Dzień, w którym kończysz ukochane obrazy, to dzień wyjątkowy.
A jeszcze jak malowałeś je dzięki uprzejmości przyjaciół, którzy dali Ci farby, płótna i Twoją własną przestrzeń do tworzenia, to już w ogóle znaczenie obrazów urasta do rangi czegoś naprawdę wyjątkowego.
Dzięki tym obrazom, a przede wszystkim moim nowym znajomym, mogłam przetrwać tutaj sześć niełatwych dla mnie miesięcy.
O tym, dlaczego niełatwych być może kiedyś napiszę, a być może nigdy.
Jest w tych obrazach coś, czego nie robiłam nigdy dotąd.
Jestem w nich ja!
Niby ten na czarnym tle rozpoczął się po aborygeńsku, ale już końcówka była Moja i tylko Moja.
Co się z nimi stanie?
Zostaną tam, gdzie zostały namalowane, w rękach moich mistrzów.
Tak, mistrzów!
Bo spotkać na swojej drodze kolejnych mistrzów, to zaszczyt, a móc dla nich malować, to największa przyjemność na świecie.
Tak się jakoś składa, że to nie pierwszy raz, kiedy moje dzieło jest w rękach mojego Mistrza.
Mam widocznie przeogromne szczęście do trafiania na nich w tym czasie mojego życia, w którym jestem w stanie wziąć najwięcej, ile tylko mogę.
To, co wzięłam, będzie mi procentowało przez dziesiątki lat.... jakby dorzucić reinkarnację, to nawet setki!
To, co zostawiam, to mój szacunek, miłość i wdzięczność.
Ogromną wdzięczność!
Irlandio, pozostał Nam tydzień Kochana... jak jeszcze może być lepiej?
Ściskam Cię bardzo mocno,
Choć zimno mi u Ciebie okrutnie,
to w moim sercu pozostaniesz na zawsze
Dziękuję za wszystko!
P.S. Tak, wiem.... to dopiero początek....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz