Nie noszę spodni od listopada 2015 roku.
Tak wyszło, tak mnie "wzięło", tak poczułam, że mam ochotę na odrobinę więcej kobiecości.
W pracy i po domu ukochany dresik, ale na miasto tylko kiecka.
Prawdę mówiąc nawet te wspaniałe, kolorowe jeansy mnie nie przekonują, choć tak długo na nie polowałam w ciuchlandzie, żeby dorwać taki, a nie inny kolor.
Leżą teraz samotne i czekają na swój dzień.
Dlaczego spódnica?
Nie będę nikomu robiła wykładów na temat kobiecości, czerpania energii z ziemi i tym podobnych klimatach. Kto będzie chciał, znajdzie na ten temat odpowiednie nagrania na youtubie.
Wiem, że po paru miesiącach noszenia spódnicy nie wyobrażam sobie kupowania i noszenia czegokolwiek innego.
I najgorsze są te dylematy... a co, jak w góry będę chciała pojechać...??
W sumie co to za dylemat. Gór skalistych nigdy nie lubiłam, a po połoninach pomykają Siostry Zakonne... więc jak one dają radę, to ja tym bardziej sobie poradzę. Fakt, te sportowe buty średnio mi do kiecek będą pasowały, ale cóż...
No, także przyszedł czas nowych dylematów życiowych.
Kiedy wybór odpowiedniej spódnicy do samolotu (co by się nie wygniotła za bardzo) wydaje mi się większym problemem od czegokolwiek innego w podróży.
Wiem, dla niektórych to brzmi jak abstrakcja, ale szczerze Wam powiem, że niezwykle dobrze mi w tej abstrakcji.
Bo co u licha kobiecego jest w spodniach???
Nic, absolutnie nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz