wtorek, 14 czerwca 2016

... "zając, krzaki, Alicja" pomyślałam...

Dziś  na drodze spotkałam zająca!

Wstałam wcześnie rano, żeby jeszcze przed poranną jogą pójść na krótki spacer i zatańczyć fregatę.

No głupi to był pomysł niesłychanie, bo pogoda postanowiła wrócić na irlandzkie tory i zwyczajnie o 7 było tak zimno, że żałowałam, że nie założyłam żadnych rajstop pod moją cudną spódnicę.

Odtańczyłam, co trzeba, opatulilłam się w to, co miałam i ruszyłam w drogę powrotną do hotelu.

Idę sobie szybkim krokiem, co by się chociaż trochę rozgrzać i nagle widzę cudowne kwiaty... widuję je codziennie, ale akurat pomyślałam, że mała sesja po 7 rano im nie zaszkodzi.


Wyciągnęłam apart, psryknęłam dwie fotki i już miałam go chować. 

Nagle patrzę w kierunku ścieżki, a tam begnie w moją stronę zając!

Najprawdziwszy, leśny, irlandzki zając!


Spojrzał na mnie zaskoczony, a że mój aparat nadal był włączony, udało mi się skubańcowi zrobić zdjęcie, jak już był gotowy do ucieczki w krzaki.

Nawet miałam za nim biec, ale "zając, krzaki, Alicja" pomyślałam i stwierdziłam, że to za duże ryzyko, bo ja za niecałą godzinę muszę być w pracy.

On pobiegł w swoją stronę, ja poszłam w swoją...

Ciekawe, czy to był ten sam zając, który jakiś tydzień temu przyglądał mi się z daleka, jak tańczyłam fregatę na polu golfowym.

Też spotkaliśmy się rano, też tańczyłam... tylko temperatura jakby bardziej nas rozpieszczała.

Wtedy podszedł do mnie na ok. 100metrów.

Niestety, smartfon nie podołał temu wyzwaniu, więc pozostaje Wam uwierzyć mi na słowo że to, co widziałam w oddali, naprawdę było irlandzkim zającem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz