Przychodzi taki momentu w życiu człowieka dorosłego, że dojrzewa on w końcu do tego, żeby brać się w garść szybciej niż wskazują na to poradniki, terapeuci i inni udrawiacze razem wzięci.
Są to momenty, kiedy przypominam sobie, że stawianie siebie do pionu wychodzi mi jedynie, gdy zwracam się do siebie... po nazwisku!
Zero pieszczot, zero cackania się!
Nazwisko i tekst komendy!
"K. Ty się weź ogarnij! Ty przestań pitolić, że jesteś zmęczona, Ty wykorzystaj swoją szansę najlepiej jak potrafisz!"
I tak gadam do siebie w trakcie masażu, bo wtedy chyba mam najbliższy kontakt ze swoim wewnętrznym Użalaczem się...
A Użalacz ten przypomina o sobie, kiedy znowu pojawia się dzień, w którym mój angielski staje mi kołkiem w gardle i to, co już wydawało się przyswojone, ponownie wymaga długiego zastanawiania się.
To są dni, których szczerze nienawidzę....
Dzień wcześniej jeszcze gadasz płynnie i nawet zdarza Ci się odpowiedzieć coś komuś z automatu, bez zastanawiania się, a potem przychodzi "Ten" dzień, w którym wszystko zaczynasz od zera... i znowu czujesz się jak w jednej, wielkiej klatce swoich własnych ograniczeń językowych...
Bo tak bardzo chcesz coś ludziom przekazać, a tak bardzo Ci brakuje słów... i wtedy mój wewnętrzny pisarz łka, kuli się i frustruje jednocześnie, bo jest to dla niego tak niezmiernie trudne i bolesne... jakby malarzowi zabrać ulubione pędzle i kazać mu malować tym, co ma...
I dlatego frustracja jest czymś, co towarzyszy mi tutaj prawie codziennie i pewnie zostanie ze mną co najmniej do wylotu...
I jedyne, co wtedy pomaga, to tekst: " K., Ty się weź w garść, Ty przestań pitolić, Ty się ucz codziennie nowego słówka... wykonać!"
"Ok szefie...., wykonane!
Bez odbioru!"
Facebook, Beata Pawlikowska |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz