środa, 30 marca 2016

"Jak być szczęśliwym... lekcja 1!"

Tym razem będzie o dzieciach.

Wiem, w tym kraju prawo do wypowiadania się na ich temat mają wyłącznie ci, którzy je posiadają... ale mimo to zaryzykuję!

anastazja.com.pl
Co w 4 księdze mówi Anastazja?

"Przykre jest to, Władimirze, że wśród ludzi rozpowszechnił się zwyczaj przekazywania swoich dzieci na wychowanie innym. Komu, nie jest ważne. Szkole albo innym instytucjom. Przekazują swoje dzieci, często nie wiedząc nawet, jaki będzie im wpajany światopogląd, jaki los zgotuje im czyjaś nauka. Oddając swoje dzieci w nieznane, samemu traci się swoje dzieci. Właśnie dlatego zapominają o matkach te dzieci, które zostały oddane komuś na naukę."

Jako psycholog i trener jeździłam po wielu szkołach, i nie jedno widziałam. 

W jednej z warszawskich szkół to się nawet strasznie zasiedziałam... 2 miesiące, bo po miesiącu nie byłam już w stanie znieść tego, jak można traktować młodych ludzi. Zwolniłam się.

Powyższy fragment jako jeden z nielicznych z 4 księgi podkreśliłam grubą kreską. Jakbym mogła, to bym kolorowym markerem po nim pojechała, ale że książka nie moja, więc cóż... pozostało zaznaczyć go ołówkiem.

Nie muszę chyba dodawać, że podpisuję się pod nim wszystkimi kończynami, które posiadam. Właściwie dzięki niemu zaczęłam liczyć, na ile lat "oddajemy" dziecko w ręce innych ludzi.

I wyszła mi liczba, która wgniotła mnie w fotel... bo jak dobrze policzyć czas, jaki spędza przeciętne dziecko w placówkach wszelakich, a swoją karierę zaczyna w nich w wieku 2-3 lat, do tego dodać 3 następne stopnie szkół, to wyjmujemy gotowy produkt po 15-18 latach obróbki...

Pamiętam, jak mocno mnie to wbiło w fotel... długo nie mogłam się podnieść...

Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy nauczyciele są beznadziejni, ale fakt faktem spora część, o ile nie bardzo spora, nie nadaje się do tego zawodu. 

Do tego dodajmy system edukacji stworzony przez nie wiadomo kogo... a na który mają wpływ miłościwie nam panujący...

Lekcje dodatkowe, balety, tańce i recytowanie wierszy... 

I ponownie muszę zapaść się w fotel, bo naprawdę nie mam pewności, czy to, kogo otrzymam po tych nastu latach obróbki, będzie nadal moim dzieckiem... 

Przeraziło mnie to i dało do myślenia... 

A że myślę wolno, to zostawię sobie resztę refleksji dla siebie, a post ten zakończę jakimiś (w miarę!) pozytywnymi cytatami...

"(...) wszystkie mądrości wszechświata istnieją w każdej ludzkiej duszy od momentu stworzenia. Tylko mędrcy sprytnie sobie na korzyść mędrkują i w ten sposób oddalają dusze od najważniejszego."  

"Najważniejsze, aby poznać, jak być szczęśliwym, a to jedynie rodzice przykładem swoim wskazać mogą."

Nic dodać, nic ująć!

A więc N.,  przyszła nad-matko (jak to mnie przyjaciółka nazywa!) zabierasz się do roboty.

"Jak być szczęśliwym... lekcja 1!"
   

piątek, 25 marca 2016

Nie wyliście nigdy do księżyca w pełni???

Mam teraz czas, gdy emocje nie tyle mnie dopadają, co postanowiły ewidentnie, że będą mnie zalewać, zatapiać i powalać na ziemię. Najlepiej jednym porządnym obuchem w łeb.

Nieźle im to idzie, muszę przyznać, ale najciekawsze w tym wszystkim jest to, że im mocniej dostaję po głowie, tym szybciej wstaję na równe nogi.

Fakt, to ciągłe upadanie, wstawanie, upadanie, wstawanie skutecznie wyczerpuje moje pokłady energii... ale to absolutnie pierwsze tego typu doświadczenie w moim życiu, kiedy emocje nie goszczą u mnie zbyt długo.

Wpadną (najczęściej bez zapowiedzi!), pobuszują w szafach, co nie co wywalą na podłogę i  znikają, tak szybko jak się pojawiły.

"Hmmm..." można by rzec inteligentnie...

"Ale o co chodzi..." można by skomentować...

A może wreszcie chodzi o to, że po raz pierwszy w życiu mój emocjonalny pakiet ma nieokiełznane możliwości goszczenia się, ile wlezie, a ja tylko stoję z boku i patrzę na jego wybryki, jak na wybryki dwulatka, któremu lepiej dać się wybrykać, bo jak się nie da, to i tak potrzeba wybrykania się wyjdzie mu kiedyś bokiem... bo wyjść musi!

Więc kiedy chce mi się śmiać, śmieję się głośno mając w nosie to, co inni pomyślą.

Kiedy mam ochotę płakać, płaczę wtulona w poduszkę.

Kiedy jestem wściekła, idę na spacer trzymając się mojej własnej porady (Stressfree - "Zaproś swoją złość na spacer."), bo to już by było naprawdę głupie pisać o czymś innym, a samemu kisić się ze złością w jednym pomieszczeniu.

I w końcu kiedy chce mi się wyć do księżyca (ale pełnia była w środę!), to to robię. Serio, a potem śmieję się z samej siebie przez następne 100 kroków. 

Nie wyliście nigdy do księżyca w pełni??? 

Polecam.

Nic się zapewne w Waszym życiu nie zmieni, ani nie odmłodniejecie, ani nie schudniecie, ale za to jak to sobie wspomnicie rano, to banan nie zejdzie Wam z twarzy do wieczora. 

www.kwejk.pl


piątek, 18 marca 2016

"Ty jesteś jak kaktus. Potrzebujesz suchego klimatu, ciepła i przestrzeni."

Nie dowiesz się nigdy niczego o sobie, jeśli będziesz unikał relacji jak ognia.

Niby nic odkrywczego nie napisałam, ale mam wrażenie, że ciągle mnie ten fakt zaskakuje na nowo.

Paradoks relacji polega chyba na tym, że coś, na co tak bardzo narzekałam w poprzedniej, w obecnych mam okazję dostawać w nadmiarze... i ten nadmiar sprawia, że mam takie mdłości, że autentycznie tęsknię za tymi "brakami", które aż tak bardzo mi przeszkadzały u poprzednika.

Może to specjalnie, może to w formie lekcji... a może po to, żeby mi pokazać, czy to, o co prosiłam, faktycznie jest tym, czego aż tak bardzo potrzebuję.

Ok, przyjęłam tę lekcję na klatę i już wiem.

Wiem na milion procent, że w relacjach wszelakich potrzebuję przestrzeni.

Ktoś mi kiedyś powiedział: 


"Ty jesteś jak kaktus. 
Potrzebujesz suchego klimatu, 
ciepła i przestrzeni."


http://www.grypuzzle.pl/


Tak, tak, jeszcze raz tak!

Przestrzeń to takie małe-wielkie coś, co pozwala Ci oddychać, pomyśleć i zatęsknić. 

Tak po prostu zatęsknić za kimś, kogo się długo nie widziało.

I to pojęcie "długo" jest zawsze względne, bo o ile przyjaciółki mogę nie widzieć miesiącami, o tyle ukochanego wolałabym widywać trochę częściej... chociaż dolę żony marynarza potrafię sobie wyobrazić i co gorsza (!) potrafiłabym się w niej odnaleźć.

Także tak to śmiesznie w życiu bywa, że nagle zaczęłam tęsknić za czymś, co mi jeszcze kilka miesięcy temu niezmiernie przeszkadzało....

Tak widocznie wyglądać ma lekcja pt.: 


"Poznaj wreszcie siebie, by wiedzieć, czego chcesz".

Postaram się solidnie ją odrobić, choć szeroko pojęty Los ciągle mi daje zadania z gwiazdką, a w kluczu ciągle nie ma do nich odpowiedzi.


http://www.tapetus.pl/

poniedziałek, 14 marca 2016

Jestem córką pilota.

Jak dobrze w końcu przekroczyć trzydziestkę!

To znaczy jeszcze jej nie przekroczyłam, jeszcze niecały miesiąc, ale na pytanie o wiek, z dumą odpowiadam "trzecia liga".

Dlaczego z dumą?

A dlatego, że wciąż mam tyle samo energii, co 10 lat temu, ale o niebo więcej mądrości i spokoju.

W końcu mogę zaryzykować stwierdzenie, że wiem, czego chcę w życiu.

To znaczy... no może nie do końca, ale  moja lista pt. "tego pragnę, a tego już nie chcę" ostatnimi czasy zapełniła się po brzegi.

I pomyśleć, że gdyby nie ostatnie pół roku, nie byłabym tu, gdzie jestem i nie planowałabym tego, co planuję.

Przed 30-stką spełniłam swoje największe marzenie. 

Podróż na koniec świata.

Można by pomyśleć, że teraz już nie mam, po co egzystować... jest to jakieś wyjście, ale Ci którzy mnie znają (choć wielu się wydaje, że mnie zna, ale są w ogromnym błędzie!) wiedzą, że już coś musiało wypełnić miejsce godne kolejnego "największego marzenia w życiu".

A jest nim.... tam ta ram tam tam tam tam tam!!!!!

Kurs pilota turystycznego.

Tak, pilota.

Tak, to ten, co lata w takich niedużych maszynach i przeważnie przewozi nimi turystów. 

Skąd taki pomysł?

Nie wiem, może dostałam go w genach może w jakiś inny tajemniczy sposób. Co za różnica? 

fot. Bartosz Stelmach
http://lotniczapolska.pl/
I tutaj zaczyna mieć sens moje prawo jazdy, bo ponoć, żeby być dobrym pilotem, trzeba być dobrym kierowcą. Dlatego jeżdżę sobie dzielnie, ćwiczę, ile wlezie (dziękuję Tato!) i odliczam czas. Moje założenie jest proste. 2-3 lata jazdy samochodem powinny wystarczyć do tego, żeby pewniej poczuć się za sterami samolotu. 

Pisząc o tym, mam nieodparte wrażenie oczywistości, która kryje się pod tym planem.

Planem absolutnie realnym i do zrobienia.

Skoro byłam już na Końcu Świata, to nic, absolutnie nic w życiu nie będzie mi straszne.

Czy dam radę?

Co to w ogóle za pytanie. 

Jestem córką pilota. 

Oczywiście, że dam radę.  

Prawda Tato?

środa, 9 marca 2016

...naukowo potwierdzona skuteczność "magii"...

www.matras.pl 

"Kod uzdrawiania" jest jedną z tych książek, które czytasz, w które wątpisz i które sprawdzasz na własnej skórze, bo inaczej nie uwierzysz w to, co autorzy napisali.

Tak też zrobiłam po przeczytaniu całości.

Usiadłam i zaczęłam sprawdzać.

Wiem, brzmi jak jakaś magia, jakieś coś dziwnego... i że w ogóle o co chodzi...

Nie będę zdradzała, czym są owe kody i jak się je wykonuje.

Nie będę zdradzała, jakie dolegliwości udało mi się dzięki nim złagodzić, a jakie wyleczyć.

Nie będę pisała o mechanizmie działania samych kodów, bo jest on w bardzo przystępny sposób opisany przez Autorów.

Jedyne, czym jestem się w stanie podzielić to to, że owe Kody stały się codziennym rytuałem, bez którego nie wyobrażam sobie zasnąć i wstać rano. I chociażbym miała wstać bardzo wcześnie, zawsze znajdę 6 minut dla siebie. 

Warto również dodać, że ta magia, a właściwie naukowo potwierdzona skuteczność "magii", leczy przyczynę, a nie samą chorobę... co dla koncernów farmaceutycznych będzie trudne do zaakceptowania.

Jak długo leczy?

Tyle, ile potrzeba. Jednemu wystarczy tydzień, innemu rok. Nie ma reguły.

A czy warto wypróbować je na sobie?

Oczywiście, że tak, bo nie wyobrażam sobie, żeby coś, co składa się z charakterystycznego ułożenia dłoni oraz powtarzanej na początku mantry mogło komukolwiek zaszkodzić.

P.S. Warto zaznaczyć, że Autorzy książki otwarcie piszą o swojej wierze i o Bogu... więc chyba Ateistom samo czytanie może zaszkodzić... chociaż, kto wie...