Stoję sobie w recepcji naszego SPA, a tam przed ladą biega chłopczyk.
Wychodzę do niego, uśmiecham się, a on do mnie: "Hello!"... był za młody, żeby pamiętać, że jeszcze powinien mnie spytać z automatu "how are you?" [tutaj wnikliwe oko Czytelnika powinno doszukać się... ironii!]
Więc odpowiadam mu z uśmiechem: "Hello!", a on zawija się na pięcie, biegnie w moją stronę i przytula się do moich nóg, bo wyżej nie dało rady... sięgał mi do bioder...
Już mu chciałam odpowiedzieć po polsku: "ojej, też cię kocham", ale szybko ugryzłam się w język i powiedziałam: "It is so nice. I like you too!" [To takie miłe. Ja też cię lubię!]
Bo to naprawdę było... miłe.... w sumie dał mi to, czego tak bardzo potrzebowałam...
Dziękuję Ci chłopczyku!
A opowiadałam wam o tym, jak dostałam w prezencie dwa kamyki???
Siedzę sobie na ławce, a do barierki podchodzi chłopiec. Przy barierkach mamy taki ciąg usypany małymi kamieniami... no cud malina dla małych dzieci. Wszystkie tam podchodzą, wszystkie biorą kamyki do rączek i albo rzucają nimi o szybę albo przerzucają je nad nią, a one wtedy spadają w dół centralnie na czyjąś głowę - pomysł iście szatański!
Ale ja nie o tym...
Siedzę na ławce, rozmawiam z mamą przez telefon i widzę, jak do kamieni zbliża się chłopiec.
Młody bierze dwa kamyki, zerka na mnie... ja tradycyjnie uśmiech numer sześć i pół (taki specjalny, zarezerwowany tylko dla dzieci... i psów!), słyszę uszami duszy gotowość taty do tego, żeby mu powiedzieć: "zostaw te kamienie", ale szybkość młodego przewyższa szybkość ojca i co młody robi?
Podchodzi do mnie, wyciąga rączkę i podaje mi pierwszy kamyk, więc przerywam rozmowę z mamą, bo takiego podrywu przeoczyć nie można i dziękuję mu za ten prezent, a on nie zastanawia się i po sekundzie wręcza mi drugi kamyczek... i tak noszę te kamyki w plecaku i tak się zastanawiam, w czyje ręce pójdą dalej...
Także ten... irlandzkie dzieci mnie chyba lubią... ja też bardzo je lubię, bo zauważyłam, że im młodsze dziecko, tym jego angielski jest mniej bełkotliwy!
Serio!
Irlandzkie dzieci mają brytyjski akcent... ale potem idą do szkoły i zaczyna się jeden, wielki bełkot!
A ja potem stoję w recepcji naszego SPA i ledwo rozumiem, co oni do mnie mówią...
A telefonów to ja nawet nie próbuję odbierać!
Po polsku nie znosiłam załatwiania czegokolwiek przez słuchawkę, a co dopiero we wciąż dla mnie obcym języku angielskim, za którym szczere nie przepadam, ale o tym... innym razem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz