak mniej więcej widzę mój (ogromny!) sens bycia tutaj. A że póki co ziemia ta wywołuje we mnie wzruszenie, to już inna sprawa.
Na swój sposób jest w niej coś australijskiego... surowość terenu, przestrzeń i ocean.
Coś jest w tych oceanach niezwykle mocnego. Stoisz nad nim i po prostu czujesz jego bezdyskusyjną potęgę, która odpycha Cię i przyciąga jednocześnie...
Tak, marzę o mieszkaniu nad oceanem... i wiecie co Wam powiem? Nie mam co do tego wątpliwości, że nad nim kiedyś zamieszkam... pytanie tylko którym!
Mój nocleg na lotnisku w Shannon był boski
za sprawą cudownych foteli bez poręczy!
I to był moment, kiedy wiedziałam,
że polubimy się z Irlandią.
Przyleciałam po północy, autobus był o 7,
więc nie miałam innego wyjścia!
Ciche i ciepłe lotnisko - polecam ;-)
My niestety nie mieliśmy tyle szczęścia - na dworcu w Amsterdamie dotarliśmy po północy (ostatnim pociągiem), a autokar, który wiózł nas do Eindhoven mieliśmy dopiero o 5. Dworzec w Amsterdamie zamknięty na noc, więc musieliśmy oczekiwać na zewnątrz.
OdpowiedzUsuńWściekła bym się na maksa jakby mi na noc lotnisko zamknęli. Mi przemiły Pan na lotnisku w Modlinie sprawdzał, czy będzie otwarte ☺
OdpowiedzUsuńUściski!