Przychodzi taki moment w życiu pisarza, że stwierdza on iż jego ekshibicjonizm bywa niebezpieczny.
W pisaniu jest coś, co przypomina rozbieranie się do naga.
I nie jest to powolne, subtelne zdejmowanie wszystkiego krok po kroku, ale jeden wielki pęd do nagości.
Byle szybciej stać nago na scenie!
I nawet nie wiesz, czy robisz to, by mieć to jak najszybciej z głowy, czy po prostu tak jakoś wyszło, że inaczej nie potrafisz.
Ale przyszedł taki moment, kiedy czujesz, że to, co chcesz teraz namalować, to obraz zamkniętego koła.
Z reguły nie pokazuję swoich dzieł przed ukończeniem, ale to należy do wyjątków.
Koła, kręgi, intymność, mojość i nikomu nic do tego, co jest w środku, bo czujesz, że przyszedł w końcu czas na to, żeby pewne rzeczy zostawić dla siebie, a na scenę wychodzić nago tylko wtedy, jak dobrze zapłacą... choć wciąż pozostaje pytanie: "Czy warto?"
Nie, tym razem nie warto!
I za to chyba kocham prozę najbardziej.
Możesz stworzyć tekst o sobie, który wydaje się mieć trzecie dno, a tak naprawdę nie ma w nim za grosz prawdy o Tobie, bo zostawiasz ją tylko dla nielicznych.
Przepraszam, jeśli ktoś z moich Czytelników czuje się urażony lub oszukany, ale taka jest prawda słowa.
Słowem można krzyczeć, można zabić, można ukryć w nim wszystko.
Mówiąc, nie mówić nic jednocześnie.
I za to kocham pisanie najbardziej.
Mówisz, a jednak Twoje słowa są jednym... głośnym... milczeniem.
Tyle i... tylko tyle!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz