Przychodzi taki moment w przyglądaniu się swojej przeszłości i temu, co się wydarzyło, że pojawia się temat "wybaczenia"... i wcale nie wybaczenia innym, choć o tym głównie mówi wiele nurtów i ścieżek.
Można by to streścić jednym zdaniem: "wybacz innym, by zyskać święty spokój!".
Wszystko ładnie i pięknie, ale coś mi w tym zawsze brakowało.
Co z tego, że wybaczę wszystkim dookoła, jak znowu pominę w tym siebie?
Piszę "znowu", bo to mój stary zwyczaj zająć się innymi, a zapominać o sobie.
Dlatego cały dzień towarzyszą mi słowa:
"Wybaczam sobie!"
"Wybaczam sobie!"
Wybaczam sobie wszystko, co zrobiłam
i czego nie zrobiłam.
Wybaczam sobie wszystko, co powiedziałam
i czego powiedzieć nie byłam w stanie.
Wybaczam sobie wszystkie myśli, które nazwałam złymi, niepoprawnymi
i wszystkie te zbyt szalone i zwariowane.
Wybaczam sobie wszystkie te chwile, za które raczej jest mi wstyd,
aniżeli nazwałbym je powodem do dumy.
Wybaczam sobie siebie z każdej sekundy,
o której chciałabym zapomnieć.
Wybaczam sobie dla siebie i dla swojego pokoju i spokoju,
bo co z tego, że wybaczę wszystkim innym,
skoro nie będę w stanie spojrzeć sobie w oczy.
Wybaczam dziś sobie wszystko,
co już dawno powinno być wybaczone.
Tyle i aż tyle!
A jeśli przy okazji wybaczę coś komuś, to naprawdę najmniejszy wysiłek przy wybaczeniu czegokolwiek sobie... i to nie jest kwestia egoizmu, narcyzmu, ale stanięcia wreszcie obok siebie, przy sobie, za sobą, by móc być dla siebie wsparciem, oparciem i życzliwości... a nie kopem, katem i oceną.
Wybaczam dziś sobie wszystko!
Moją przeszłość, teraźniejszość, przyszłość!
Bo zasługuję na to tak samo jak Ci, którym to ja wybaczyć bym chciała.
"Wybaczam sobie!"
"Wybaczam sobie!"
"Wybaczam sobie!"
"Wybaczam sobie!"
"Wybaczam sobie!"
www.pixabay.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz