Mam taki swój, "irlandzki" zwyczaj, że wstaję rano, robię siedem ukochanych ćwiczeń z gimnastyki słowiańskiej, pięć rytuałów tybetańskich (taka joga w pigułce) i jeśli nie pada, ubieram się i idę do mojej ukochanej ławeczki, włączam muzykę i tańczę fregatę.
Fregata to taki krok z tańców Hula.
Gdyby nie ona, ciężko byłoby ogarnąć swoje nogi przy masażowym stole.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zawsze pogoda wie, kiedy ma mi przynieść to, co najlepsze.
Dzisiaj ledwo co włączyłam muzykę, krople deszczu zaczęły spadać na moją górską wodo- i wiatroodporną kurtkę.
Już byłam gotowa do ucieczki, ale nagle patrzę, a na wschodzie słońce wychyla się zza chmur.
Moją pierwsza myśl: "Zobaczę tęczę".
A że moja wiedza z fizyki się nie myliła, po minucie przed moimi oczami pojawiła się Ona.
Zjawiskowa, piękna i ogromna tęcza.
Deszcz pada, tęcza świeci, a ja tańczę fregatę na irlandzkim wybrzeżu... i nie mogę uwierzyć w to, że to wszystko specjalnie dla mnie... bo gdy postawiłam ostatni krok, a muzyka przycichła, tęcza zniknęła... po prostu zniknęła.
Widocznie każda poranna fregata ma wywoływać we mnie ten sam stan wzruszenia, ogromnej wdzięczności i łez w oczach.
Irlandio... masz kawałek mojego serca... kupiłaś mnie tym w 100%!
To było po prostu... piękne... dziękuję!
To było po prostu... piękne... dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz