wtorek, 3 maja 2016

...po minucie pojawiła się Ona...

Mam taki swój, "irlandzki" zwyczaj, że wstaję rano, robię siedem ukochanych ćwiczeń z gimnastyki słowiańskiej, pięć rytuałów tybetańskich  (taka joga w pigułce) i jeśli nie pada, ubieram się i idę do mojej ukochanej ławeczki, włączam muzykę i tańczę fregatę. 


Fregata to taki krok z tańców Hula. 

Gdyby nie ona, ciężko byłoby ogarnąć swoje nogi przy masażowym stole. 

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zawsze pogoda wie, kiedy ma mi przynieść to, co najlepsze.

Dzisiaj ledwo co włączyłam muzykę, krople deszczu zaczęły spadać na moją górską wodo- i wiatroodporną kurtkę. 

Już byłam gotowa do ucieczki, ale nagle patrzę, a na wschodzie słońce wychyla się  zza chmur.

Moją pierwsza myśl: "Zobaczę tęczę".

A że moja  wiedza z fizyki się nie myliła, po minucie przed moimi oczami pojawiła się Ona.

Zjawiskowa, piękna i ogromna tęcza.

Deszcz pada, tęcza świeci, a ja tańczę fregatę na irlandzkim wybrzeżu... i nie mogę uwierzyć w to, że to wszystko specjalnie dla mnie... bo gdy postawiłam ostatni krok, a muzyka przycichła, tęcza zniknęła... po prostu zniknęła.

Widocznie każda poranna fregata ma wywoływać we mnie ten sam stan wzruszenia,  ogromnej wdzięczności i łez w oczach.

Irlandio... masz kawałek mojego serca... kupiłaś mnie tym w 100%!  

To było po prostu... piękne... dziękuję!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz