To nie był dla mnie łatwy dzień.
Raczej należał do tych, w trakcie których jedyne, co człowiek może zrobić, to zjeść 3 pączki i pójść spać.
I tak też zrobiłam. "Wyćwiczy się, poje się zupy przez następne dni - zejdzie samo." - pomyślałam.
Nawet farby nie przemawiały do mnie zachęcająco, a wzięcie ich do ręki było nie lada wysiłkiem.
Jednak po długich, wielogodzinnych negocjacjach przypadkowo wybrany pędzel znalazł się w mojej dłoni.
A to, co poniżej widzicie, nie jest efektem dzisiejszego malowania. Dziś było mnie stać zaledwie na kilka białych kropek.
To, co poniżej, to mój pierwszy, najprawdziwszy obraz.
Moje pierwsze zetknięcie z płótnem.
Moje pierwsze dzieło, przy którym nie czułam się ograniczona... bo malowanie pudełek ze sklejki doprowadza mnie czasem do szału. Raz, że mała przestrzeń. Dwa, że pomalowana farbą sklejka zaczyna żyć swoim życiem i po wyschnięciu nagle wieczko nie pasuje do reszty.... ech, życie Artysty jest pełne pułapek.
Jestem dumna z mojej jaszczurki, bo uzyskałam dokładnie taki efekt, jaki chciałam i aż boję się pomyśleć, jakie efekty uzyskam na dziesiątym, dwunastym czy dwudziestym piątym płótnie.
Gdyby mi ktoś powiedział rok temu: "Będziesz malować!", kazałabym mu się porządnie przebadać.
A dziś sięgam po pędzel codziennie i stawiam kropki. Intuicyjnie, bez celu, oczekiwań i planów. Stawiam tam, gdzie serce mówi: "Postaw".
I nie wiem jak. Nie wiem skąd, ale po prostu w pewnym momencie wiem, że już więcej kropek nie potrzeba i że dzieło zostało ukończone.
Piękny, nie można się napatrzeć
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Bardzo mi miło.
OdpowiedzUsuńUściski!