Dotarlam do Bunbury... coraz blizej cywiliazcji zwanej Perth...
Dzis poraz pierwszy mialam kryzys, kiedy uswiadomilam sobie, ze jade w ciemno nie majac pojecia, czy znajde wolne lozko w hostelu... znalazlam.
Ten hostel w przeciwienstwie do hostelu w Perth wyglada na taki, w ktorym pwinnam sie wyspac... i daja darmowa kawe i ciasto o 18:30 wieczoram, a rano darmowe sniadanie... nooo, taki hostel to ja rozumiem!
Najciekwasze jest to, ze nie mialam problemu ze znalezieniem noclegu na couchsurfingu/Servasie na koncu swiata (Esperance, Albany), ale tutaj na ponad 10 maili otrzymalam zaledwie dwie odopowiedzi - obie odmowne... matko. to jest dopiero koniec swiata...
Chyba pojde rano pobiegac...
Zgubiwszy sie w Bunbury (czy jest jakies miasto w tym kraju czy tez busz, w ktorym nigdy sie nie zgubie??), zapytalam o droge starszego pana... okazalo sie, ze to "sasiad" z Czech mieszkajacy w Australii od ponad 40 lat... jak dobrze bylo na chwile pogadac po polsku/czesku...
Im dluzej tu jestem, tym bardziej tesknie za szelestem mojego jezyka, tym mocniej jestem dumna z bycia Polka i nie wyobrazam sobie, zeby moje dzieci nie znaly polskiego jezyka i smaku pierogow, ale na pytanie:
- Are you happy in Poland? [Czy jestes szczesliwa w Polsce?]
... nadal odpowiadam...
- No, I'm not happy. It isn't my place if you know what I mean. [Nie, nie jestem szczesliwa, to nie jest moje miejsce, jesli wiesz, o co mi chodzi.]
Nic prostszego - zabierz mnie w plecaku następnym razem będziemy sobie szeleścić po polsku do woli ^_^
OdpowiedzUsuńNie ma problem!
OdpowiedzUsuńSzykuj sie na Maroko :D
Sciskam Cie mocno :***