Co wieczór wracam z pracy i tuż przed prysznicem rozpuszczam moje włosy.
"No może bez przesady. Teraz to ci fantazja zaszalała! Po prostu zdejmujesz z nich ponad dziesięć różnych spinek, bez których nie byłabyś w stanie tutaj przetrwać."
Jest coś w tym momencie uroczystego i intymnego.
Słowianie wierzyli, że rozpuszczone włosy u kobiety, to utrata energii...
I ja się z nimi zgadzam w 100%!
Ja to prostu czuję i czułam jako dziewczynka, a potem nastolatka, że nosząc rozpuszczone wlosy, a miałam je do pupy, czułam się autentycznie naga i teraz czuję dokładnie to samo... choć włosy mam zaledwie do ramion!
Tak jakby rozpuszczone i wolne włosy należały się tylko nielicznym i tylko wybrańcy mogli je zobaczyć w pełnej okazałości.
Póki co do wybrańców należy moja współlokatorka i czasem koleżanka z sąsiedniego pokoju... niech będzie, ale prócz dziewcząt nikt mnie tutaj nigdy nie widział w rozpuszczonych włosach... i bardzo dobrze.
A jak będą naprawdę długie, to zaplotę je w upragniony warkocz jak na prawdziwą Słowiankę przystało, a rozplotę je tylko dla wybrańców... albo lepiej powiedzieć... wybrańca, jak to Słowianki czyniły.
Ach, jest coś w tych włosach magicznego... jak dobrze, że moje są coraz dłuższe i dłuższe, i dłuższe!
A kiedyś ktoś usiądzie przy mnie, rozplecie mój warkocz i mi je rozczesze przed snem... jak na piękny, słowiański rytuał przystało...
Tak przynajmniej na kursie mówili... Gimnastyki Słowiańskiej ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz