Dwa dni z rzędu usłyszałam: "Śpiewaj! Koniecznie śpiewaj przed masażem."
Wyjaśnię dla niewtajemniczonych.
Przed masażem Lomi Lomi Nui masażysta śpiewa.
Tak, po prostu kładzie dłonie na plecach Klienta i śpiewa.
Jakieś pół roku zajęło mi przekonanie samej siebie, że to ma sens, że taki jest rytuał, że wcale nie robię z siebie idiotki....
Właściwie to nie tyle JA dokonałam tej rewolucji w głowie, co moje wspaniałe Klientki.
No bo jak Klient Ci mówi, że masz to absolutnie robić, a wedle zasady "klient nasz pan", a w polemikę przez grzeczność wchodzić nie będę, więc nie pozostaje mi nic innego, jak każdy następny masaż zacząć śpiewem.
I dlatego bardzo przepraszam wszystkich tych, których miałam przyjemność masować, a którym nie zaśpiewałam... wstydziłam się, bałam się, a strach ten można by porównywać do strachu, z jakim wsiadałam do samolotu lecącego na koniec świata.
I dlatego kocham moje strachy i moje wstydziochy miłością bezwarunkową. Nauczyły mnie nie jednego. Otworzyły na nie jedno cudowne doświadczenie i tylko dzięki nim wiem, gdzie iść warto a gdzie nie, bo skoro coś nie wzbudza we mnie strachu, to najczęściej nie jest warte mojej uwagi.
A śpiewanie... cóż... paradoksalnie dla osoby, która od zawsze pracuje głosem i od zawsze go używa.... od zawsze był on jednym z największych wstydziochów, jakie w sobie miałam.
Nie, wcale nie bycie rozebraną na stole do masażu, ani nie kąpiel w jeziorze nago (właśnie!!!! dostałam na zjeździe Lomi taką pracę domową - nadal jej nie odrobiłam!), ale to właśnie śpiew przyprawiał mnie o dreszcze wstydu. Okropnego wstydu... czemu? Cóż... etap dogłębnej psychoanalizy swojego wnętrza uważam za zakończony i niewarty powrotu. Szkoda czasu!
Dlatego rok 2016 będzie dla mnie rokiem (u)słyszenia siebie... i to dosłownie.
A zacznę od najprostszej rzeczy.
Ja się po prostu zapiszę na jednodniowe warsztaty śpiewu :D
Taki mam plan!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz