Mam czasem takich klientów, którzy lubią cierpieć i dla których dobry masaż, to masaż głęboki wykonany na poziomie co najmniej wątroby.
A ja według starej, polskiej zasady: "Klient nasz pan", skoro pan chce mocnego docisku, nie śmiem mu się sprzeciwiać.
Ale coraz częściej widzę oczami wyobraźni obrazek, w którym to klient cierpi, ja dociskam, klient cierpi, ja dociskam mocniej i przy okazji czuję własny pot na czole, a jakiś głos w środku mi mówi: "Jakie to jest ku*** bez sensu!"
Kiedyś lubiłam pracę głęboką i mocną, ale coś we mnie wyraźnie przeskoczyło i walczę sama ze sobą, kiedy ktoś mnie prosi o mocny docisk.
Może dlatego jestem pierwsza, żeby dać masaż, ale niekoniecznie, żeby go otrzymać...
Dlaczego?
A dlatego, że jest w tej pracy coś z gwałtu...
Nie zapomnę pierwszego dnia zjazdu Lomi z Susan.
Wszyscy, jakby się umówili, że będą udowadniać, ile to oni nie mają siły... nigdy nie czułam się aż tak bardzo zgwałcona jak wtedy... to było okropne czuć, że im bardziej moje mięśnie nie chciały się rozluźnić, tym bardziej ktoś je na siłę dociskał. Zero dialogu! Po prostu ktoś sobie założył, że je rozluźni i dążył do tego celu po trupach.
A ja tak często słyszę, jak mięśnie mi mówią: "Odpuść, nie teraz! My chcemy być napięte!"... a ich właściciel prosi o mocniejszy docisk
Nie wiem, skąd w ludziach takie zamiłowanie do gwałtu i przemocy wobec samego siebie...
Oczywiście, skoro chcą, to ja ich gwałcę, ale szczerze modlę się, żeby nie wrócili.
Bo wyraźnie wchodzę na nowy etap pracy z ciałem i eksperymentuję ze swoimi dłońmi.
Czasem je po prostu położę i czekam!
I chyba to jest mój kolejny trop do dalszej pracy.
Żegnam cię docisku, żegnam cię przymusie rozluźnienia mięśni... nie sądzę, żebym się mogła jeszcze czegoś od was nauczyć.
Natomiast serdecznie witam Was moje piękne i kochane dłonie... prowadźcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz