Właśnie dotarło do mnie, że przez ostatnie lata pracy w zawodach różnych zawsze wykonywałam coś, przy czym poczucie winy dominowało, a było to związane z tym, że większość powierzanych mi funkcji robiłam studiując, albo ledwo co skończywszy studia albo nie skończywszy niczego a już na pewno nie tego, co skończyć powinnam.
Trochę naokoło, ale podam kilka przykładów.
Pierwszy raz zaczęłam samodzielnie prowadzić grupy dla osób uzależnionych, będąc na trzecim roku studiów. Poczucie, że nie powinnam, że nie mam prawa, pamiętam do dziś.
Pierwsze indywidualne spotkania z klientami zaczęłam mając ledwo, co ukończone szkolenia z tsr, przy ani jednym zjeździe szkoły terapii uzależnień....
Poprowadzilam 24 szkolenia o partnerstwach lokalnych nie mając pojęcia do dziś, czym one są. Mimo mojego niesmaku pomieszanego z dumą, ankiety ewaluacyjne były ekstra.
Uczę jogi, choć (ta jedyna i słuszna) większość by mnie zbeształa, bo jestem zaledwie po krótkim kursie na instruktora rekreacji ruchowej...
I tak zaczynam się już oswajać z tym, że życie nigdy nie dawało mi zbyt wiele czasu na to, żeby się do czegoś przygotować.
Najczęściej rzucało mnie na bardzo głęboką wodę i obserwowało.
A ja ciągle mając 30 lat wracam do poczucia, że mi czegoś nie wypada uczyć, bo szkół nie skończyłam, bo doświadczenia nie mam, bo jestem za młoda.
I chciałabym jakoś optymistycznie zakończyć, ale nie specjalnie wiem jak.
Widać Ci na górze wiedzą lepiej o moim pływaniu, niż ja sama.
W sumie nigdy mnie przez to nie utopili, ale co nerwów naprzynosili, tylko ja wiem.
Widocznie taka moja życiowa droga, że zamiast mieć czas na przygotowanie się, zabiera mi się go na wstępie i mówi: "No to teraz prowadź zajęcia!".
No więc prowadzę... najlepiej jak potrafię, ale czy powinnam?
...
Oczywiście, że tak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz