Przyszedł taki moment w moim życiu, że gdzie bym nie pojechała, czuję się tam dobrze... jak w domu... i tylko te pytania od innych: "Ooo, to może byś tam zamieszkała?" wybijają mnie z mojego bycia i wkurzają na maksa... bo to, że gdzieś jest mi dobrze, nie oznacza, że chciałabym tam mieszkać.
"Dom mój, gdzie stopy moje", to cytat z któregoś z poprzednich wpisów, który wciąż powtarzam jak mantrę.
Dobrą mantrę, bo czyż nie jest cudne to, że gdziekolwiek mnie stopy nie poniosą, tam czuję się jak u siebie?
Moim zdaniem to rewelacyjne uczucie, które pozwala mi wtopić się w każdą możliwą przestrzeń, w każde miasto, w każdy kraj i najdalszy zakątek ziemi.
Czy chciałabym tam mieszkać?
Czy ja wiem... ja chyba należę do tych ludzi, którzy niby mogliby mieć jedno, stałe miejsce, do którego wracają... ale właściwie po co?!
"Dom mój, gdzie stopy moje" prowadzi mnie od lat i im mocniej wklejam się w wiele miejsc, tym mocniej dochodzę do wniosku, że to nie o miejsca chodzi... ja po prostu w każdą podróż zabieram swojego najlepszego przyjaciela, powiernika, męża/żonę i kochankę... czyli SIEBIE, a że moje własne towarzystwo cenię bardzo mocno, to gdzie bym nie pojechała, jestem tam w najlepszym otoczeniu, jakie mogłabym sobie wymarzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz