Właśnie zorientowałam się czytając dokładnie recenzje zakupionej przeze mnie książki (za 1euro!), że mam w rękach coś w rodzaju "50 twarzy Greya"!
Przynajmniej tak mówiły zamieszczone w niej opisy!
Z szoku wyszłam... dosyć szybko.
Ów literaturę traktuję jako kontakt z angielskim, bo jedyne książki po angielsku jakie tu mam, to podręczniki do jogi - na dłuższą metę fabuła nie powala...
A tu proszę, trzymam w ręku "The New York Times Bestseller" i zastanawiam się, o co ten cały ból tyłka, jeśli chodzi o "50 twarzy Greya".
Nie czytałam, ale czytając moje "On the Island" stwierdzam, że literatura ta wprost idealnie pasuje do mojej kochanej ławeczki, gdzie chociaż jedna książka, którą czytam (a czytam kilka naraz) może być z tych mniej ambitnych, bo u licha co w tym złego poczytać coś, co nie zmusza do myślenia (mnie zmusza, bo to wciąż po angielsku!).
Poza tym tej książce naprawdę daleko do Greya!
Sceny łóżkowe są zaledwie opisane w jednym akapicie... i nie ma nic o kajdankach....
___________
Powyższą część posta pisałam będąc mniej więcej po 200 stronach książki.
To, co napiszę poniżej, jest efektem "PO"!
____________
Książka jest super!
Końcówka tak mnie wciągnęła, że wieczorem pochłonęłam ostatnie 150 stron, bo byłam niezwykle ciekawa, jakie będą losy bohaterów i ich "niełatwej" miłości.
A niełatwej tylko dlatego, że wróciwszy do realnego, świata po trzech latach spędzonych na bezludnej wyspie (to, że się w sobie zakochali chyba nikogo nie dziwi!), zostali poddani surowej ocenie, bo jak to ona ma lat 31, a on lat 19!!!
A tak to moi mili. Nie wiem, ile jeszcze trzeba książek napisać, żeby ludzie zrozumieli, że miłość wykracza poza wszelkie ramy i metryki.
A ja się wciąż zastanawiam, kto u licha daje nam prawo do oceny jakiegokolwiek związku i kto wyznacza te durne ramy normalności?!
Wiecie, co mnie najbardziej urzekło w tej historii?
Kiedy oboje zorientowali się, że nie pasują do otaczającego ich świata, a chcą być ze sobą i kochają się bardzo mocno, postanowili stworzyć sobie swój własny świat... 100km od miasta!
On kupił ziemię, zbudował na niej dom (robił to na bezludnej wyspie dwa razy - miał wprawę!)... i żyli długo i szczęśliwie, i mieli trójkę dzieci.
Ona pierwsze urodziła grubo po trzydziestce (straszne... jak śmiała tak długo czekać!), a potem mieli bliźniaki!!!
I nawet z "płytkiej książki" można zabrać coś niezwykle cennego i mądrego dla siebie.
Jeśli czujesz, że gdzieś nie pasujesz, odwróć się na pięcie, wyjdź pierwszymi drzwiami i idź budować swój własny świat gdzie indziej!
Ci ludzie, którzy mają z tobą zostać, zostaną.
Ci, którzy mają odejść, odejdą.
P.S. Z niecierpliwością czekam na film!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz