wtorek, 8 listopada 2016

...i wracasz do cywilizacji jak zombi.

To mój trzeci dzień w Warszawie, a ja już mam ochotę wiać!

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz... jak ja u licha spędziłam tutaj 29 lat życia i nie oszalałam??!!

Wystarczyło mi siedem miesięcy na irlandzkim zadupiu, siedem miesięcy w odległości 5 km od najbliższej wsi (18 km od miasteczka), siedem miesięcy bez samochodu, co ograniczało możliwości przemieszczania się...

Wystarczyło mi siedem miesięcy... i zaledwie jedna doba w mieście, żeby wiedzieć, że ten pęd nie jest dla mnie.

Choć większość tych dni spędziłam w domu, to nabieram swoistego lęku przed jego opuszczeniem.

Serio!

Jak sobie pomyślę, że mam iść do centrum miasta, to mam centrofobię!

Siedem miesięcy idealnie czystego powietrza, nieba pełnego gwiazd, zieleni, drzew i irlandzkich wróżek, i wracasz do cywilizacji jak zombi.

I to uczucie nieodnajdywania się, które miałam po Australii, jest niczym w porównaniu z tym, co czuję obecnie i nadziwić się nie mogę, jak łatwo człowiek może przyzwyczaić się do pędu, do dziczy, do biegania i do miejskiego smrodu!

Siedem miesięcy i wracasz tak odmieniony, że wiesz, że tutaj jest tylko Twoje ciało, a serce i dusza są tysiące kilometrów stąd.

I gdziekolwiek bym nie wyjechała, to własnie tam zostanie kolejny kawałek mojego serca, a to poczucie warszawskiej pustki zwiększy się do tego stopnia, że słowo DOM już nigdy nie będzie dotyczyło tego, co nad Wisłą...

Sześć tygodni w Australii, siedem miesięcy w Irlandii... i centrofobia gotowa!

Warszawo, bądź dzielna!

Dasz sobie radę beze mnie, bo ja bez Ciebie radzę sobie świetnie. 

I pomyśleć, że ja tu mieszkanie chciałam kupować?!

Opatrzności, Bogowie i Boginie... dziękuję, że mnie wtedy zwolniono z  pracy i moja zdolność kredytowa w ciągu sekundy spadła do zera.

Dziękuję, to najlepsza rzecz, jaką mogłam wtedy otrzymać :*

Warszawo, żegnaj na zawsze!

Kiedyś Twoja, dziś zupełnie obca

N. 

Tak, wierzę w moc ucieczki!

Irlandia była ucieczką, której bardzo potrzebowałam.

Był styczeń, na moją głowę zwaliło się kilka spraw i jednego, czego byłam pewna, to tego, że muszę wyjechać z Warszawy teraz, natychmiast, w ciągu jednego dnia. 

Po prostu uciec jak najdalej się da.

Przedstawiciele mojej byłej branży krzyknęliby jednogłośnie, że ucieczka jest zła, nie rozwiązuje problemów... bla bla bla...

Ci, którzy znają mnie dobrze wiedzą, że zaraz napiszę coś kompletnie innego, bo z mojego doświadczenia wynika, iż wszystkie moje "ucieczki" były jednymi z najcenniejszych doświadczeń w życiu.

Fakt, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że to, przed czym uciekamy i tak nas dogoni... ale skoro może nas dopaść miesiąc później, to niechaj tak się stanie. 

Moje ucieczki są już na tyle wpisane w moje życie, że stały się rodzajem rytuału, którego potrzebuję i który pozwala mi nabrać dystansu do tego, co mam w sercu.

I nigdy w życiu nie powiedziałabym, że uciekanie jest złe.

Uciekanie na chwilę (chwila może trwać dzień, miesiąc, lata) jest potrzebne. 

Jak artyści to robią, to nikt nic nie mówi, ale jak zrobi to przeciętny Kowalski, to dostaje w łeb!

Aborygeni są fatalnymi pracownikami, bo mają w swojej naturze taki mechanizm, który mówi im, że dziś tego dnia,  w tym momencie mają wyjść i iść... iść, iść, iść tak długo, aż dojdą do domu...

Pamiętam ten moment, kiedy przeczytałam te słowa... pamiętam, jak zawibrowały mi w głowie... "Przecież ja też tak mam!" pomyślałam.

Też czasem muszę coś rzucić i po prostu wyjść albo wybiec albo jedno i drugie.

Czy mi to pomaga?

Nie robiłabym tego, gdyby nie pomagało!

Nie pojechałabym do Irlandii, gdyby nie mocne przekonanie, że wyjechać muszę, bo jak tego nie zrobię, to oszaleję.

Nie pojechałam do Irlandii po doświadczenie.

Nie pojechałam do Irlandii po pieniądze.

Nie pojechałam do Irlandii po piękne referencje, choć za wszystkie te rzeczy jestem bardzo wdzięczna.

One były przy okazji.

Pojechałam do Irlandii, bo musiałam uciec.

To, co miało mnie dogonić, dogoniło, ale dziś wiem, że gdybym była w Polsce, nie poradziłabym sobie z tym.

O irlandzkiej ziemi jestem w  stanie pisać długie listy, wiersze i pieśni, bo szczerze wierzę w moc i ciepło tego miejsca.

Otuliła, wygłaskała i skonfrontowała mnie z milionem rzeczy w tak subtelny i tak łagodny sposób, że stały się one czymś normalnym i moim, choć trudnym i pełnym łez.

Tak, wierzę w moc ucieczki!

Wierzę w moc pakowania się, rzucania wszystkiego i jechania przed siebie.

Cel?

Bez celu.

Byleby wybiec, byleby się ruszyć, byleby iść przed siebie, a reszta przyjdzie sama.

Dziękuję Wam moje ucieczki za bycie ważną i niezwykłą częścią mojego życia. 

Nigdy, przenigdy nie dajcie sobie wmówić, że jesteście złe!

Jesteście niezwykle potrzebne i mądre, bo czasem, żeby ruszyć do przodu, trzeba zrobić dwa kroki do tyłu.

Przynajmniej w moim życiu taka strategia działa.

Irlandio... dziękuję za wszystko! 

Za bycie moją osobistą ucieczką, za bycie spotkaniem, za bycie mną.

Dziękuję Kochana :* 

Pełna tęsknoty i wdzięczności

Twoja na zawsze

N.

P.S. Australio, Twoja również... :* 



niedziela, 6 listopada 2016

"Mam was dosyć Irlandczycy!"

W momencie, w którym pomasowałam Jego, przez moje szare komórki przebiegała myśl: "Mam was dosyć Irlandczycy!"

On był Niemcem!

Otwartym na wszystko, co zaproponowałam... a na Lomi do mnie przyszedł, bo mu się nazwa spodobała i był ciekawy, co to takiego!

Irlandczyk tak nigdy nie zrobi, bo się boi, bo jest pruderyjny, bo jak mu podniesiesz nogę czy rękę, to jest w takim szoku, że wali tekst "Europejscy masażyści tak nie robią"... ha ha ha, ale Polska chyba nadal leży w Europie ;-)

"Mam was dosyć Irlandczycy!"

Weszłam kilka dni temu do kuchni, a tam jedna z moich azjatyckich koleżanek miała kryzys. Przytuliłam dziecię, a ona wtulila się we mnie bardzo mocno i wtedy znowu poczułam, że ja takiego kontaktu z ludźmi potrzebuję, że ja mam gdzieś to pieprzone, nic nie znaczące "how are you?", że ja chcę odwzajemnionego dotyku, uścisku i wszystkiego, co w mojej części Europy i kilka tysięcy kilometrów dalej, jest ku*** normalne!!!

A wracając do mojego niemieckiego klienta... dziękuję Ci, że przyszedłeś, że uśmiech nie schodził Ci z twarzy, że pół masażu prześmialiśmy, że ufałeś mi i że uswiadomiłeś, że moja irlandzka podróż dobiegła końca.

God bless you H.!

Nich Tobie i Twojej żonie (Azjatce!) darzy się i to po stokroć.

Ściskam Cię mocno
N.

P.S. Moja sympatią do Niemców (i Azjatów!) dzięki niemu przerodziła się w miłość. Szczerą miłość! Dziękuję!

sobota, 29 października 2016

... jak jeszcze może być lepiej?

Dzień, w którym kończysz ukochane obrazy, to dzień wyjątkowy. 

A jeszcze jak malowałeś je dzięki uprzejmości przyjaciół, którzy dali Ci farby, płótna i Twoją własną przestrzeń do tworzenia, to już w ogóle znaczenie obrazów urasta do rangi czegoś naprawdę wyjątkowego.

Dzięki tym obrazom, a przede wszystkim moim nowym znajomym, mogłam przetrwać tutaj sześć niełatwych dla mnie miesięcy. 

O tym, dlaczego niełatwych być może kiedyś napiszę, a być może nigdy.

Jest w tych obrazach coś, czego nie robiłam nigdy dotąd.

Jestem w nich ja!

Niby ten na czarnym tle rozpoczął się po aborygeńsku, ale już końcówka była Moja i tylko Moja. 





Co się z nimi stanie?

Zostaną tam, gdzie zostały namalowane, w rękach moich mistrzów.

Tak, mistrzów!

Bo spotkać na swojej drodze kolejnych mistrzów, to zaszczyt, a móc dla nich malować, to największa przyjemność na świecie.

Tak się jakoś składa, że to nie pierwszy raz, kiedy moje dzieło jest w rękach mojego Mistrza.

Mam widocznie przeogromne szczęście do trafiania na nich w tym czasie mojego życia, w którym jestem w stanie wziąć najwięcej, ile tylko mogę.

To, co wzięłam, będzie mi procentowało przez dziesiątki lat.... jakby dorzucić reinkarnację, to nawet setki!

To, co zostawiam, to mój szacunek, miłość i wdzięczność. 

Ogromną wdzięczność!

Irlandio, pozostał Nam tydzień Kochana... jak jeszcze może być lepiej? 

Ściskam Cię bardzo mocno,

Choć zimno mi u Ciebie okrutnie, 

to w moim sercu pozostaniesz na zawsze

Dziękuję za wszystko!

P.S. Tak, wiem.... to dopiero początek....

środa, 26 października 2016

"Pieniądze przychodzą do mnie drzwiami i oknami...."

Przychodzi taki moment w Życiu człowieka, w którym w końcu dociera do niego to, iż to jak myśli o pieniądzach, wpływa na ich ilość w jego Życiu.

W Irlandii przeszłam długą drogę zmiany podejścia do mamony.

Zaczęło się od kupna dużego portfela, w którym pieniądze swobodnie leżą wyprostowane bez żadnego zgięcia w pół.

Można by pomyśleć "A co za różnica, gdzie je włożę i jak je ułożę?"

Różnica jest kolosalna!

Zdarza mi się pocałować moje napiwki, bo otrzymane są za moją ciężką pracę i każde euro zasługuje na to, żeby mu za to podziękować.

Kolejnym zabiegiem było powtarzanie przez kilka miesięcy czasem kilka razy dziennie: "Pieniądze przychodzą do mnie drzwiami i oknami. Z każdym dniem staję się coraz bogatsza! A do swojego gabinetu i na jogę przyciągam klientów, którzy..."

Czy to działa?

Zaprawdę Wam powiadam, że tak, ale nie zadziała, kiedy będziecie klepać to mechanicznie bez wiary w sukces.

Założyłam sobie, że chcę wyjechać stąd z konkretną kwotą, którą zarobię dzięki napiwkom.

I hasło w głowie, które miałam nie brzmiało: "Chcę zarobić ... euro z napiwków!". Nie, to hasło brzmiało: "Ja już zarobiłam ... euro tylko one jeszcze nie są fizycznie w moim portfelu."

Brzmi jak czary mary? 

Być może, ale wiem po sobie, że te czary mary działają, ale działają tylko dlatego, że dodaję do nich swoją ciężką pracę. Czasem bardzo ciężką, bo zrobic 7-8 masaży dziennie to nie przelewki, ale wiem, że bez pracy nie ma kołaczy.

Nie mogę oczekiwać od świata, że dostanę coś za darmo (?!), ale mogę oczekiwać czy wręcz żądać takich warunków, które umożliwią mi osiągnięcie celu.

Tak było w przypadku Australii, tak jest teraz.

To naprawdę działa!

A Pieniążki?

Cóż, Pieniążki są piękne, dobre, mądre i to, czy zawrócą mi w głowie, czy nie, nie zależy od nich, ale ode mnie.

Tak Wszechświecie, jestem gotowa na stabilizację i finansowe poczucie bezpieczeństwa.

Nie mylić ze stablinym życiem! 

Od trzech lat nie jest ono stabilne... i bardzo dobrze!

Kocham Cię Życie, kocham Was Pieniążki.

Dobrze, że jesteście!

Przybywajcie, będzie Wam u mnie dobrze i bezpiecznie!

Z pozdrowieniami 
Wdzięczna N.

poniedziałek, 24 października 2016

"Kochaj siebie, a będzie Ci jak w niebie!"

Są osoby, które śmieją się z tego, że całuję własne ciało: dłonie, przedramiona, barki, stopy.

Robię to raz na jakiś czas, a jak potrzebuję przytulić
się do kogoś, tulę sama siebie.

A dlaczego?

A dlatego, że jeśli ja sama sobie nie dam miłości, czułości i szacunku, nie otrzymam ich od innych. 

Paradoks?

Nie, podstawowe prawo Wszechświata!

Oczekujesz, że ktoś Cię pokocha miłością bezwarunkową...

No bardzo mi przykro, ale musisz zacząć od dania jej samej sobie!

Nie komuś, nie czemuś (koty się nie liczą!), ale samemu sobie!

Dlatego całuję moje ciało, głaszcze je i tego samego uczę moich klientów i uczniów na jodze.

A oni słuchają tego, jak największego odkrycia wszechczasów. Jakbym mówiła im o czymś, co jest niezwykle skomplikowane. 

A to chyba jeden z najprostszych rytuałów świata.

Kochaj swoje ciało, całuj je, traktuj z szacunkiem, bo w tym życiu, masz je tylko jedno i innego mieć nie będziesz.

"Kochaj siebie, a będzie Ci jak w niebie!" ...

piątek, 21 października 2016

Uczyć, służyć i być dla ludzi.

Są tacy Klienci, ktorych trudno nazwać klientami.

Wracają do Ciebie po kilku miesiącach i pytają: "Jak się masz?"

I nie jest to puste, nic nie znaczące "How are you?", tylko prawdziwa ciekawość tego, jak sobie radzę.

Wzruszają mnie takie relacje niezwykle i utwierdzają w przekonaniu, że ja to jednak nie tylko mam leczyć ludzi dłońmi, ale również słowami, co robię juz od lat i co sprawia mi ogromną przyjemność, bo jeśli mogę podzielić się z ludźmi swoim doświadczeniem, przemyśleniami i odkryciami, to dlaczego miałabym tego nie robić.

Jeśli komuś to, co mówię, pomaga, to ja czuję się zaszczycona mówieniem o tym, co mam w sercu. 

Skoro moi klienci mówią mi, że cytują moje słowa swoim dorastającym dzieciom, to znaczy tylko tyle, że to co robię, jest ważne.

Nie odbierajcie tego posta, jako listu z przechwałkami.

Nie, nie tym razem!

Ja po prostu wciąż potrzebuje dowodów na to, żeby wiedzieć, kim jestem i po co jestem na tym świecie.

Czy w końcu dotarło to do mnie?

Tak, dotarło!

Uczyć, służyć i być dla ludzi.

Tyle i tylko tyle!



czwartek, 20 października 2016

... lubię Was Polacy!

Jeśli zaczynasz myć naczynia w domu, w którym nie ma Twojego pokoju (jest w budynku obok!), to wiedz, że coś się święci.

Tam, gdzie mam pokój, nie ma wifi, więc chcąc mieć jakikolwiek kontakt z cywilizacją, zaczęłam chodzić do domu obok, a tam obecnie mieszka trzech Polaków, Chinka i Wietnamka. W związku z tym, że podobne strategie do mojej przyjęło jeszcze dwóch polskich panów, więc jest tam nas spora polsko-azjatycka gromada.

I chyba pierwszy raz w życiu napiszę: lubię Was Polacy!

Serio, bo chyba jednak nie ma co wrzucać wszystkich do jednego worka (sama nie wierzę w to, co piszę!) 

Są Polacy i są... . Jak wszędzie.

Czemu w ogóle piszę o tym na swoim blogu?

A to dlatego, że nasza polska ekipa zaczęła się tworzyć wtedy, gdy bardzo prosiłam o wsparcie. 

Jakiekolwiek!

Fakt, zajęło mi kilka miesięcy, żeby załapać, że to są właśnie moje posiłki, no ale nawet ja z tą moją mądrością czasem wolniej myślę ;-)

Dlatego też robię im wieczorem herbatę (rodzice wysłali mi jej w nadmiarze) i myję nasze kubki. Nawet talerze naszych azjatyckich koleżanek umyłam!

Bo ekipa to ważna rzecz. 

Bo samotność kiedyś musi się zakończyć.

Moja w tym miejscu dobiegła końca.

To, czego mnie nauczyła, zostanie ze mną na zawsze.

Samotności moja, dobrze, że byłaś i dobrze, że odchodzisz.

Panowie, dobrze, że jesteście.

Herbatki?

wtorek, 18 października 2016

... a na scenę wychodzić nago tylko wtedy, jak dobrze zapłacą...

Przychodzi taki moment w życiu pisarza, że stwierdza on iż jego ekshibicjonizm bywa niebezpieczny.

W pisaniu jest coś, co przypomina rozbieranie się do naga.

I nie jest to powolne, subtelne zdejmowanie wszystkiego krok po kroku, ale jeden wielki pęd do nagości.

Byle szybciej stać nago na scenie!

I nawet nie wiesz, czy robisz to, by mieć to jak najszybciej z głowy, czy po prostu tak jakoś wyszło, że inaczej nie potrafisz.

Ale przyszedł taki moment, kiedy czujesz, że to, co chcesz teraz namalować, to obraz zamkniętego koła.

Z reguły nie pokazuję swoich dzieł przed ukończeniem, ale to należy do wyjątków.


Koła, kręgi, intymność, mojość i nikomu nic do tego, co jest w środku, bo czujesz, że przyszedł w końcu czas na to, żeby pewne rzeczy zostawić dla siebie, a na scenę wychodzić nago tylko wtedy, jak dobrze zapłacą... choć wciąż pozostaje pytanie: "Czy warto?"

Nie, tym razem nie warto!

I za to chyba kocham prozę najbardziej.

Możesz stworzyć tekst o sobie, który wydaje się mieć trzecie dno, a tak naprawdę nie ma w nim za grosz prawdy o Tobie, bo zostawiasz ją tylko dla nielicznych.

Przepraszam, jeśli ktoś z moich Czytelników czuje się urażony lub oszukany, ale taka jest prawda słowa.

Słowem można krzyczeć, można zabić, można ukryć w nim wszystko.

Mówiąc, nie mówić nic jednocześnie.

I za to kocham pisanie najbardziej.

Mówisz, a jednak Twoje słowa są jednym... głośnym... milczeniem.

Tyle i... tylko tyle!

piątek, 14 października 2016

Tylko świry się nie boją!

Przychodzi taki moment w życiu człowieka, w którym uświadamia on sobie, że im odważniej żyje (albo po prostu żyje!), tym częściej spotyka się z Nim. 

Pomimo wielu odważnych decyzji w moim życiu, wciąż odczuwam Strach.

Bywa, że paraliżuje mnie On do tego stopnia, że jakikolwiek ruch wydaje się niemożliwy do wykonania. 

Tak, Natalia K. ta, która była sama na końcu świata, która wciąż zmienia zawody, uczy się nowych rzeczy i siedzi obecnie w Irlandii, mierzy się ze strachem jakieś cztery razy w tygodniu.

A piszę Wam to tylko dlatego, żebyście nie wpadli w pułapkę myślenia pt. "Żyję odważnie = nie czuję strachu!".

Tylko świry się nie boją!

Cała reszta drży i czeka z lękiem na jutro.

Ja już nie czekam z lękiem na jutro, ale zdarza mi się drżeć i to drżeć tak mocno, że nie jestem w stanie zrobić kolejnego kroku.

Góry mnie nauczyły, że kiedy drżysz, a strach zaczyna mrozić ci nogi, idź! (O moim osobistym Mount Everest!)

Powolutku, ale idź!

Milimetr po milimetrze.

Oddech po oddechu.

Po prostu rusz z miejsca.

Czy przestaniesz się bać?

Nie, ja się nigdy tego nie pozbyłam, ale nauczyłam się z tym żyć i tego z całego serca Wam życzę.

Żyj nie bez strachu, ale pomimo strachu.

I oddychaj, głęboko oddychaj... a jakby co, pisz!

Ogarniemy ten strach razem, bo masz do czynienia ze Strachowym Ekspertem.

Wykład na temat samotności gratis!

Powodzenia!

Jakby co, jestem!

P.S. Powtórzę to jeszcze raz głośno i wyraźnie: tak, ja też się cholernie boję! Każdej swojej decyzji, ale wiem, że dzięki nim, jestem dziś tu, gdzie jestem i dzięki nim dotrę tam, gdzie mam dotrzeć. I tak będzie. A ja pomimo strachu, zaczynam odczuwać spokój. Paradoks? Być może! Ja jestem pełna paradoksów i pełna odważnego strachu.

Kocham Cię Strachu Ty mój! 

Dobrze, że jesteś.

Idziemy na spacer?




Tylko świry się nie boją!

Przychodzi taki moment w życiu człowieka, w którym uświadamia on sobie, że im odważniej żyje (albo po prostu żyje!), tym częściej spotyka się z Nim. 

Pomimo wielu odważnych decyzji w moim życiu, wciąż odczuwam Strach.

Bywa, że paraliżuje mnie On do tego stopnia, że jakikolwiek ruch wydaje się niemożliwy do wykonania. 

Tak, Natalia K. ta, która była sama na końcu świata, która wciąż zmienia zawody, uczy się nowych rzeczy i siedzi obecnie w Irlandii, mierzy się ze strachem jakieś cztery razy w tygodniu.

A piszę Wam to tylko dlatego, żebyście nie wpadli w pułapkę myślenia pt. "Żyję odważnie = nie czuję strachu!".

Tylko świry się nie boją!

Cała reszta drży i czeka z lękiem na jutro.

Ja już nie czekam z lękiem na jutro, ale zdarza mi się drżeć i to drżeć tak mocno, że nie jestem w stanie zrobić kolejnego kroku.

Góry mnie nauczyły, że kiedy drżysz, a strach zaczyna mrozić ci nogi, idź! (O moim osobistym Mount Everest!)

Powolutku, ale idź!

Milimetr po milimetrze.

Oddech po oddechu.

Po prostu rusz z miejsca.

Czy przestaniesz się bać?

Nie, ja się nigdy tego nie pozbyłam, ale nauczyłam się z tym żyć i tego z całego serca Wam życzę.

Żyj nie bez strachu, ale pomimo strachu.

I oddychaj, głęboko oddychaj... a jakby co, pisz!

Ogarniemy ten strach razem, bo masz do czynienia ze Strachowym Ekspertem.

Wykład na temat samotności gratis!

Powodzenia!

Jakby co, jestem!

P.S. Powtórzę to jeszcze raz głośno i wyraźnie: tak, ja też się cholernie boję! Każdej swojej decyzji, ale wiem, że dzięki nim, jestem dziś tu, gdzie jestem i dzięki nim dotrę tam, gdzie mam dotrzeć. I tak będzie. A ja pomimo strachu, zaczynam czuć spokój. Paradoks? Być może! Ja jestem pełna paradoksów i pełna odważnego strachu.

Kocham Cię Strachu Ty mój! 

Dobrze, że jesteś.

Idziemy na spacer?




środa, 12 października 2016

Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.

Żyjesz sobie spokojnie myśląc, że pewne tematy, pewne sprawy są już po prostu zamknięte i nigdy do Ciebie nie wrócą.

O naiwności Ty moja, jak Ty się znowu mylisz!

Żyjesz sobie spokojnie, a tu nagle Bach!

I gdyby jeszcze to Bach łaskawie Cię ostrzegło, że się zbliża, to byś się jeszcze człowieku jakoś przygotował.

Ale nieee!

Jak ma być Bach, to jest Bach z grubej rury.

I stajesz sobie przed lustrem i znowu nie umiesz spojrzeć sobie w oczy, chociaż tyle lat zajęło Ci to, żeby Twoje własne odbicie stało się tym, co najukochańsze i najpiękniejsze.

Więc stoisz i myślisz, co możesz zrobić dla tej, która tak bardzo domaga się uwagi... znowu tej samej od lat niezmiennej uwagi.

"Kochana Moja!"... nie, załamujesz ręce i stwierdzasz , że tak to bredzić możesz do znajomej, ale nie do Niej.

Właściwe nie wiesz jak zacząć, więc zaczynasz od tego, że powoli pochodzisz i głaszczesz ją po głowie, a potem... tulisz najmocniej jak potrafisz i najsubtelniej jak umiesz. Kucasz przed nią i mówisz:

 "Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. 
Na miłość, czułość i prawdę.
I nigdy, przenigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.
Kocham Cię!"

A potem gładzisz ją po buzi, ocierasz łzy i całujesz w policzek.

A jak to nie pomaga, idziesz z nią na długi spacer.

Tyle i aż tyle!

"Zasługujesz na wszystko, co najlepsze!
Pamiętaj o tym!
Jakby co, jestem!"
Tyle... i aż tyle...





wtorek, 11 października 2016

... dostajesz to, o co prosisz.

I przychodzi taki moment, że pragniesz wejść na wyższy poziom tego, co robisz.

To znaczy ja tak mam ze wszystkim, co mnie wkręci, bo skoro można pójść dalej i głębiej, to po co tkwić w tym samym miejscu?

Dostałam propozycję, która mnie w ogóle nie zaskoczyła, bo jest odpowiedzią na to, czego teraz potrzebuję.

Mam okazję zrobić kurs Reiki... w Irlandii... po angielsku. Grupa dwuosobowa, cena atrakcyjna... sekundy mi nie zajęło, żeby powiedzieć: "Wchodzę w to!"

To znaczy tak nie powiedziałam, bo nie wiem, jakby to miało brzmieć po angielsku ;-)

I to jest naprawdę niesamowite, kiedy jesteś na tej ścieżce, na której masz być i wystarczy, że tylko pomyślisz: " Bogowie, chcę więcej!" I nagle jak gdyby nigdy nic, dostajesz to, o co prosisz.

I ja wiem, że zaraz się wszyscy rzucą, że oni wciąż proszą... o podwyżkę, wygraną w totku i większe mieszkanie... Serio? Naprawdę uważacie, że ktoś tego typu próśb słucha?

Ja jak kiedyś poprosiłam o pieniądze, to usłyszałam: "To sobie zarób!"... więc zarobiłam!

Ale wracając do tematu reiki... czuję się jakbym skończyła LO i mogła iść wreszcie na studia.

Tak, to ważny i piękny krok w moim życiu, i wreszcie upragniona praca z energią.

Zero mięśni, zero docisku, zero zakwasów!

A to wszystko... po angielsku... i nawet certyfikat będzie... po angielsku!

Irlandio, Bogowie i Boginie... Wy to jesteście agenci!

Wy to mnie naprawdę lubicie... dziękuje!

"To my dziękujemy, że nas wreszcie słuchasz Kobieto!"

No nie ma sprawy! 

Do usłyszenia!





czwartek, 6 października 2016

... to ja popłaczę razem z tobą.

Bo są takie masaże, do których przygotowujesz się jeszcze przed podaniem dłoni swojemu klientowi.

Weszłam do gabinetu i stwierdziłam, że jest w nim jakoś tak szaro, buro i ciemno... tak jakby dotarło to do mnie dopiero po kilku miesiącach pracy, że te gabinety to... [Cenzura!]

Ale tym razem coś mi energetycznie w nim nie pasowało, więc żeby dodać mu trochę więcej energii, zapaliłam kolejną świeczkę, zapaliłam światło w kabinie prysznicowej (drzwi są centralnie obok głowy klienta) i w gabinecie pojaśniało.

Przyszła Ona!

Kobieta, w moim ukochanym wieku 60+, pełna energii, ale chorująca i cierpiąca z tego powodu bardzo.

Tacy klienci są dla mnie najwyjątkowsi i najważniejsi na świecie!

Dopiero przy nich czuję, że to co robię, ma sens.

Zero docisku, zero rozluźniania, zero pracy głębokiej tylko płynąca energia, moc i światło.

Nie wiem, dlaczego, ale buzia mi się uśmiechała przez połowę masażu, jakbym to ja dostępowała zaszczytu masowania kogoś wyjątkowego.

- Jak się czujesz?

- .... - otworzyła oczy pełne łez i chwilę milczała - to było piękne, dziękuję.

- Proszę bardzo.

- A teraz przepraszam, ale muszę popłakać.

- Nie ma problemu, to ja popłaczę razem z tobą. Zawsze płaczę z klientami. 

- Dziękuję! - odpowiedziała.

- To ja dziękuję, to był dla mnie zaszczyt.

I tak sobie dziękowałyśmy i tak sobie płakałyśmy i już wtedy wiedziałam, że od dziś nie interesują mnie wasze napięte mięśnie, bolące stawy i jakieś cholerne zakwasy.

Serio? Bolą cię ramiona i szyja? 

To się ku... zacznij ruszać i nie zawracaj mi dupy!

Miałeś kiedyś raka, chorujesz na fibromialgie, czy wycięli ci kilka organów... jesteś u mnie wyjątkowym gościem, a masaż dla ciebie wykonam z pełnym oddaniem i miłością, bo takie masaże mają dla mnie ogromny sens i dla takich ludzi jak ty są moje piękne i boskie dłonie.

Zapraszam Cię serdecznie!

Nie mogę Ci obiecać, że Cię uzdrowię, ale dam Ci tyle słońca, ciepła i miłości, ile tylko potrafię, a potem...potem sobie cicho popłaczemy, uściskamy się i pójdziemy dalej każde w swoją stronę.

To dla mnie zaszczyt móc Ci służyć swoimi dłońmi, bo dziś już wiem, po co je mam! 

I to ja dziękuję za nasze spotkanie... i za kolejną dawkę odpowiedzi na najważniejsze pytanie na świecie: "Co ja tu do cholery robię na tym ziemskim padole?"

Teraz już wiem, po co tu jestem!

To ja Ci dziękuję i to bardzo... 

Irlandzka jesień kupiła moje serce w całości!
Wszędzie... zielono!

wtorek, 4 października 2016

Ja naprawdę Słyszę!

Bo są takie momenty, że kiedy widzę ją z daleka, to uśmiecham się, jakbym miała zaraz spotkać dawno nie widzianego przyjaciela.

A to przecież tylko... drzewo!

Zwykłe, najzwyklejsze drzewo... gruba kora, ogromne konary, wysokie na 15-20 metrów...

A jednak spotkanie z nią to jak uczta w najlepszej restauracji, przy najlepszym winie, w najlepszym towarzystwie!

- Drzewo, powiedz mi szczerze. Co ja mogłabym Ci dać?

- .... 

- Bo ja tak sobie myślę, że to takie bez sensu. Wołasz mnie, więc pewnie masz jakieś oczekiwania...

- ...

I ta cisza mogłaby trwać wiecznie, gdyby nie fakt, iż Matka Natura wraz z Ojcem Naturem wyposażyli mnie w spore pokłady mądrości, które pozwoliły mi mówić dalej.

- Wiesz co... a może to w ogóle nie chodzi o to, żebyś Ty mi coś dawała albo ja Tobie. Może to po prostu chodzi o bycie razem. Ja Cię przytulę, Ty mnie przytulisz i tyle.

- ...

- Dziękuję Ci za spotkanie... dobrze, że jesteś. Dobrze, że mogłam cię w końcu usłyszeć.
I wiesz... ja znowu płaczę, kiedy to piszę, bo poziom wzruszenia jest we mnie taki, że ledwo mogłabym teraz mówić. Chyba nie jestem w stanie wyrazić swojej wdzięczności za to, że wreszcie słyszę więcej niż słyszałam... nie wiem, w którym momencie to się stało, nie wiem, kiedy i co na to wpłynęło, ale dziś wiem, że słyszę! 

Ja naprawdę Słyszę! 

Dziękuję!

 P.S. Z drzewem spotykam się kilka razy w tygodniu. To się poprzytulamy, to muzyki razem słuchamy, a na pożegnanie buziaka w czółko sobie damy!

Serio! 

Ja ją naprawdę całuję... dlaczego to takie dziwne? 

Szczury całowałam, to drzewa nie mogę?


Czy Ona nie jest piękna?