środa, 29 czerwca 2016

"You've made my day"

7:35 rano...

Przebrana w krótkie szorty i top wpadam do kuchni, żeby odznaczyć się, że jestem już w pracy i widzę, jak jeden z naszych hinduskich kelnerów (O Bogowie wybaczcie, nie pamiętam jego imienia!) macha do mnie ręką, żebym poszła za nim.

Szybka gonitwa myśli: " on, ja i pusta sala restauracyjna" nie zachęcały, ale ciekawość pchała do przodu, a on ciągnie mnie pod samo okno i mówi podekscytowany: "Look!" [Spójrz!] pokazując mi najpiękniejszą i największą tęczę jaką widziałam w Irlandii!!!!

A jak już miałam wracać do SPA, bo byłam przed zajęciami jogi, to usłyszałam: "Make a wish!" [pomyśl życzenie!]

Oczywiście, że pomyślałam!

Długo rozmyślałam o całej tej sytuacji i doszłam do wniosku, że to była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek jakikolwiek mężczyzna mi pokazał... 

"You've made my day" powiedziałam mu po zajęciach. 

"Musisz mi wysłać to zdjęcie, które zrobiłeś"....

A że nie miałby jak tego zrobić, to dostał dziś na karteczce mój adres e-mail, numer irlandzki... i numer polski, bo na niego mam Whatsappa a poza tym wiem, że on często do Polski wpada! Może mu się przydać ;-) 

I chyba spośród tych wszystkich palaczy (90% pracowników pali!), on wydaje się najbardziej niepozorny... tak jakby tutaj nie pasował... z papierochem w każdym razie go nie widziałam!

W sumie jak patrzę na moje dziewczyny ze SPA, które godzinę szykują się na wyjście do pubu, bluzki z dekoltem do pępka, średni wiek 22... to ja też tutaj... nie pasuje!

Ale w ramach przystanku... mogę oglądać wszystkie najpiękniejsze tęczę świata i dać się im prowadzić tam, gdzie będzie mi dobrze, ciepło i po mojemu!

Bo czasem, żeby dojść do miejsca, o którym się bardzo marzy, najpierw trzeba odwiedzić kilka innych miejsc...

To jak z chodzeniem po górach... nikt nie zaczyna przygody z górami od K2!

Irlandio, jesteś najpiękniejszym przystankiem, jaki mogłam sobie wybrać!

Dziękuję!

wtorek, 28 czerwca 2016

... bo takiego podrywu przeoczyć nie można...

Stoję sobie w recepcji naszego SPA, a tam przed ladą biega chłopczyk.

Wychodzę do niego, uśmiecham się,  a on do mnie: "Hello!"... był za młody, żeby pamiętać, że jeszcze powinien mnie spytać z automatu "how are you?" [tutaj wnikliwe oko Czytelnika powinno doszukać się... ironii!]

Więc odpowiadam mu z uśmiechem: "Hello!", a on zawija się na pięcie, biegnie w moją stronę i przytula się do moich nóg, bo wyżej nie dało rady... sięgał mi do bioder...

Już mu chciałam odpowiedzieć po polsku: "ojej, też cię kocham", ale szybko ugryzłam się w język i powiedziałam: "It is so nice. I like you too!" [To takie miłe. Ja też cię lubię!]

Bo to naprawdę było... miłe.... w sumie dał mi to, czego tak bardzo potrzebowałam...

Dziękuję Ci chłopczyku!

A opowiadałam wam o tym, jak dostałam w prezencie dwa kamyki???

Siedzę sobie na ławce, a do barierki podchodzi chłopiec. Przy barierkach mamy taki ciąg usypany małymi kamieniami... no cud malina dla małych dzieci. Wszystkie tam podchodzą, wszystkie biorą kamyki do rączek i albo rzucają nimi o szybę albo przerzucają je nad nią, a one wtedy spadają w dół centralnie na czyjąś głowę - pomysł iście szatański!

Ale ja nie o tym...

Siedzę na ławce, rozmawiam z mamą przez telefon i widzę, jak do kamieni zbliża się chłopiec.

Młody bierze dwa kamyki, zerka na mnie... ja tradycyjnie uśmiech numer sześć i pół (taki specjalny, zarezerwowany tylko dla dzieci... i psów!), słyszę uszami duszy gotowość taty do tego, żeby mu powiedzieć: "zostaw te kamienie", ale szybkość młodego przewyższa szybkość ojca i co młody robi?

Podchodzi do mnie, wyciąga rączkę i podaje mi pierwszy kamyk, więc przerywam rozmowę z mamą, bo takiego podrywu przeoczyć nie można i dziękuję mu za ten prezent, a on nie zastanawia się i po sekundzie wręcza mi drugi kamyczek... i tak noszę te kamyki w plecaku i tak się zastanawiam, w czyje ręce pójdą dalej...

Także ten... irlandzkie dzieci mnie chyba lubią... ja też bardzo je lubię, bo zauważyłam, że im młodsze dziecko, tym jego angielski jest mniej bełkotliwy!

Serio!

Irlandzkie dzieci mają brytyjski akcent... ale potem idą do szkoły i zaczyna się jeden, wielki bełkot!

A ja potem stoję w recepcji naszego SPA i ledwo rozumiem, co oni do mnie mówią... 

A telefonów to ja nawet nie próbuję odbierać!

Po polsku nie znosiłam załatwiania czegokolwiek przez słuchawkę, a co dopiero we wciąż dla mnie obcym języku angielskim, za którym szczere nie przepadam, ale o tym... innym razem!



poniedziałek, 27 czerwca 2016

Do kosza!

Ostatnio mam fazę, że głównie zajmuję się kasowaniem tego, co napisałam kilka dni albo tygodni temu.

Dlaczego?

Powodów jest kilka...

Przede wszystkim usuwam posty, w których jedyne, co robię, to narzekam.

Czytam je sobie po kilku dniach i mam taki niesmak w ustach, że po trzech zdaniach wiem, że te bzdury nie mają prawa ujrzeć światła dziennego!

Do kosza!

Kolejne posty, które lądują gdzieś w cybernetycznej czasoprzestrzeni mojego tableta, są postami z cyklu: "jak z niczego stworzyć nowy wpis na blogu?"... takie posty zdarzają mi się raz na jakiś czas, gdzie głównym tematem jest brak tematu, a piszę je tylko dlatego, że mój wewnętrzny pisarz po prostu pisać musi, a że nie zawsze jest to jego dzień, to już tym się za specjalnie nie przejmuje.

Cóż... ale i tak go kocham, i cenię nad życie!

Tak trzymaj!

Trzecie w kolejności są posty o moim ciągłym braku współpracy ze sprzętem grającym.

Ile można czytać o tym, że mi kolejne radio nie chce działać albo wyłącza się w trakcie masażu ot tak po prostu.

O tych moich przygodach ze sprzętem i z zarysowaniem ukochanej płyty to ja bym książkę mogła napisać!

Dobrze, że świeczki nie podejmują prób kontaktu ze mną... to by była dopiero jazda!


niedziela, 26 czerwca 2016

... przygotuj się na podróż dookoła świata!

Właśnie  stworzyłam swoją pierwszą składankę do Lomi Lomi Nui.

Podkład oleoodporny jużna moim stole, więc niedługo zacznę tu robić masaż, który kocham całym swoim sercem...

Właściwie to ja go ciągle robię (tylko w krótszej wersji), o czym klienci nie wiedzą i dowiadują się tylko wtedy, jak mnie zapytają, gdzie ja się "tego" nauczyłam.

Do muzyki siadałam długo, bo ciągle nie miałam przekonania, co do tego, że chcę przez dwie godziny puszczać hawajskie śpiewy.

No w mordę... na dłuższą metę ja ich po prostu nie lubię!

Więc jakieś dwa miesiące zastanawiałam się, przy jakiej muzyce robić moje Lomi, bo wiedziałam, że ta aborygeńska fantastycznie pasowała do słowiańskiej ziemi, ale nie pasuje mi za bardzo do irlandzkiej... to znaczy pasuje do masażu, ale nie do lomi... nie tym razem!

Kombinowalam, kombinowalam i wykombinowalam!

Powrzucałam w jeden plik wszystkie utwory, które pasowały mi energetycznie do Lomi, uporządkowałam i wiecie co mi wyszło???

Jedna, przepiękna podróż dookoła świata!

A to dzięki utworom pochodzącym z takich zakątków świata jak: Hawaje (to chyba nie dziwi!), Australia (to chyba też!), ziemie Indian, Słowian oraz Bałkany, a do tego kraje arabskie i jedna latynoska muzyczna krew. Nawet Bocelli załapał się na moją listę!

Nie mam pojęcia, jaki będzie efekt.

Pierwsza o tym przekona się Szefowa!

Szefowo, przygotuj się na podróż dookoła świata!

Miejsce wylotu: gabinet numer cztery, Parknasilla Resort and SPA!

Cena biletu: trzy uśmiechy!

Bagaż: nielimitowany!


sobota, 25 czerwca 2016

Wykształciuchu drogi...

Kiedy sięgnę pamięcią do czasów bycia trenerem i pracy po 8h, dociera do mnie, że ja wtedy nic nie wiedziałam o prawdziwym zmęczeniu.

Wracałam sobie z tych warsztatów "padnięta" i zastanawiałam się, ile jeszcze pociągnę.

Oj, durna ja byłam, durna!

Taki wykształciuch, który nic o życiu nie wie!

Tak, wykształciuch nie mający zielonego pojęcia o pracy fizycznej, a który miał niezwykle poczucie sukcesu w życiu, no bo nic tak o nim nie świadczy jak MGR przed nazwiskiem!

Ha ha ha!

Wykształciuchu drogi...

Żartuję... bez "drogi!"

Guzik wiesz o zmęczeniu!!!!

Postój 8-9h przy stole do masażu, pobiegaj z odkurzaczem albo z tacą pełną talerzy albo pozmywaj naczynia przez pół dnia, wtedy zobaczysz, czym jest prawdziwe zmęczenie.

Siedzenie za biurkiem cię męczy?

Prowadzenie wykładu?

Warsztat na siedem godzin?

Weź do ręki mopa, potem idź pozmywaj naczynia, następnie trzaśnij z sześć masaży, wtedy pogadamy!

Obecnie moje ciało przywykło do pracy fizycznej, ale początki były dla niego szokiem.

Ogromnym szokiem!

P.S. Jogo, jeszcze raz dzięki, że jesteś!



piątek, 24 czerwca 2016

... jakby wrócił z dalekiej podróży!

Do mojego gabinetu wchodzi kobieta i prosi o delikatny i łagodny masaż.... przy okazji mnie za to przeprasza i jeszcze pyta się, czy taki masaż jest dla mnie ok...

Oczywiście, że jest!

Klientki moje najwspanialsze...

Po pierwsze przestańcie mnie przepraszać za cokolwiek. Zwłaszcza za to, że jakiś kamień jest za gorący i Was parzy!

Po drugie to fantastyczne, że raz na jakiś czas ktoś wreszcie otwarcie mi mówi, czego chce i nie oczekuje ode mnie rzeźni. 

Po trzecie dla mnie takie masaże to istna bajka!

Zmuszają mnie do uważnego słuchania ciała i rozmawiania z nim na poziomie serca, i jeśli mam być szczera i jeśli mogłabym wybierać, to miliard razy bardziej wolę taki masaż od orki i co gorsza od ludzi, przy których czuję, że jedyne połączenie, jakie z nimi mam, to kontakt mojej skóry z ich własną... zdarzają mi się dni, że takich masaży skóra - skóra mam 90% i wtedy mam takie poczucie... straty czasu, że szok!

Kocham, wielbię i oddam wszystkie moje napiwki za klientów, których serducha i dusze chcą ze mną pogadać, którzy na hasło: "energia" nie uciekają na drugi koniec miasta, i dla których masaż jest przede wszystkim spotkaniem duchowym, a nie tylko pracą z mięśniem.

To też mi świetnie wychodzi, bo czasem można rozpocząć dialog od mięśni a zakończyć na sercu...

Miałam dziś takiego klienta, który bardzo jęczał podczas masażu. Bolał go każdy mój docisk, ale prosił o niego za każdym razem, jak znajdowałam coś ciekawego na jego plecach.

Ale kiedy wstał, jego twarz była po prostu... inna... jakby wrócił z dalekiej podróży!

I taką podróż serwuje swoim klientom i to tylko oni decydują, czy chcą w nią ze mną wyruszyć czy też nie... a ja mogę ich zaprowadzić na tyle głęboko, na ile sami będą chcieli.

"Chcesz delikatny masaż?"

"To fantastycznie, że mi o tym mówisz. Widocznie Twoje ciało i dusza potrzebują teraz ciepła, miłości i przytulania... i ja Ci to dam... i proszę, nigdy mnie za taki masaż nie przepraszaj... i wpadaj do mnie jak najczęściej.

Z uściskami

Twoja Masażystka 
Nathalie"

środa, 22 czerwca 2016

Jesteście wspaniali i jedyni w swoim rodzaju!

Ten post, jako iż jest postem wyjątkowym i o ludziach wyjątkowych, nie będzie czekał w żadnej kolejce na publikację!

Musi być opublikowany tu i teraz, natychmiast!

Dostałam swoją pierwszą paczkę z Polski, a w niej prócz tego, co mi było potrzebne, znalazły się ukochane orzechowe ciasteczka, trzy czekolady, migdały... i dużo wapna, bo oczywistym jest to, że JA + dwie pierwsze pozycje oznacza natychmiastową potrzebę wypicia wapna!

Ha, ha, ha!

Ale ja właściwie nie o tym chciałam... te ciastka to oczywiście super, że są, ale i tak je wchłonę do końca tygodnia i tyle mi z nich zostanie... czekolady zachowam na czarne dni smutku, rozpaczy i tęsknoty!

Dzięki tej paczce uświadomiłam sobie jedną, ważną rzecz, że paradoksalnie im dalej jestem od rodziców, tym bliżej mi do nich i tym mocniej wiem, że może kiedyś ci, których dziś nazywam przyjaciółmi, po prostu przestaną nimi być, ale Oni zostaną na zawsze!

"- Wiesz Mamo, coś czuję, że ten wyjazd będzie kolejną selekcją znajomych.

- Jakoś mnie to nie zaskakuje."

No właśnie, mnie też nie, dlatego tym bardziej chciałabym jakoś wyrazić słowami, ale nie mam pojęcia jakim fakt, iż mam najlepszych i najpiękniejszych rodziców na świecie!

Hawajczycy twierdzą, że jeszcze przed narodzinami to my sami wybieramy sobie rodziców... no ja lepiej wybrać nie mogłam!

Jesteście wspaniali i jedyni w swoim rodzaju!

Kocham Was, a Wy jedyne, co możecie dla mnie zrobić (prócz wysyłania ciastek co jakiś czas!), to dbać o siebie i żyć jak najdłużej, bo nie mam co do tego wątpliwości, że moje dzieci będą się mogły czuć zaszczycone mając takich dziadków jak Wy!

Dbajcie o siebie, żeby i one mogły... zjeść z Wami orzechowe ciastka... i uczcie się angielskiego... tak na wszelki wypadek ;-)

Z wyrazami ogromnego szacunku i miłości 
Wasza na zawsze 
N.

P.S. Kocham Was!!!

wtorek, 21 czerwca 2016

"Czułaś moją energię i ja czułam Twoją"

Płakałam... znowu...

Niby słyszę co jakiś czas: "to był najlepszy masaż, jaki kiedykolwiek dostałam", ale tym razem łzy naciekły mi do oczu i jedyne, co byłam w stanie powiedzieć to to, że ja wychodzę i wrócę za 3 minuty.

Te jej słowa mówione przez łzy: "Czułaś moją energię i ja czułam Twoją" po prostu mnie rozwaliły...

Zaprowadziłam ją i jej męża do pokoju relaksacyjnego, gdzie odprowadzamy ludzi po masażu, a ona mnie... mocno przytuliła...

O jak dobrze, że wczoraj skasowałam posta, w którym miałam narzekać na klientów!

Po co narzekać!

Lepiej opisać powyższą sytuację, bo szczerze wierzę, że tam gdzie uwaga, tam i energia podąża (MAKIA - hawajska zasada się kłania!), więc dzięki temu do mojego gabinetu będzie trafiało coraz więcej i więcej ludzi, których serca i dusze otwarte są na coś więcej, aniżeli pracę z mięśniami.

Jak ja to robię, że idę o krok dalej?

Szczerze?!

Nie mam pojęcia ;-)

Może to kwestia skupienia, może uważnego słuchania ciała, może muzyki, może pogody, a może mojej ogromnej miłości do tego, co robię.

Czy potrzebuję więcej dowodów na to, że jestem na właściwej ścieżce?

Chyba nie...

I tylko kolejny raz mogę podziękować za to, kim jestem, gdzie jestem i jak daleko sięgnęła moja podróż.... bo czuję, że to dopiero... początek!

A co dalej, gdzie dalej... czas pokaże!

niedziela, 19 czerwca 2016

Do zobaczenia jutro na macie... o 8 rano ;-)

Droga Jogo,

zaczynam Cię naprawdę lubić! 

Po tych wszystkich latach wątpliwości i niechęci prawdziwa praktyka własna, którą mi tutaj zgotowałaś w połączeniu z nauczaniem, autentycznie zbliżyła mnie do Ciebie. 

Stoję sobie na macie zmęczona i niechętna do czegokolwiek i jedyna pozycja, jaka przychodzi mi do głowy, to pozycja góry. 

Więc stoję na tej macie, rzepki do góry, uda w tył... oczywiście klepię to sobie po angielsku i po dosłownie 30 sekundach czuję taki przypływ energii, jakiej nigdy dotąd nie miałam i już  wiem,  że ta sesja będzie mocna.

I była!

Pot leciał ze mnie po pierwszych pięciu minutach!

Jogo, Ty mi tu powiedz jak na spowiedzi, co Ty knujesz!

Bo póki co robisz wszystko, żebym Cię lubiła bardziej, a może kiedyś pokochała na nowo.

A ja zaczynam na nowo odkrywać Twoje sekrety!

Krok po kroku!

Mam trzy sesje w tygodniu (o 8 rano!), uczniów, którzy wracają, motywację do porannego wstawania... oraz praktykę własną, która nie przestaje mnie zadziwiać.

A Ty wciąż coś knujesz, a ja wciąż nic z tego nie rozumiem, ale zaryzykuję i zaufam Ci ponownie.

Z pozdrowieniami 
Twoja Nat

P.S. Mówiłam Ci, że dobrze, że wróciłaś? 

No to mówię!

Do zobaczenia jutro na macie... o 8 rano ;-)


piątek, 17 czerwca 2016

... tej książce naprawdę daleko do Greya!

Właśnie zorientowałam się czytając dokładnie recenzje zakupionej przeze mnie książki (za 1euro!), że mam w rękach coś w rodzaju "50 twarzy Greya"!

Przynajmniej tak mówiły zamieszczone w niej opisy!

Z szoku wyszłam... dosyć szybko. 

Ów literaturę traktuję jako kontakt z angielskim, bo jedyne książki po angielsku jakie tu mam, to podręczniki do jogi - na dłuższą metę fabuła nie powala...

A tu proszę, trzymam w ręku "The New York Times Bestseller" i zastanawiam się, o co ten cały ból tyłka, jeśli chodzi o "50 twarzy Greya".

Nie czytałam, ale czytając moje "On the Island" stwierdzam, że literatura ta wprost idealnie pasuje do mojej kochanej ławeczki, gdzie chociaż jedna książka, którą czytam (a czytam kilka naraz) może być z tych mniej ambitnych, bo u licha co w tym złego poczytać coś, co nie zmusza do myślenia (mnie zmusza, bo to wciąż po angielsku!). 

Poza tym tej książce naprawdę daleko do Greya!

Sceny łóżkowe są zaledwie opisane w jednym akapicie... i nie ma nic o kajdankach....

___________

Powyższą część posta pisałam będąc mniej więcej po 200 stronach książki.

To, co napiszę poniżej, jest efektem "PO"!

____________

Książka jest super!

Końcówka tak mnie wciągnęła, że wieczorem pochłonęłam ostatnie 150 stron, bo byłam niezwykle ciekawa, jakie będą losy bohaterów i ich "niełatwej" miłości.

A niełatwej tylko dlatego, że wróciwszy do realnego, świata po trzech latach spędzonych na bezludnej wyspie (to, że się w sobie zakochali chyba nikogo nie dziwi!), zostali poddani surowej ocenie, bo jak to ona ma lat 31, a on lat 19!!!

A tak to moi mili. Nie wiem, ile jeszcze trzeba książek napisać, żeby ludzie zrozumieli, że miłość wykracza poza wszelkie ramy i metryki. 

A ja się wciąż zastanawiam, kto u licha daje nam prawo do oceny jakiegokolwiek związku i kto wyznacza te durne ramy normalności?!

Wiecie, co mnie najbardziej urzekło w tej historii?

Kiedy oboje zorientowali się, że nie pasują do otaczającego ich świata, a chcą być ze sobą i kochają się bardzo mocno, postanowili stworzyć sobie swój własny świat... 100km od miasta!

On kupił ziemię, zbudował na niej dom (robił to na bezludnej wyspie dwa razy - miał wprawę!)... i żyli długo i szczęśliwie, i mieli trójkę dzieci. 

Ona pierwsze urodziła grubo po trzydziestce (straszne... jak śmiała tak długo czekać!), a potem mieli bliźniaki!!!

I nawet z "płytkiej książki" można zabrać coś niezwykle cennego i mądrego dla siebie.

Jeśli czujesz, że gdzieś nie pasujesz, odwróć się na pięcie, wyjdź pierwszymi drzwiami i idź budować swój własny świat gdzie indziej!

Ci ludzie, którzy mają z tobą zostać, zostaną. 

Ci, którzy mają odejść, odejdą.

P.S. Z niecierpliwością czekam na film!!! 

czwartek, 16 czerwca 2016

... przed pewnymi rzeczami nie uciekniesz nigdy.

Żebyś nie wiem, jak daleko kupił bilet na samolot, przed pewnymi rzeczami nie uciekniesz nigdy.

Niby każdy inteligentny człowiek to wie, ale zawsze pozostaje nuta nadziei, że a nuż może tym razem się uda.

Szczegóły mojej próby ucieczki pozostawię dla siebie, choć mój wewnętrzny pisarski ekshibicjonizm najchętniej opisałby je szczegółowo... powstrzymuję go przed tym, jak tylko mogę.

Żebyś nie wiem, jak daleko nie wyjechał, to to co wieziesz w swoim sercu, trudno zostawić na lotnisku.

Ba, oni nawet takim bagażem nie są zainteresowani!

Choćbyś nie wiem, jak często mówił temu czemuś w środku "żegnaj", to i tak capnie Cię to w Twoich snach. I tak budzisz się rano i nawet nie masz już o to, co ci się śni, pretensji.

Budzisz się, masz uśmiech na twarzy i po prostu wiesz, że z silniejszym nie wygrasz, a dalsza strategia pożegnań chyba po prostu nie ma sensu.

Nie rozumiem nic z tego, ale wierzę, że po coś to jest i że ma mnie to do czegoś przygotować... trudne te przygotowania i pełne łez, ale widocznie takie mają być. 

Swoją drogą ciekawe, ile jeszcze w moim wewnętrznym plecaku jest rzeczy, które mnie tutaj w Irlandii zaskoczą.

Nie rozumiem, ale ufam i to chyba jedyna rzecz, która pozwala mi to jakoś ogarnąć, bo rozumieć to ja tego nawet nie próbuję!




środa, 15 czerwca 2016

"Ty masz irlandzki akcent."

Mam taki zwyczaj, że choćbym nie wiem, jak bardzo była zmęczona po pracy, to zanim wrócę do pokoju, wyprowadzam samą siebie na spacer!

Właściwie robię najkrótszą trasę, jaką się da, byle jak najszybciej dotrzeć do mojego łóżka.

A że nie tylko ja mam taki pomysł przed snem, więc spotykam na mojej ścieżce różne osoby.

Nie zawsze chce mi się rzucić to ich: "Hi, how are you", ale rzucam, bo co mi szkodzi, a nuż to mój potencjalny, masażowy klient.

Z naprzeciwka szła starsza pani z pieskiem.

No z psem to ja się zawsze chętnie witam w każdym możliwym języku.

Pogłaskałam, pomiziałam, spytałam pieska jak się ma... i wypadało coś powiedzieć do właścicielki.

Nawet nie pamiętam, jak zaczęłam... ale od słowa do słowa, oczywiście na temat psa, nagle słyszę: "Ty masz irlandzki akcent."

Moje oczy stanęły dęba, uszy porządnie wsłuchały się w wypowiedziane wcześniej zdanie, a dusza wręcz wrzasnęła: "no wypraszam sobie! ja mogę mieć każdy akcent, ale na pewno nie chcę mieć irlandzkiego!".

Pani pewnie ze względu na wiek miała prawo nie słyszeć mojego słowiańskiego zaciągu i moje tłumaczenia na niewiele się zdały.

No cóż... klient nasz Pan i nawet ten spotkany na szlaku ma zawsze rację.

"Akcent irlandzki... a fe!" pomyślałam i poszłam dalej!


wtorek, 14 czerwca 2016

... "zając, krzaki, Alicja" pomyślałam...

Dziś  na drodze spotkałam zająca!

Wstałam wcześnie rano, żeby jeszcze przed poranną jogą pójść na krótki spacer i zatańczyć fregatę.

No głupi to był pomysł niesłychanie, bo pogoda postanowiła wrócić na irlandzkie tory i zwyczajnie o 7 było tak zimno, że żałowałam, że nie założyłam żadnych rajstop pod moją cudną spódnicę.

Odtańczyłam, co trzeba, opatulilłam się w to, co miałam i ruszyłam w drogę powrotną do hotelu.

Idę sobie szybkim krokiem, co by się chociaż trochę rozgrzać i nagle widzę cudowne kwiaty... widuję je codziennie, ale akurat pomyślałam, że mała sesja po 7 rano im nie zaszkodzi.


Wyciągnęłam apart, psryknęłam dwie fotki i już miałam go chować. 

Nagle patrzę w kierunku ścieżki, a tam begnie w moją stronę zając!

Najprawdziwszy, leśny, irlandzki zając!


Spojrzał na mnie zaskoczony, a że mój aparat nadal był włączony, udało mi się skubańcowi zrobić zdjęcie, jak już był gotowy do ucieczki w krzaki.

Nawet miałam za nim biec, ale "zając, krzaki, Alicja" pomyślałam i stwierdziłam, że to za duże ryzyko, bo ja za niecałą godzinę muszę być w pracy.

On pobiegł w swoją stronę, ja poszłam w swoją...

Ciekawe, czy to był ten sam zając, który jakiś tydzień temu przyglądał mi się z daleka, jak tańczyłam fregatę na polu golfowym.

Też spotkaliśmy się rano, też tańczyłam... tylko temperatura jakby bardziej nas rozpieszczała.

Wtedy podszedł do mnie na ok. 100metrów.

Niestety, smartfon nie podołał temu wyzwaniu, więc pozostaje Wam uwierzyć mi na słowo że to, co widziałam w oddali, naprawdę było irlandzkim zającem!

poniedziałek, 13 czerwca 2016

"Ksiądz, też człowiek!"

W moim gabinecie pojawił się On!

Ksiądz we własnej osobie!

Gdyby nie wypełniona przez niego ankieta, w ogóle nie wiedziałabym o tym, kim jest ten człowiek, ale cóż on innego mógł wpisać w rubrykę "zawód"?

"Ksiądz, też człowiek!" pomyślałam i zabrałam się do pracy, a że tradycyjnie coś nie działało w sprzęcie grającym(!), więc byłam zmuszona puścić muzykę z mojego telefonu. 

"Puścić księdzu szamańską muzykę Indian?" zawahałam się przez chwilę... ale po sekundzie słychać było pierwsze dźwięki indiańskich flecików.

"Podnosić mu nogę do góry, kiedy położy się na plecach?" spytałam samej siebie.

"Pewnie, że tak!!!!"

"Zamknąć mu czakry po masażu i omieść dookoła stołu to, co mu niepotrzebne?" 

"No co to w ogóle za pytanie! Najwyżej irlandzki ksiądz przeklnie mnie na wieki."

I tak też zrobiłam trzymając się sztywno swoich rytuałów.

Ksiądz mnie nie wyklnął... wyszedł zadowolony, zrelaksowany i dał mi napiwek!

Obok Niemców, Anglików i pań po 60-tce księża stają się moją najulubienszą grupą do masowania!!

Korciło mnie, żeby go na jogę zaprosić... ale w końcu go nie zaprosiłam.. może i dobrze!

Nie warto ryzykować!

Napiwek rzecz święta!!!

Zwłaszcza od irlandzkiego księdza!


niedziela, 12 czerwca 2016

... wrzucić do butelki, zakorkować i do Bałtyku.

Nie pytajcie mnie już proszę: "Skąd ten pomysł na wyjazd?"

Po pierwsze, nikomu nie muszę się z niczego tłumaczyć!


Po drugie, widać niektórzy kiepsko mnie słuchali po moim powrocie z Australii, a z tego, co pamiętam, mówiłam wprost: "Nie umiem się tutaj odnaleźć!" i jeśli komuś taka argumentacja nie wystarcza albo ma z tym problem, zawsze mnie może usunąć ze znajomych, bo się np. kraju wyrzekłam czy jakoś tak to sobie nazwijcie.


To, co dzieje się w samym kraju, przemilczę. 


Szkoda mi nerwów!


Zadziwiające jest to, że pokolenie moich rodziców krzyczy: "Nie wracaj!", a ludzie z mojej półki proszą o wyjaśnienia.... naprawdę Was to dziwi???


Tysiące ludzi rocznie wyjeżdża do pracy, tysiące emigruje, tysiące nigdy nie wraca, ale to, że nagle mi przyszło to samo do głowy, jest tak arcy zadziwiające, że szok.


Dlatego darujcie sobie pytania"skąd ten pomysł", bo już mi się na nie zwyczajnie nie chce odpowiadać i jedynymi osobami, które mają prawo domagać się odpowiedzi na nie, są moi rodzice... o dziwo, nie domagają się, doskonale rozumieją moją decyzję i wspierają mnie najlepiej jak potrafią!


A jak ktoś z Was ma z tym kłopot.... Wasz kłopot, Wasz problem. Złotych rad nie przyjmuję od nikogo! A wszelkie pytania proszę spisać, wrzucić do butelki, zakorkować i do Bałtyku.


Jak dopłynie, przeczytam i puszczę dalej aż do Kanady!


Może tam Wam ktoś na nie odpowie!





sobota, 11 czerwca 2016

... czy ja aby na pewno jestem... człowiekiem.

Idę sobie spokojnie "ścieżką wróżek", na której dzieci mają za zadanie znaleźć domki elfów, wróżek i innych krasnali, z naprzeciwka widzę rodzinę, a na jej czele dziewczynkę.

Na mój widok zatrzymała się, powiedziała"Hello!" i spytała czy jestem wróżką?

Zaśmiałam się w duchu i odpowiedziałam: "Mogę być co najwyżej polską wiedźmą, bo jestem z Polski". Na co Pan wyglądający na dziadka młodej damy powiedział: "My tu mamy kogoś z Polski!" wskazując młodą kobietę idącą za nimi. 

Wyściskałam rodaczkę z myślą, że jednak kogoś z Polski stać na ten hotel, a tu się okazuje, że ona z takim akcentem mówi, że na milion procent dzieciństwo musiała spędzić za granicą... czyli jednak nas nie stać ;-) 

Ale wracając do bycia wróżką czy też wiedźmą...

Latam sobie po tych ścieżkach w swoich spódnicach i tylko czekam, aż mnie ktoś zapyta, na którym zamku straszę, bo w sukience którą widzicie na zdjęciu, czuję się jak zjawa... i sama się czasem zastanawiam, czy ja aby na pewno jestem... człowiekiem.

"Czy jesteś wróżką?"

Zawsze myślałam że jestem wiedźmą... 

... ale dla Ciebie serduszko mogę stać się najprawdziwszą wróżką na świecie!





piątek, 10 czerwca 2016

Nie chcę, nie lubię, nie widzę w tym sensu!

Wszyscy się tutaj nie mogą nadziwić, dlaczego ja do tej pory nie dotarłam do żadnego z pobliskich miasteczek, a jestem już tutaj ponad miesiąc.

Ok, posłuchajcie uważnie!

Po pierwsze spędziłam 28 lat życia w Warszawie. To takie duże miasto w Polsce.

Po drugie im jestem starsza i (daj Boże!) mądrzejsza, tym bardziej potrzebuję kontaktu z tym co prawdziwe i piękne, a przyroda spełnia oba te kryteria.

Po trzecie w mojej pracy pomiędzy klientami jest jedna wielka gonitwa. Ja i tak spieszę się powoli i wolę mieć przez cały dzień obsuwę pieciominutową, aniżeli gnać jak szalona, ale i tak gnam.

Po czwarte miewam dni, kiedy stoję przy stole ok.  ośmiu godzin i naprawdę marzę wtedy o moich ukochanych ławeczkach i świętym spokoju.

Po piąte... tu jest po prostu przepięknie, więc po co ja mam się w ogóle stąd ruszać???

Dlatego wszyscy, którzy myślą o mnie przez pryzmat słowa"podróżnik", na swój sposób mnie obrażają.

Dla mnie prawdziwe poznawanie miejsca, to właśnie ławka tudzież krzesełko w kawiarni, dobra kawa i przypadkowe rozmowy z (nie)przypadkowymi ludźmi.

Zaprawdę Wam powiadam, iż ocean każdego dnia jest inny, słońce każdego dnia świeci inaczej, a spotkani ludzie każdego dnia przynoszą coś nowego, dlatego nie pytajcie mnie proszę, czy coś zwiedziłam czy gdzieś byłam.

Ja po prostu nie mam takiej potrzeby.

Byłaby to kolejna gonitwa do kolejnego punktu.

Nie chcę, nie lubię, nie widzę w tym sensu!

Podróże wgłąb siebie i miejsca, które mnie otacza, wystarczają mi w zupełności, dlatego do Sneem (miasteczka oddalonego trzy kilometry od hotelu) dotrę wtedy, kiedy te drewniane ławki na tyle mocno wejdą mi w tyłek, że jedyne, co mi pozostanie, to chodzenie.

Póki co miękka kurtka + szalik zaspokajają moje potrzeby w stu procentach! 

P.S. Melduję, dotarłam do Sneem jakiś tydzień temu, ale tylko dlatego, że moja wspaniała szefowa (uściski dla niej!) dała mi... cztery dni wolnego, więc trzeciego dnia faktycznie ławka wrastała w tyłek i trzeba było się gdzieś ruszyć!

P.S. P.S. Poza tym rzecz najważniejsza... ja tu przyjechałam odłożyć trochę pieniędzy, a nie je wydać w tym samym miesiącu, w którym je zarobiłam, jeśli komuś to ciężko zrozumieć, no to ja mu bardzo współczuję ;-) 




środa, 8 czerwca 2016

Dziadkowi ktoś musiał pomóc!

W Irlandii weszłam na wyższy poziom czucia...

Moje masaże nie są już tym, czym były i czuję je, po raz pierwszy każdym centymetrem siebie... 

Pewnego dnia przyszła Ona - Niemka!

Miła rozmowa, komplementy dotyczące pracowitości i inteligencji Polaków (!)  i dopadły mnie łzy wzruszenia. 

Kiedy czytałam "Biegnącą z wilkami" miałam wiele snów, z wieloma wątkami. Nie wszystkie rozumiałam...

W dwóch snach pojawiła się postać Niemki, SS-manki, która za każdym razem ratowała mnie przed czymś...

Mój dziadek ze strony mamy był w obozie niemieckim. 

Przeżył, dopiero po latach odnaleźli się z babcią.

Myślałam o tym wszystkim robiąc najpiękniejszy masaż, jaki potrafiłam, a moje serce przepełniała wdzięczność dla Niemców... być może dla jednej, konkretnej Niemki.

Miałam łzy w oczach, a pod koniec jak zwykle klęknelam za głową klientki, zakryłam jej uszy dłońmi i pierwszy raz pochyliłam głowę w kierunku podłogi.

Właściwie zrobiło to moje ciało, a głowa usiłowała zrozumieć, co się dzieje.

I wtedy dotarły do mnie dwie rzeczy.

Dziadkowi ktoś musiał pomóc! 

Jestem tego pewna na sto procent i była to... Niemka!

A druga rzecz... dlaczego u licha synowie czy też wnuki Niemców z tamtych czasów mają odpowiadać i ciągle przepraszać za to, że ich przodkowie byli... po prostu głupi?!

Dziękuję Ci Niemko, kimkolwiek byłaś... dziękuję dziadku za to, że tego dnia odwiedziłeś mnie w gabinecie. 

Czułam Cię Dziadziuś bardzo mocno... choć nigdy nie mieliśmy okazji się poznać... kocham Cię całym sercem!

Twoja najukochańsza Wnusia!!!

P.S. Bo Przychodzi taki moment, że w końcu czujesz i po prostu wiesz. Nie wiesz, skąd, ale wiesz i już nie podważasz samej siebie, i nie potrzebujesz dowodów.